Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Rodzice zastępczy walczą o 7-latka, którego wywieziono do Belgii. "Został sprzedany"

- Michałek jest jednym z 30 dzieci, które zostały sprzedane przez belgijską firmę Mały Cud - przekonuje Roman Poturalski ze Stowarzyszenia Wolne Społeczeństwo, które zaangażowało się w sprawę 7-latka z Opola Lubelskiego. Chłopiec został wywieziony do Belgii
Rodzice zastępczy walczą o 7-latka, którego wywieziono do Belgii. "Został sprzedany"
Michał nie mówi w żadnym obcym języku, a Belgowie nie rozumieją ani słowa po polsku. - Jak mają się więc porozumiewać i budować relacje - pyta prawna opiekunka chłopca

Urszula i Dariusz Bartoszewscy z Opola Lubelskiego są rodziną zastępczą siedmiolatka od trzech lat. Biologiczni rodzice chłopca zostali pozbawieni praw rodzicielskich. W 2014 roku za pośrednictwem organizacji Mały Cud zgłosiło się małżeństwo z Belgii, które chciało adoptować chłopca. W styczniu ubiegłego roku rozpoczęła się procedura adopcyjna. - Firma Mały Cud oferuje polskie dzieci, a także dzieci z Kenii, Gwinei czy Ugandy w cenie od 12 tys. euro. Do tego dochodzą opłaty dla pośredników - dodaje Poturalski. - Informacje dotyczące zapłaty za Michałka pochodzą od urzędników ośrodka adopcyjnego. Bez skrępowania mówili o tym opiekunce prawnej dziecka.

Jak przekonuje Poturalski, pieniądze mają być przekazywane „prywatnie”, między osobami, które uczestniczą w procesie adopcyjnym.

- Tego nie możemy udowodnić bez sprawdzenia majątku podejrzanych osób. Mogą to zrobić śledczy, ale prokuratora nie chce prowadzić postępowań - tłumaczy Poturalski. - Korupcję można ukryć pod wieloma procesami, pozornie legalnymi. Oficjalne pieniądze wpływają do takich firma, jak Mały Cud. Oni biorą 12 tys. euro na początku postępowania. Później wpłaca się dodatkowe pieniądze dla psychologów, osób przeprowadzających szkolenia czy prawników. To środki przekazywane w teorii niezależnie od firmy adopcyjnej, ale wiadomo, że firma nie będzie pomagała kandydatom na rodziców, jeśli wszystko nie zostanie opłacone. To takie miękkie wymuszanie. Wskazuje się, z jakich usług należy skorzystać i u kogo. Oczywiście takie osoby są droższe od innych na rynku, ale przecież mogą swobodnie wyceniać swoje usługi. Tu bardzo łatwo więc ukryć korupcję, ale prokuratura działać nie chce - dodaje Poturalski.

Brak podstaw

Przynajmniej w przypadku adopcji Michałka nie chodzi o niechęć. Śledczy z Prokuratury Okręgowej w Lublinie wyjaśniają bowiem, że SWS nie złożyło żadnego zawiadomienia, dotyczącego korupcji związanej z adopcją 7-latka.

Stowarzyszenie skarżyło się jedynie na działalność opolskiego sądu. Tamtejszym sędziom i szefowej sekretariatu zarzucano przekroczenie uprawnień. By nie było podejrzeń o stronniczość, zawiadomienie przekazano z Opola Lubelskiego do lubelskiej prokuratury okręgowej. Stamtąd sprawa trafiła do Łukowa, gdzie odmówiono wszczęcia śledztwa. Prokurator nie dopatrzył się bowiem przestępstwa.
Niezależnie od SWS, do opolskiej prokuratury zwróciła się Urszula Bartoszewska. 20 kwietnia powiadomiła śledczych, że chłopiec został wywieziony przez małżonków z Belgii.

- Prowadzimy postępowanie karne pod kątem uprowadzenia rodzicielskiego - wyjaśnia Agnieszka Kępka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie. - W ocenie opiekunki prawnej chłopca, takie uprowadzenie miało miejsce. Wystąpiliśmy więc do strony belgijskiej z wnioskiem o pomoc prawną. Chodzi o przesłuchania 51-latki i jej męża.

Jednocześnie polskie ministerstwo sprawiedliwości przekazało Belgom wniosek o powrót Michała do Polski. Obecnie oczekuje na decyzję sądu belgijskiego w tej sprawie.

Razem tylko w Polsce

W sprawie Michała sąd zgodził się na tzw. styczność osobistą. Belgowie przez kilka tygodni mieszkali więc z Polsce razem z chłopcem. Z akt sprawy wynika, że zadeklarowali, iż pozostaną w kraju do prawomocnego zakończenia procedury adopcyjnej. Kiedy wpłynęła apelacja, wyjechali jednak do Belgii. W kwietniu Sąd Rejonowy w Opolu Lubelskim nakazał małżonkom powrót do Polski razem z chłopcem. Mieliby oni również poinformować sąd o miejscu pobytu i poddać się nadzorowi Wojewódzkiego Ośrodka Adopcyjnego w Lublinie. Sąd odmówił im również ustanowienia pełnego przysposobienia chłopca.

Belgowie złożyli zażalenie, ale sąd odwoławczy tylko częściowo podzielił ich argumenty. Z wydanego w lipcu postanowienia wynika, że 51-latki i jej męża nie można zmuszać do przyjazdu do Polski. Są przecież dorosłymi obywatelami innego państwa. Poza tym, zgodnie z sugestiami małżonków, ucierpiałoby ich życie zawodowe. Nie mogą bowiem nadal brać urlopu lub rezygnować z pracy i czekać w Polsce na decyzję, która niewiadomo kiedy się uprawomocni.

Belgowie mają prawo do tzw. bezpośredniej styczności z chłopcem. Sąd uznał jednak, że nie może się to odbywać poza granicami Polski. Przepisy wprost tego zakazują. Wniosek? 51-latka i jej mąż nie muszą przyjeżdżać do Polski z Michałkiem. Chłopiec powinien jednak wrócić do kraju. Kontakty z nim mogą odbywać się w innej formie lub z przerwami, aż do prawomocnego zakończenia sprawy adopcyjnej.

Michał ma tu rodzinę

- To dziecko nie tylko musi wrócić do Polski, ale i jego adopcja zagraniczna jest wykluczona - przekonuje Poturalski. - Można to robić tylko, jeśli dziecku nie sposób zapewnić środowiska rodzinnego w Polsce. Michałek ma tu rodzinę.

- Michał utrzymywał regularne kontakty ze swoją rodziną biologiczną - ojcem, siostrą i ciocią. Rozmawiali telefonicznie, zapraszali Michała na urodziny, a ojciec wystąpił w zeszłym roku o przywrócenie praw rodzicielskich - podkreśla pani Urszula. - Co także istotne Michał nie mówi w żadnym obcym języku, a Belgowie nie rozumieją ani słowa po polsku. Jak mają się więc porozumiewać i budować relacje?

Rodzice z kredytem

Przedstawiciel SWS przypomina, że chłopiec nie chciał przebywać z nowymi opiekunami. Belgowie wzbudzili wątpliwości u osób, weryfikujących ich sytuację życiową.

- Z relacji pełnomocniczki Belgów wynikało, że są bardzo dobrymi kandydatami, dlatego na początku nie byliśmy przeciwni temu, żeby zaadoptowali Michała - zaznacza Urszula Bartoszewska. - Mieli mieć świetną sytuację finansową i duży dom z ogrodem w centrum miasteczka, w którym w bardzo dobrych warunkach miał wychowywać się chłopiec. Tymczasem okazało się, że mają potężny w stosunku do ich zarobków kredyt. Poza tym ten piękny dom okazał się zaniedbanym gospodarstwem na obrzeżach miasteczka otoczonym przez pole kukurydzy.

- Belgijscy urzędnicy napisali o tej parze, że kupili dziecko w Kazachstanie w ciągu paru dni - dodaje Poturalski. - Oboje adoptowali już inne dzieci i korzystają z dopłat od belgijskiego państwa. Sięgają one 2 tys. euro miesięcznie na dziecko. To małżeństwo jest zadłużone. Tego rodzaju dodatek jest dla nich bardzo cenny.

Urzędnik, a nie minister

Na tym jednak nie koniec. - Przyszły ojciec przedstawiał się jako urzędnik państwowy pełniący funkcję zastępcy ministra, podczas gdy jest zaledwie szeregowym urzędnikiem w ministerstwie kultury - relacjonuje Dariusz Bartoszewski. - Nasze obawy wzbudziła też sytuacja przyszłej matki. Ze względu na porzucenie przez ojca w dzieciństwie, przechodziła wiele terapii, które nie przyniosły poprawy. Nie znała ojca. Nie utrzymuje relacji z matką, ani z siostrą. Nie ma żadnego oparcia w rodzinie.

Katolicki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie nie ma sobie w tej sprawie nic do zarzucenia. - Z naszej strony wszystko przebiegło zgodnie z prawem. Nie będę tego komentować do czasu rozstrzygnięcia sądowego - ucina Zofia Dłutek, dyrektor Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie.

- Firma Mały Cud oferuje polskie dzieci, a także dzieci z Kenii, Gwinei czy Ugandy w cenie od 12 tys. euro. Do tego dochodzą opłaty dla pośredników - dodaje Poturalski. - Informacje dotyczące zapłaty za Michałka pochodzą od urzędników ośrodka adopcyjnego. Bez skrępowania mówili o tym opiekunce prawnej dziecka.

Jak przekonuje Poturalski, pieniądze mają być przekazywane „prywatnie”, między osobami, które uczestniczą w procesie adopcyjnym.

- Tego nie możemy udowodnić bez sprawdzenia majątku podejrzanych osób. Mogą to zrobić śledczy, ale prokuratora nie chce prowadzić postępowań - tłumaczy Poturalski. - Korupcję można ukryć pod wieloma procesami, pozornie legalnymi. Oficjalne pieniądze wpływają do takich firma, jak Mały Cud. Oni biorą 12 tys. euro na początku postępowania. Później wpłaca się dodatkowe pieniądze dla psychologów, osób przeprowadzających szkolenia czy prawników. To środki przekazywane w teorii niezależnie od firmy adopcyjnej, ale wiadomo, że firma nie będzie pomagała kandydatom na rodziców, jeśli wszystko nie zostanie opłacone. To takie miękkie wymuszanie. Wskazuje się, z jakich usług należy skorzystać i u kogo. Oczywiście takie osoby są droższe od innych na rynku, ale przecież mogą swobodnie wyceniać swoje usługi. Tu bardzo łatwo więc ukryć korupcję, ale prokuratura działać nie chce - dodaje Poturalski.

- Firma Mały Cud oferuje polskie dzieci, a także dzieci z Kenii, Gwinei czy Ugandy w cenie od 12 tys. euro. Do tego dochodzą opłaty dla pośredników - dodaje Poturalski. - Informacje dotyczące zapłaty za Michałka pochodzą od urzędników ośrodka adopcyjnego. Bez skrępowania mówili o tym opiekunce prawnej dziecka.

Jak przekonuje Poturalski, pieniądze mają być przekazywane „prywatnie”, między osobami, które uczestniczą w procesie adopcyjnym.

- Tego nie możemy udowodnić bez sprawdzenia majątku podejrzanych osób. Mogą to zrobić śledczy, ale prokuratora nie chce prowadzić postępowań - tłumaczy Poturalski. - Korupcję można ukryć pod wieloma procesami, pozornie legalnymi. Oficjalne pieniądze wpływają do takich firma, jak Mały Cud. Oni biorą 12 tys. euro na początku postępowania. Później wpłaca się dodatkowe pieniądze dla psychologów, osób przeprowadzających szkolenia czy prawników. To środki przekazywane w teorii niezależnie od firmy adopcyjnej, ale wiadomo, że firma nie będzie pomagała kandydatom na rodziców, jeśli wszystko nie zostanie opłacone. To takie miękkie wymuszanie. Wskazuje się, z jakich usług należy skorzystać i u kogo. Oczywiście takie osoby są droższe od innych na rynku, ale przecież mogą swobodnie wyceniać swoje usługi. Tu bardzo łatwo więc ukryć korupcję, ale prokuratura działać nie chce - dodaje Poturalski.

- Firma Mały Cud oferuje polskie dzieci, a także dzieci z Kenii, Gwinei czy Ugandy w cenie od 12 tys. euro. Do tego dochodzą opłaty dla pośredników - dodaje Poturalski. - Informacje dotyczące zapłaty za Michałka pochodzą od urzędników ośrodka adopcyjnego. Bez skrępowania mówili o tym opiekunce prawnej dziecka.

Jak przekonuje Poturalski, pieniądze mają być przekazywane „prywatnie”, między osobami, które uczestniczą w procesie adopcyjnym.

- Tego nie możemy udowodnić bez sprawdzenia majątku podejrzanych osób. Mogą to zrobić śledczy, ale prokuratora nie chce prowadzić postępowań - tłumaczy Poturalski. - Korupcję można ukryć pod wieloma procesami, pozornie legalnymi. Oficjalne pieniądze wpływają do takich firma, jak Mały Cud. Oni biorą 12 tys. euro na początku postępowania. Później wpłaca się dodatkowe pieniądze dla psychologów, osób przeprowadzających szkolenia czy prawników. To środki przekazywane w teorii niezależnie od firmy adopcyjnej, ale wiadomo, że firma nie będzie pomagała kandydatom na rodziców, jeśli wszystko nie zostanie opłacone. To takie miękkie wymuszanie. Wskazuje się, z jakich usług należy skorzystać i u kogo. Oczywiście takie osoby są droższe od innych na rynku, ale przecież mogą swobodnie wyceniać swoje usługi. Tu bardzo łatwo więc ukryć korupcję, ale prokuratura działać nie chce - dodaje Poturalski.


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama