• Tegoroczna, szósta edycja Meeting of Styles w Lublinie jest już za nami. Jak wypadła?
- Co roku mówię, ze każda lubelska edycja przechodzi do historii, ponieważ z roku na rok jest coraz lepiej, odwiedzają nas coraz ciekawsi goście i po świecie roznosi się informacja, jak organizowana jest impreza w Lublinie. Bardzo nas to cieszy i nakręca do tego, żeby naszą pracę wykonywać jeszcze lepiej. Tak naprawdę jesteśmy ograniczeni ilością i powierzchnią ścian. W tym roku musieliśmy zbudować dodatkowe ścianki, które stoją przy Centrum Spotkania Kultur. Postawiliśmy tam sześć ścianek, na których malowało w sumie 16 artystów, ich pracę będzie można tam oglądać jeszcze przez około dwa tygodnie.
• Głównym miejscem festiwalu, podobnie jak przed rokiem, była ściana przy hali Globus i garaże przy ul. Kazimierza Wielkiego. Kto się tam pojawił?
- Jak co roku byli m.in. goście ze Szczecina, jedni z pionierów sceny graffiti w Polsce: Xman, MCK, Dugi i DjMB, oraz goście z ekipy VHS: Cybe, Szejn, Lips. Tak naprawdę uczestnicy przyjechali z całego kraju: Warszawy, Wrocławia, Trójmiasta, Białegostoku, Olsztyna, Radomia, Katowic, Tarnobrzega, Rzeszowa i kilku innych miast. Była także mocna reprezentacja Lublina. W imprezie wzięli też udział writerzy z Ukrainy, Niemiec, Holandii i Brazylii. W sumie gościliśmy ok. 70 artystów. Niektórzy z nich spędzali cały dzień w podróży, żeby namalować jeden lub dwa obrazki. Większość z nich jest u nas co roku, mówią, że czekali na to wydarzenie.
• Musicie ich zachęcać do przyjazdu? Jaka jest w tym wasza rola jako organizatorów?
- Nieskromnie powiem, że mamy już pewną renomę i wszyscy mniej więcej wiedzą, co mogą zastać w Lublinie, jak odbywa się impreza, kto może przyjechać i że nie jest to zabawa dla ludzi, którzy dopiero zaczynają malować, tylko dla gości świadomych, o co w tym wszystkim chodzi. Trzymamy pewien poziom, uczestnicy mają zapewniony nocleg i przede wszystkim pozytywna atmosferę. W tym roku nocowało u nas ok. 70 writerów. Gwarantujemy też farby, jedzenie, przygotowujemy ścianę, wydarzenia ma oprawę muzyczną. Na innych imprezach nie zawsze jest to standardem.
• Jak wspomniałeś, część gości pojawia się w Lublinie co roku, ale na kolejne edycje przyjeżdżają też nowi artyści. Czy to zasługa renomy imprezy, reklamy, czy też swoją rolę odgrywa tu tzw. marketing szeptany?
- Działamy przede wszystkim na portalach społecznościowych. Tam widać, jak wygląda impreza i co się na niej dzieje. Jeśli przyjeżdżają do nas tak doświadczeni gracze, jak Xman, Ogryz, Szejn, Limp, Riam, czy Cybe, to nakręca to innych, bo w takim gronie aż chce się malować. Nie nazywałbym tego marketingiem szeptanym, ale opowieści ludzi, którzy tu byli, też robią swoje, dlatego co roku nie mamy problemów z frekwencją, tylko ze znalezieniem dla naszych gości miejsca na ścianach. Nigdy nie zdarzyło się też tak, żebyśmy w dniu rozpoczęcia imprezy mieli zamkniętą listę, zawsze pojawia się ktoś, kto wcześniej nie zgłaszał udziału. W tym roku przyjechał na przykład kolega z Wrocławia, który nie nastawiał się na malowanie, bo wiedział, że na ścianie jest gęsto, ale udało się znaleźć dla niego miejsce. Niezapowiedzianym gościem była też legendarna postać z Berlina: Akim, który graffiti zajmuje od 1986 roku. Nie przyjechał tu malować, był obserwatorem, ale jego obecność była atrakcją dla pozostałych uczestników. Istotne w tym wszystkim jest to, że artyści, którzy przyjeżdżają do Lublina, poznają go nie tylko przez pryzmat graffiti. Nie zamykają się tylko na swoich odcinkach ścian, ale wychodzą na miasto. Wiedzą, gdzie można dobrze zjeść, co ciekawego warto zobaczyć, żyją miastem i zostają naszymi ambasadorami.
• Czy zaobserwowałeś, że przez tych kilka lat udało się zmienić postrzeganie graffiti wśród mieszkańców Lublina? Wielu osobom to zjawisko nie kojarzy się ze sztuką, a z wandalizmem.
- Nie robimy tej imprezy po to, żeby zmieniać myślenie ludzi, skupiamy się na propagowaniu tego, czym się zajmujemy. Ale przychodząc na festiwal, mieszkańcy mogą zobaczyć, jak wyglądamy, przekonać się, że nie jesteśmy jakimiś degeneratami, tylko najzwyklejszymi ludźmi. Może jak nas poznają, rozmawiają z nami i słyszą, dlaczego to robimy, zmienia się ich wyobrażenie o graffiti.
• A dlaczego to robicie? Co takiego jest w graffiti, że niektórzy zajmują się tym od kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu lat?
- Można to nazwać hobby, można mówić, że to przyjemne spędzanie wolnego czasu. Niektórzy lubią iść pograć w piłkę, albo spędzać czas nad zalewem wypoczywając, a my w weekend idziemy pomalować ścianę. Niektórzy jadą nad morze i tylko wypoczywają na plaży, a my oprócz tego wypoczynku, szukamy okazji, żeby coś namalować. Ta pasja to chociażby świetna okazja do podróżowania i poznawania świata przez pryzmat graffiti.
• Macie już pomysły na kolejną edycję Meeting of Styles w Lublinie?
- Tak naprawdę jeszcze nie zamknęliśmy tegorocznej. Przed nami rozliczenie imprezy, obróbka zdjęć i montaż filmu. W głowach mamy już pewne wizje i pomysły. Chcielibyśmy przede wszystkim w końcu zrobić festiwal w innym miejscu. Są w Lublinie lokalizacje, w których moglibyśmy pomieścić nie 70, a dwa razy więcej artystów. Wszystko zależy od rozmów z władzami miasta, zobaczymy jak to wyjdzie.
• Czy zaobserwowałeś, że przez tych kilka lat udało się zmienić postrzeganie graffiti wśród mieszkańców Lublina? Wielu osobom to zjawisko nie kojarzy się ze sztuką, a z wandalizmem.
- Nie robimy tej imprezy po to, żeby zmieniać myślenie ludzi, skupiamy się na propagowaniu tego, czym się zajmujemy. Ale przychodząc na festiwal, mieszkańcy mogą zobaczyć, jak wyglądamy, przekonać się, że nie jesteśmy jakimiś degeneratami, tylko najzwyklejszymi ludźmi. Może jak nas poznają, rozmawiają z nami i słyszą, dlaczego to robimy, zmienia się ich wyobrażenie o graffiti.















Komentarze