Rozmowa ze Zbigniewem Chołykiem, prezesem LubApple i Zrzeszenia Producentów Owoców Stryjno-Sad
• Procedury handlu z Chinami są tak restrykcyjne jak się mówiło?
– Na początku wydawało nam się, że spełnienie wymagań, jakie stawiała przed nami strona chińska nie jest możliwe. Tymczasem nie jest to tak straszne. Wymagania proceduralne jesteśmy w stanie spełnić bądź Chińczycy łagodniej na to patrzą. Przynajmniej w początkowym okresie. Nie wiemy jak to będzie wyglądać dalej. W każdym razie nasze jabłka już do tego kraju jadą. Jadą też do Indii i na Bliski Wschód, i do północnej Afryki. Prawdziwy problem to jakość. Szukamy owoców odpowiednich odmian, odpowiedniej twardości i wybarwienia. W Polsce mamy za mało odmian, które spełniają warunki dalekiego transportu. Mało jest też odmian poszukiwanych na tamtych rynkach. A wypromowanie tam jabłek, które u nas się produkuje czyli odmian typu Champion, Idared, Jonagold wymaga czasu. Tego nie da się zrobić w ciągu roku.
• Czy to znaczy, że to są zupełnie inne odmiany jabłek niż te, które były sprzedawane do Rosji?
– Tak. Na te dalsze rynki trzeba już produkować inne odmiany. Najpopularniejsza odmiana sprzedawana na rosyjski rynek to Idared, na rynkach dalekich jest zupełnie nieznana i niezbyt chętnie kupowana. Oczywiście próbujemy ją promować. Jednak prawda jest taka, że musimy zmienić strukturę nasadzeń.
• Jakie odmiany jabłek jadą do Indii czy do Chin?
– To muszą być przede wszystkim odmiany jednokolorowe, a więc odmiany żółte bądź czerwone – np. Golden Deliciou’, Red Delicious - którą w Polsce bardzo trudno jest wyprodukować. Są to też odmiany - Red Jonaprince i wszystkie odmiany typu Gala. Gala to podstawowa odmiana, której teraz w swojej produkcji mamy za mało. Gdybyśmy teraz w strukturze nasadzeń mieli połowę tych odmian byłoby bardzo dobrze.
• Jak dużo jabłek wysyłacie państwo na te dalekie rynki?
– To nie są duże ilości. One w żaden sposób nie zastąpią nam rynku rosyjskiego. Jeśli mówimy, że rynek rosyjski brał od nas np. 800 tys. ton rocznie, to patrząc przez skalę naszego makroregionu to myślę, że jesteśmy w stanie spełnić to może w 10-15 procentach. To dużo, ale skala nie ta sama.
• Gdzie idzie reszta?
– Reszta to rozpychanie się na rynku europejskim. Mamy nowych odbiorców w Hiszpanii, w Chorwacji, na Słowenii. Szukamy też nowych odbiorców w Skandynawii. Trzeba walczyć i konkurować z innymi producentami europejskimi np. Włochami, Francuzami. Jest to bardzo trudne.
Rozmowa ze Zbigniewem Chołykiem, prezesem LubApple i Zrzeszenia Producentów Owoców Stryjno-Sad
• Procedury handlu z Chinami są tak restrykcyjne jak się mówiło?
– Na początku wydawało nam się, że spełnienie wymagań, jakie stawiała przed nami strona chińska nie jest możliwe. Tymczasem nie jest to tak straszne. Wymagania proceduralne jesteśmy w stanie spełnić bądź Chińczycy łagodniej na to patrzą. Przynajmniej w początkowym okresie. Nie wiemy jak to będzie wyglądać dalej. W każdym razie nasze jabłka już do tego kraju jadą. Jadą też do Indii i na Bliski Wschód, i do północnej Afryki. Prawdziwy problem to jakość. Szukamy owoców odpowiednich odmian, odpowiedniej twardości i wybarwienia. W Polsce mamy za mało odmian, które spełniają warunki dalekiego transportu. Mało jest też odmian poszukiwanych na tamtych rynkach. A wypromowanie tam jabłek, które u nas się produkuje czyli odmian typu Champion, Idared, Jonagold wymaga czasu. Tego nie da się zrobić w ciągu roku.














Komentarze