Polska Ludowa dała możliwość awansu zawodowego ludziom ze wsi i robotnikom. Wszystko dzięki dostępowi do bezpłatnej edukacji. Co niezwykle ważne, otworzenie drzwi uniwersytetów nie zaprzepaściło wysokiego poziomu edukacji.
- To niekwestionowana wartość - podkreśla dr hab. Marcin Kruszyński z lubelskiego oddziału IPN. - Obserwując to, co działo się na uniwersytetach, w tym w pierwszej w Polsce takiej placówce, jaką był UMCS widać, jak bardzo różne było społeczeństwo i jaką przez kolejne kilkadziesiąt lat wykonało drogę.
Dworzec, piec, smoła i student
W latach 50. minionego wieku warunki studiowania były bardzo trudne. Studenci przyjeżdżający z najdalszych stron gnieździli się w drewnianych barakach, a ci, dla których nie starczyło w nich miejsc nocowali na dworcach.
Nie lepiej było też w budowanych w pośpiechu w latach 50. i 60. domach studenckich. Na porządku dziennym były niesprawne piece grzewcze, przeciekające rury kanalizacyjne, rozpadające się podłogi i przeciekająca przez stropy smoła. Na ścianach pojawiał się grzyb.
- Gazety pisały oczywiście na ten temat, ale władze uniwersyteckie niepokoiła bardziej mentalność studentów - przyznaje dr hab. Kruszyński. - Ci ludzie weszli na uniwersytety w sposób sztuczny i dopiero tam nabywali nawyków inteligenckich. Początkowo zachowywali się, jak w domach. Kiedy do domu wchodził ojciec nikt nie stawał na baczność. Studenci nie rozumieli więc dlaczego, gdy do akademika wchodzi rektor mają wstawać i tym samym okazywać mu szacunek. Nie potrafili się zachować.
Pojemnik na pościel
Wielu z nich dopiero w akademikach po raz pierwszy w życiu zobaczyło bieżącą wodę i sanitariaty. Pierwszy raz widzieli niektóre rodzaje mediów. Do historii przeszła już autentyczna anegdota, jak to w latach 60. pochodzący z wsi student chciał się położyć w akademiku, zaraz po rozpakowaniu przywiezionej z domu walizki. Zamiast na wersalce ułożył się w pojemniku na pościel.
- Nikomu wtedy niczym niestosownym nie wydawało się też picie przywiezionego z domu bimbru - opowiada badacz PRL. - W pismach rektora z 1964 roku można zaleźć informacje o studencie pochodzenia robotniczego, który „w stanie nietrzeźwym rozwalił przejście na korytarzu, stanowiące przegrodę między blokiem „A” zamieszkałym przez studentów, a blokiem „B” zamieszkałym przez studentki”. Inni - pierwszy o rodowodzie chłopskim, a drugi wywodzący się z inteligencji pracującej - „spacerowali po holu pijaniusieńcy i klnący „p…limy wszystkich” „g…o nam kto co zrobi””.
Lista pijaków
Nie było to jednak niczym niezwykłym w skali całego kraju. Kiedy w latach 50 władze centralne poleciły przeanalizować sytuację „na odcinku alkoholizmu” okazało się, że na porządku dziennym jest opuszczanie pracy lub stawianie się w niej w stanie, błędy i wypadki spowodowane spożyciem, czy bójki i awantury wywoływane pijaństwem.
Stwierdzono, że grupą pijąca najwięcej są mieszkańcy wsi, a za nimi robotnicy w miastach. Problem dotykał jednak wszystkich. Niektórzy komendanci powiatowi milicji grozili swoim podwładnym goleniem włosów w przypadku przyłapania ich na piciu w trakcie służby, co było zjawiskiem częstym.
Żeby walczyć z nałogiem w latach 50 szczecińska rozgłośnia radiowa wprowadziła do serwisu informacyjnego stały cykl „lista pijaków”, podczas której z nazwiska wyliczało się uczniów i pracowników popełniających akty wandalizmu lub awanturujących się po spożyciu.
Milicja w stołówce
Wróćmy jednak na uczelnię. Rektor UMCS narzekał także, że studenci rzadko się myją i nie wietrzą swoich pokojów. Wszyscy narzekali za to na wszechobecny brud i to zarówno studenci, jak i akademicy.
W pochodzącej z lat 70. ubiegłego wieku „Książce skarg i życzeń” stołówki UMCS możemy przeczytać miedzy innymi o tym, że drugie danie śmierdzi, a w zupie można znaleźć kawałek papieru albo „tłustego robaka”. Problem musiał być duży, bo po tym jak 11 listopada 1963 roku w zupie grzybowej znalazły się robaki, do budynku stołówki wkroczyli funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i Sanepidu wezwani przez studentów nie chcących słuchać tłumaczenia personelu, że robaki pochodzą z zanieczyszczonych grzybów, a nie są skutkiem zaniedbań higienicznych. Okupowali stołówkę grożąc strajkiem.
Na szczęście do starć nie doszło, bo nastroje uspokoili członkowie Związku Młodzieży Socjalistycznej i Zrzeszenia Studentów Polskich.
Świat marksizmu i leninizmu
- To charakterystyczny obrazek dla tamtej epoki - mówi dr hab. Marcin Kruszyński. - Nie było tak, że nie było wody żeby umyć naczynia, proszku żeby wyszorować podłogę, czy możliwości, żeby sprawdzić czy grzyby są czyste. To dowód na to, że istniała wtedy rzesza ludzi o mentalności, która o takie rzeczy nie dbała. System próbował ich uczyć postępu. Trwało to jednak bardzo długo.
Czy brak higieny byłby dla pana najtrudniejszym do zniesienia, gdyby urodził się pan kilkadziesiąt lat wcześniej? - pytam.
- Chyba jednak nie. Wtedy towar się rzucało, a inne sprawy załatwiało. Zwykłemu stresowi towarzyszącemu naszej egzystencji towarzyszył lęk związany z tym, że nie uda się załatwić telewizora, mieszkania, talonu na samochód, jedzenia, czy ubrania. To byłoby dla mnie najbardziej męczące. Nie dałbym też rady funkcjonować mentalnościowo, bo ponad codziennością wisiał świat marksizmu i leninizmu. Osoby żyjące w tych czasach mówią często, że nikt nie brał tego pod uwagę. Być może. Mnie najtrudniej byłoby pogodzić się z brakiem wolności, w którym nie było życia prywatnego. Schizofrenią groziło pozostawienia swoich poglądów we własnych czterech ścianach i prowadzenie narzuconych zachować w pracy. Musiało to powodować bolesne rozdwojenie.
Polska Ludowa dała możliwość awansu zawodowego ludziom ze wsi i robotnikom. Wszystko dzięki dostępowi do bezpłatnej edukacji. Co niezwykle ważne, otworzenie drzwi uniwersytetów nie zaprzepaściło wysokiego poziomu edukacji.
- To niekwestionowana wartość - podkreśla dr hab. Marcin Kruszyński z lubelskiego oddziału IPN. - Obserwując to, co działo się na uniwersytetach, w tym w pierwszej w Polsce takiej placówce, jaką był UMCS widać, jak bardzo różne było społeczeństwo i jaką przez kolejne kilkadziesiąt lat wykonało drogę.
Dworzec, piec, smoła i student
W latach 50. minionego wieku warunki studiowania były bardzo trudne. Studenci przyjeżdżający z najdalszych stron gnieździli się w drewnianych barakach, a ci, dla których nie starczyło w nich miejsc nocowali na dworcach.
Nie lepiej było też w budowanych w pośpiechu w latach 50. i 60. domach studenckich. Na porządku dziennym były niesprawne piece grzewcze, przeciekające rury kanalizacyjne, rozpadające się podłogi i przeciekająca przez stropy smoła. Na ścianach pojawiał się grzyb.














Komentarze