Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Lublin mojego ojca. Córka Edwarda Hartwiga podarowała kilkaset zdjęć miasta

Wiele z nich nie było nigdy publikowanych. Powstawały przed II wojną światową, tuż po niej i w czasach PRL. Ewa Hartwig-Fijałkowska, córka Edwarda Hartwiga podarowała kilkaset zdjęć naszego miasta. Niektóre zdradzają tajemnice warsztatu cenionego fotografika.
Lublin mojego ojca. Córka Edwarda Hartwiga podarowała kilkaset zdjęć miasta
Stare zdjęcia Lublina

Autor: Edward Hartwig

To uliczka Ku Farze miała kiedyś schodki?

Można było wejść na wieżę ciśnień i mieć Bramę Krakowską i katedrę jak na wyciągniecie dłoni?
A ten niesamowity widok otwierający się sprzed ratusza, gdy nie odbudowano jeszcze domów przylegających do Bramy Krakowskiej i tworzących narożnik ul. Królewskiej...

Znane miejsca zniszczone przez wojnę, znane miejsca jeszcze pachnące farbą po socjalistycznej odbudowie. Miejsca, na które latami patrzył Edward Hartwig będą sukcesywnie do oglądania na stronie Ośrodka Brama Grodzka Teatr NN. To dopiero początek.

Ale ten początek tylko u nas.

Ogród Lublin

– Wielu z tych zdjęć nigdy nie widziałam, nie ze wszystkich ojciec robił odbitki. O, tego nie znałam, to też chyba widzę pierwszy raz – mówi Ewa Hartwig-Fijałkowska, oglądając zdjęcia wybrane do publikacji. – Przeglądałam je wszystkie, klatka po klatce wybierając te z Lublinem.

Po ojcu zostały szklane negatywy, stykówki, klisze. Te zwinięte w rolki w musiałam ciąć, segregować, chować w specjalnie zamówione kopertki. Z identyfikacją Lublina nie miałam kłopotu, bo znam miasto, choć tego mojego Lublina ojciec nie fotografował. Jaki był mój Lublin? Taki, jaki może mieć dziecko. Urodziłam się w gabinecie ginekologicznym przy ul. Narutowicza ale wychowałam w naszym domu przy ul. Glinianej. Miałyśmy z siostrą duży ogród, niedaleko zaczynały się łąki i pola. To był nasz Lublin z ogromną czereśnią czy wiśnią, już dziś nie pamiętam, rosnącą niedaleko domu...

Rodzinny Lublin

– Później, gdy chodziłyśmy do szkoły urszulanek z internatem, to do domu wracałyśmy tylko na sobotę i niedzielę. Pamiętam jak ze szkoły biegłyśmy najpierw do „budy”, czyli zakładu fotograficznego rodziców przy Narutowicza 23. Tą drewnianą szopę postawił jeszcze dziadek Ludwik. Do tej pory potrafię dokładnie powiedzieć gdzie, co w niej stało i leżało. Z zakładu, całą rodziną, dorożką jechaliśmy do domu. Na Glinianą to był kawałek. Teraz nie mogę pojąć jak mama sobie radziła. Kiedy ojciec studiował w Wiedniu, to ona prowadziła zakład, jak był w obozie - też. Bez względu na pogodę, codziennie o piątej rano szła na piechotę do zakładu, żeby napalić w kozie, która ogrzewała „budę”. Myśmy zostawały z babcią, a ona szła do pracy. Ojciec, jak była mgła, to szedł na łąki, nad rzekę na zdjęcia. Fotografii wierzb mam chyba z tysiąc - lekko uśmiecha się pani Ewa, które od wielu lat porządkuje i opisuje zdjęcia jakie zostały rodzicach: po Edwardzie Hartwigu i jego żonie Helenie, która też była świetnym, nagradzanym na wystawach fotografikiem.

– Lublin, tak żeby go swobodnie rozpoznawać na zdjęciach, poznawałam już gdy mieszkaliśmy w Warszawie. Jeździłam z ojcem na plenery do Kazimierza i odwiedzaliśmy dziadka.

Podarowany Lublin

– Ojciec odbitki rozkładał wszędzie, nawet na podłodze, chodził po nich. Ja je zbierałam, układałam. Czasami robił stykówki. Ale większość filmów po prostu leżała. Nie opisywał ich, wszystko miał w głowie, podobnie jak układał w głowie swoje albumy. Przy niektórych klatkach wycinał trójkącik. To znak, że właśnie z tej robił powiększenie na wystawę. I tyle – wspomina córka, która kilkaset fotografii Edwarda Hartwiga przekazała Ośrodkowi Brama Grodzka Teatr NN. – Wybrałam wszystkie te, które albo pokazują Lublin albo powstały w czasie, gdy ojciec mieszkał w Lublinie.

Lublin klatka po klatce

– Nie, te dziewczynki w strojach ludowych to nie my, za długie spódniczki. W krakowskich strojach miałyśmy krótkie. A ta dziewczynka z kapeluszem? Nie, to też nie jestem ja ani siostra – Ewa Hartwig-Fijałkowska ogląda zdjęcia ojca zapewne z początku lat 50. ubiegłego wieku, kiedy od tynków wyremontowanego na X-lecie PKWN Starego Miasta aż bije blask. – Ojciec nas wtedy nie fotografował. Później czasami mu pozowałam, bo dbał o taki sztafaż.

O sposobie pracy Edwarda Hartwiga mówią na przykład zdjęcia zakonników w zabytkowych przestrzeniach. Na jednym zdjęciu widać braciszków oświetlonych latarnią ze świecą, ich cienie malarsko rozkładają się w pomieszczeniu. Na kolejnej klatce szerszy plan, jak zza kulis wychyla się postać z lampą...

Lublin rodziców

Wspominając lubelskie czasy pani Ewa opowiada historię świetnie obrazującą ilości zdjęć jakie powstały w jej rodzinie.

– Gdy przyjechaliśmy na otwarcie Zaułka Hartwigów, to zgłosił się pan, którego znajomy mieszkał w naszym dawnym domu przy ul. Glinianej. W czasie remontu strychu znaleźli pudła szklanych negatywów z zakładu rodziców. Wszystko było brudne, zakurzone, część potłuczona. Te pudła musiały trafić z „budy”, może nawet jeszcze przed wojną. Pewnie tam już brakowało na nie miejsca. Jak się wyprowadzaliśmy do Warszawy, to rodzice o nich zapomnieli. Mam je u siebie. Mogę powiedzieć, że teraz fotografia trzyma mnie przy życiu. Na emeryturze, bez żadnego zajęcia człowiek by zwariował. A tak, muszę się zajmować zdjęciami. Przygotowałam zestaw pięknych prac, które zrobiła mama i oddałam Polskiej Akademii Nauk. Do Narodowego Archiwum Cyfrowego dałam rodzinne zdjęcia, wszystko co dotyczy Hartwigów. Mam w albumie odbitki, po co mi jeszcze negatywy. Kilka lat je opracowywali – mówi Hartwig-Fijałkowska.

Dzięki temu w zasobach NAC można znaleźć zdjęcie Heleny i Edwarda Hartwigów siedzących na ławce przed KUL. Wokół nich młode drzewka. Dziś to okazy, które zachowały się między placem Teatralnym a parkingiem przed hotelem.

– O, moi piękni – uśmiecha się pani Ewa na widok eleganckiej mamy i młodego ojca. – Pewnie mama jest w jednej z tych zaprojektowanych przez siebie i uszytych sukienek. Zanim poznała ojca i zaczęła zajmować się fotografią interesowała się projektowaniem mody. Zawsze była bardzo elegancka. Ślubną suknię też sobie zaprojektowała. Ojciec zrobił jej zdjęcie tak, żeby było widać całą postać. Mam w domu tą fotografię. Nam też szyła. Nie wiem, kiedy znajdowała czas jeszcze i na to - zastanawia się córka.

Fotografia córki

Ewa Hartwig-Fijałkowska jest trzecim pokoleniem fotografików w rodzinie. Choć zawodowo była związana z medycyną (jest lekarzem stomatologiem) fotografowała. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików.

– Zawsze mnie to interesowało, lubiłam patrzeć jak ojciec pracuje w ciemni, pomagałam mu. Potem ustalaliśmy, kto z tej ciemni korzysta, bo miałam swoje zlecenia. Jak pracowałam w gabinecie do godz. 20, to zaklepywałam sobie ciemnię na noc – wspomina pani Ewa już warszawskie czasy. – Fotografowałam, ale to ojciec mnie namówił, żebym pokazała prace na wystawie. Zdecydowałam się na Nowy Jork. Było wiadomo, że on nie był w Ameryce i nikt nie będzie sugerował, że to nie moje zdjęcia, tylko jego. Bardzo się tego bałam.

• Zdjęcia Ewy Hartwig-Fijałkowskiej można oglądać w Lublinie. Pokazuje je w galerii „U Lekarzy” przy ul. Chmielnej.

To uliczka Ku Farze miała kiedyś schodki?

Można było wejść na wieżę ciśnień i mieć Bramę Krakowską i katedrę jak na wyciągniecie dłoni?
A ten niesamowity widok otwierający się sprzed ratusza, gdy nie odbudowano jeszcze domów przylegających do Bramy Krakowskiej i tworzących narożnik ul. Królewskiej...

Znane miejsca zniszczone przez wojnę, znane miejsca jeszcze pachnące farbą po socjalistycznej odbudowie. Miejsca, na które latami patrzył Edward Hartwig będą sukcesywnie do oglądania na stronie Ośrodka Brama Grodzka Teatr NN. To dopiero początek.

Ale ten początek tylko u nas.

Ogród Lublin

– Wielu z tych zdjęć nigdy nie widziałam, nie ze wszystkich ojciec robił odbitki. O, tego nie znałam, to też chyba widzę pierwszy raz – mówi Ewa Hartwig-Fijałkowska, oglądając zdjęcia wybrane do publikacji. – Przeglądałam je wszystkie, klatka po klatce wybierając te z Lublinem.

Po ojcu zostały szklane negatywy, stykówki, klisze. Te zwinięte w rolki w musiałam ciąć, segregować, chować w specjalnie zamówione kopertki. Z identyfikacją Lublina nie miałam kłopotu, bo znam miasto, choć tego mojego Lublina ojciec nie fotografował. Jaki był mój Lublin? Taki, jaki może mieć dziecko. Urodziłam się w gabinecie ginekologicznym przy ul. Narutowicza ale wychowałam w naszym domu przy ul. Glinianej. Miałyśmy z siostrą duży ogród, niedaleko zaczynały się łąki i pola. To był nasz Lublin z ogromną czereśnią czy wiśnią, już dziś nie pamiętam, rosnącą niedaleko domu...

To uliczka Ku Farze miała kiedyś schodki?

Można było wejść na wieżę ciśnień i mieć Bramę Krakowską i katedrę jak na wyciągniecie dłoni?
A ten niesamowity widok otwierający się sprzed ratusza, gdy nie odbudowano jeszcze domów przylegających do Bramy Krakowskiej i tworzących narożnik ul. Królewskiej...

Znane miejsca zniszczone przez wojnę, znane miejsca jeszcze pachnące farbą po socjalistycznej odbudowie. Miejsca, na które latami patrzył Edward Hartwig będą sukcesywnie do oglądania na stronie Ośrodka Brama Grodzka Teatr NN. To dopiero początek.

Ale ten początek tylko u nas.

Ogród Lublin

– Wielu z tych zdjęć nigdy nie widziałam, nie ze wszystkich ojciec robił odbitki. O, tego nie znałam, to też chyba widzę pierwszy raz – mówi Ewa Hartwig-Fijałkowska, oglądając zdjęcia wybrane do publikacji. – Przeglądałam je wszystkie, klatka po klatce wybierając te z Lublinem.

Po ojcu zostały szklane negatywy, stykówki, klisze. Te zwinięte w rolki w musiałam ciąć, segregować, chować w specjalnie zamówione kopertki. Z identyfikacją Lublina nie miałam kłopotu, bo znam miasto, choć tego mojego Lublina ojciec nie fotografował. Jaki był mój Lublin? Taki, jaki może mieć dziecko. Urodziłam się w gabinecie ginekologicznym przy ul. Narutowicza ale wychowałam w naszym domu przy ul. Glinianej. Miałyśmy z siostrą duży ogród, niedaleko zaczynały się łąki i pola. To był nasz Lublin z ogromną czereśnią czy wiśnią, już dziś nie pamiętam, rosnącą niedaleko domu...

To uliczka Ku Farze miała kiedyś schodki?

Można było wejść na wieżę ciśnień i mieć Bramę Krakowską i katedrę jak na wyciągniecie dłoni?
A ten niesamowity widok otwierający się sprzed ratusza, gdy nie odbudowano jeszcze domów przylegających do Bramy Krakowskiej i tworzących narożnik ul. Królewskiej...

Znane miejsca zniszczone przez wojnę, znane miejsca jeszcze pachnące farbą po socjalistycznej odbudowie. Miejsca, na które latami patrzył Edward Hartwig będą sukcesywnie do oglądania na stronie Ośrodka Brama Grodzka Teatr NN. To dopiero początek.

Ale ten początek tylko u nas.

Ogród Lublin

– Wielu z tych zdjęć nigdy nie widziałam, nie ze wszystkich ojciec robił odbitki. O, tego nie znałam, to też chyba widzę pierwszy raz – mówi Ewa Hartwig-Fijałkowska, oglądając zdjęcia wybrane do publikacji. – Przeglądałam je wszystkie, klatka po klatce wybierając te z Lublinem.

Po ojcu zostały szklane negatywy, stykówki, klisze. Te zwinięte w rolki w musiałam ciąć, segregować, chować w specjalnie zamówione kopertki. Z identyfikacją Lublina nie miałam kłopotu, bo znam miasto, choć tego mojego Lublina ojciec nie fotografował. Jaki był mój Lublin? Taki, jaki może mieć dziecko. Urodziłam się w gabinecie ginekologicznym przy ul. Narutowicza ale wychowałam w naszym domu przy ul. Glinianej. Miałyśmy z siostrą duży ogród, niedaleko zaczynały się łąki i pola. To był nasz Lublin z ogromną czereśnią czy wiśnią, już dziś nie pamiętam, rosnącą niedaleko domu...

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama