– Przewróciłam się na samej górze – opowiada Iwona Przywara, która w miniony wtorek szusowała na stoku w Chrzanowie (powiat janowski). – Tego, co się ze mną działo po upadku, w ogóle nie pamiętam. Straciłam przytomność (kobieta jeździła w kasku – red.). Zostałam zwieziona na dół. Zajęli się mną ratownicy pracujący na stoku. Wszystko, co się działo później, znam z relacji osób, które do mnie dzwoniły.
Jedną z pierwszych osób, które telefonicznie kontaktowały się z panią Iwoną, była jej pracownica.
– Była oszołomiona. Nie kontaktowała, co do niej mówię. Nie wiedziała, gdzie jest i co się stało – relacjonuje pani Anna.
Potwierdza to matka poszkodowanej kobiety, która również z nią wtedy rozmawiała. – Córka mówiła od rzeczy. Dostała amnezji. Z kolei ratownik powiedział, że córka miała wypadek, ale żebym się nie martwiła. Że jest już przytomna, tylko nie wróciła jej jeszcze świadomość.
– Zaproponowałam, że może kogoś wyślę na miejsce – dodaje pani Anna. – Ale ratownik odpowiedział, że się nią zajmują, a jak jej stan się nie poprawi, to zadzwonią po karetkę.
Na miejsce pojechali dwaj znajomi pani Iwony. – Po którymś telefonie ratownik powiedział, że jak chcę, to żebym kogoś przysłała, bo pani Iwona do prowadzenia samochodu się nie nadaje – dodaje pani Anna.
– Znajomi dojechali na miejsce po ok. 40 minutach. Pani Iwona dalej nie kontaktowała, podczas jazdy samochodem dwa razy wymiotowała. Jej stan się nie poprawiał.
Kobieta trafiła do szpitala w Kraśniku, gdzie jest do dziś. – W całej tej całej sytuacji najbardziej bulwersujące jest to, że nikt nie wezwał na miejsce karetki pogotowia – denerwuje się pacjentka.
Piotr Rzetelski, właściciel stoku narciarskiego w Chrzanowie, w rozmowie z nami tłumaczy, że takie wypadki na stoku zdarzają się kilka razy dziennie. Nad bezpieczeństwem narciarzy czuwają ratownicy narciarscy. To właśnie oni ocenili, że stan kobiety nie wymaga interwencji lekarzy.
– Teraz osoba poszkodowana, czy też ktoś inny, próbuje znaleźć w tym zdarzeniu jakąś sensację – komentuje Rzetelski, który podkreśla, że przez 10 lat działalności stoku nikt nie zarzucił im błędu w zakresie udzielenia pomocy. – Są różne sytuacje. Zdarza się, że człowiek umiera w kolejce do lekarza, a wcześniej nic mu nie było.
I dodaje: Ratownik ocenił, że nie ma zagrożenia, więc karetki nie wezwał. I po co teraz gdybać – czy powinien czy nie powinien?
Zdaniem Rzetelskiego karetkę mogły wezwać też osoby, które do kobiety dzwoniły lub sama poszkodowana. – Na pytanie ratownika odpowiedziała, że nie chce – dodaje Rzetelski.
Kobieta zaprzecza. – Nie pamiętam żadnego pytania, ani nawet twarzy ratowników czy w ogóle ilu ich było – mówi poszkodowana. – Zaczęłam cokolwiek kojarzyć dopiero w drodze do Kraśnika.
– Stan ogólny pacjentki jest dobry, stabilny. Nie zagraża jest żadne niebezpieczeństwo – mówi Marek Kos, dyrektor szpitala w Kraśniku. – Lekarze podejrzewają, że mogło dojść do pęknięcia czaszki. Często w pierwszym prześwietleniu tego dokładnie nie widać. Badanie tomografem komputerowym by te wątpliwości wyjaśniły.
Szpitalny tomograf się zepsuł. Wczoraj miał zostać naprawiany.
– Przewróciłam się na samej górze – opowiada Iwona Przywara, która w miniony wtorek szusowała na stoku w Chrzanowie (powiat janowski). – Tego, co się ze mną działo po upadku, w ogóle nie pamiętam. Straciłam przytomność (kobieta jeździła w kasku – red.). Zostałam zwieziona na dół. Zajęli się mną ratownicy pracujący na stoku. Wszystko, co się działo później, znam z relacji osób, które do mnie dzwoniły.
– Przewróciłam się na samej górze – opowiada Iwona Przywara, która w miniony wtorek szusowała na stoku w Chrzanowie (powiat janowski). – Tego, co się ze mną działo po upadku, w ogóle nie pamiętam. Straciłam przytomność (kobieta jeździła w kasku – red.). Zostałam zwieziona na dół. Zajęli się mną ratownicy pracujący na stoku. Wszystko, co się działo później, znam z relacji osób, które do mnie dzwoniły.














Komentarze