Nie każdy lubi na przykład gorące plaże Egiptu. Są ludzie, dla których życie jest podróżą, a narkotycznym wyzwaniem przygody. Kto się w tym rozsmakuje, to nie może przestać...
Styl życia
Głód życia, chęć poznania nowych kultur, tych spoza turystycznego obiegu i \"cepeliowych” pokazów dla turystów, pcha ich poza granice bezpiecznych szlaków wyznaczanych agendami turystycznymi. Witold Palak i Dorota Wójcikowska, są jak Tony Halik i Elżbieta Dzikowska: zawsze gotowi na wyprawę, bez względu na warunki, ale z szacunkiem dla autochtonów.
Rzucili pracę, aby realizować swoje pasje. - Podróżnikiem nie można być na pół etatu, trochę za biurkiem, trochę w drodze. Życie przemija, trzeba w końcu podjąć decyzję. Wybraliśmy życie podróżnika - mówi Dorota Wójcikowska.
Witold Palak, 58-letni psycholog, nie ukrywa bogatego doświadczenia w tym trudnym fachu. Ale także pewnego rodzaju roli patrona, wprowadzającego panią Dorotę w zawód podróżnika. - Azję znam jak własną kieszeń. To właściwie mój drugi dom. Przez kilka lat mieszkałem w Indii, 8 lat byłem rezydentem w Australii. Zawsze prowadziłem, w pewnym sensie, podwójne życie. Miałem swój biznes, ale każdy wolny skrawek czasu przeznaczałem na podróże. Kręciło mnie to, co jest poza szlakiem. Wycieczki to nie moja bajka.
Indie: czas na inicjację
Ruszyli na wyprawę w lipcu 2014. Cel: eksploracja indyjskiej części Himalajów. - Postanowiliśmy przejechać na dwóch motocyklach cały indyjski Ladakh, docierając do miejsc znacznie rzadziej odwiedzanych przez turystów. Głównym obiektem naszych zainteresowań były plemiona nomadów Changpa, zamieszkujących surowy, wysoko położony region Changtang, oraz zagadkowy genealogicznie, odizolowany kulturowo od świata zewnętrznego lud Brokpa, zamieszkujący kamienne wioski w dolinie Indusu - mówi Witold Palak.
Samolotem dotarli do Delhi. Potem za 10 dolarów od osoby dojechali autobusem do Manali. - Od razu rozwiewam wątpliwości. Najdroższe w tej całej zabawie są bilety lotnicze. Późniejsze wydatki, nawet z punktu widzenia Polaka, nie są zabójczo drogie. Trzeba się jednak przygotować, że klimatyzacja i prysznic to raczej luksus - mówi Witold Palak, który w tym tonie nastrajał mentalnie panią Dorotę.
- Oczywiście są drogie, luksusowe hotele, nawet w mieście Leh, stolicy Ladakh. To nie dla nas, bo bogaci biali są trzymani przez miejscowych na dystans. My chcieliśmy przeniknąć przez tę barierę, spróbować ich życia - dodaje Dorota Wójcikowska.
Motocykle tylko miejscowe
Oboje dzielą także pasje motocyklową. - W zasadzie to na motocyklu jeżdżę od 3,5 roku. Bodajże w Birmie, po latach przerwy, wsiadłem na maszynę. Dość szybko przypomniałem sobie, jak to jest, gdy się jedzie z wiatrem we włosach. To chyba rodzinne, bo ojciec jeździł, stryjowie jeździli. A jeden z nich, pilot Jan Palak z Dywizjonu 303, po wojnie wrócił do Polski. Ale jak zobaczył, co dzieje się w kraju, to wsiadł na motocykl i zatrzymał się w Londynie. Tam dokonał żywota - opowiada Witold Palak. Natomiast pani Dorota, po latach przerwy, w ekspresowym tempie musiała przypomnieć sobie, jak się jeździ na motorze.
W Manali lubelscy podróżnicy kupili dwa używane motocykle Royal Enfield 350. - Nie chcieliśmy \"wypasionych” marek: Honda, Yamaha, BMW. Miejscowi patrzą na drogie motocykle, jak na wynalazki z kosmosu. Royal Enfield to ich kultowa marka, jak nasz Junak. W pewnym sensie jest także przepustką do ich zmotoryzowanych dusz, bo pokazuje, że nie wywyższamy się, epatując drogim sprzętem - dodaje Palak.
Dla pani Doroty miała to być pierwsza taka wyprawa w życiu. - Niestety, już na samym początku poczuła przedsmak tego, co może nas czekać na indyjskich drogach. Nieobliczalny kierowca motorikszy zepchnął mnie z drogi w głębokie urwisko. Jakimś cudem zatrzymałam się trzy metry niżej, na skalnej półce, Niestety motocykl był poważnie uszkodzony - opowiada pani Dorota. Po tym wypadku zdecydowali, że w trasę ruszą na jednym motocyklu. Ochrzcili go \"Zielony Osiołek”.
Droga śmierci
Z Manali do Leh jest prawie 500 kilometrów. Po drodze nie ma stacji benzynowych z hot-dogami i łazienkami. Nie można kupić ani kropli paliwa. Droga przypomina księżycową ścieżkę dla pojazdów kosmicznych, ekspresówkę, po której przemykają cysterny z paliwem, nie zważające na małe motocykle. - Nasz \"Zielony Osiołek” obciążony ponad miarę dwoma pasażerami, bagażem i 20 litrami paliwa ruszył w trasę. Na początku drżał, jak w tańcu świętego Wita, ale im nabierał szybkości, tym stabilniej jechał. Był tak obciążony, że z trudnością skręcał. Tak ruszyliśmy w drogę - opowiada Witold Palak.
Kilka razy otarli się o śmierć, mijając o włos ciężarówki hinduskich kierowców. - Oni wierzą, że nie jest to ich ostatnie życie, a wszystkim kieruje karma - przeznaczenie. Mają inne podejście do bezpieczeństwa na drodze - dodaje pani Dorota. Trasę, która normalnie zajmuje 2 dni jazdy, z Manali do Leh, pokonali w 5 dni.
Przygoda
W Leh zaczęła się przygoda. - Dzięki motocyklowi docieraliśmy w miejsca, gdzie nie było żadnej bazy turystycznej. Dało nam to możliwość uczestniczenia w życiu codziennym mieszkańców. Spaliśmy, jedliśmy i żyliśmy tak jak i oni. Bardzo często doświadczyliśmy wielkiej gościnności tych ludzi. Nierzadko tylko dzięki ich pomocy mogliśmy jechać dalej - opowiada Palak. Dotarli do zagubionych w górach klasztorów buddyjskich, podróżowali po kamiennych dróżkach, wyciosanymi w skale, szerokich na jeden pojazd. - Kilkukrotnie droga wiodła przez górskie strumienie, raz musiałem pokonać rzekę w bród, zaś w drodze powrotnej, przy zbyt wysokim stanie wody, musieliśmy skorzystać z pomocy robotników naprawiających rozebrany most. Przenieśli oni nasz motocykl po cienkim mostowym szkielecie - opowiada pan Witold.
Wtopić się
Na miejscu, w Leh, rezydowali ponad dwa miesiące. Wtopili się w lokalne życie. - Mieliśmy swoje kawiarenki, swoje sklepy, swoich nowych znajomych. Pod koniec traktowali nas jak swoich. Byliśmy gośćmi w domach, nakręciliśmy dokument o tradycyjnym ladakhowskim weselu, dla siebie i jako prezent weselny dla rodziny młodych. W świętym mieście Mandi uczestniczyliśmy w pogrzebowym paleniu zwłok. Zapędzaliśmy owce i kozy do namiotów Changpa nad jeziorem Tso Moriri. Uczyliśmy angielskich słówek dzieci nomadów w szkole położonej na kamiennej pustyni na wys.4500 metrów w wiosce Puga - opowiada pani Dorota.
Mieszkając w prywatnym domostwie w wiosce ludu Brokpa pomagali w żniwach, przy płukaniu zboża w strumieniu, przy zbiorze moreli. -Uczestniczyliśmy w obrządkach miejscowego szamana, poznawaliśmy tajniki zarówno leczenia, jak i parzenia swoistej, słonej herbaty z tłuszczem jaka. Za pomocą energii kosmicznej leczyliśmy skręconą nogę Doroty u hinduskiego guru w Manali, a potem u znachorów w wiosce Dha - dodaj pan Witold.
Nieśli też kaganek kulinarnej oświaty. - Na przednówki mieszkańcy wiosek Korzok i Spangmik cierpią na ciężką awitaminozę po długiej zimie. Uczyliśmy ich, jak kisić kapustę, aby mieć zapas witamin na zimę. Gotowaliśmy polskie potrawy w obozie dla uchodźców tybetańskich w himalajskim Manali - opowiada pani Dorota.
Dwa miesiące w Ladakh minęły szybko. Ciągłe wyprawy, min. na najwyższą na świecie przejezdną dla cywilnego ruchu kołowego przełęcz Khardung La, położoną na wysokości 5602 mnpm. Podróże do objętych restrykcjami spornych terenów pomiędzy Indiami a Pakistanem, w tzw. Line of Control. Byli jednymi z pierwszych obcokrajowców odwiedzających Kaszmir, tuż po katastrofalnej powodzi. Czas było wracać. - Pierwotnie mieliśmy wrócić do Manali, zostawić motocykl i pojechać do Delhi na lotnisko. Było jednak tak fajnie, że naszym \"Zielonym Osiołkiem” wypuściliśmy się na Goa, czyli na drugi koniec Indii. W końcu zaryliśmy oponami w piasku plaż na Goa, aby w wiosce Arambol, wśród tłumów Rosjan, poczuć się jak na wakacjach na współczesnym Krymie. Tutaj nasza motocyklowa przygoda skończyła się, ale nie na długo - mówi Witold Palak.
7110 kilometrów
Po indyjskich drogach przejechali 7110 km. - Trzykrotnie wymienialiśmy połamane amortyzatory, dwukrotnie łożyska w kołach, raz łańcuch i koło zębate. Wymieniliśmy też całą instalację elektryczną. Nauczyliśmy się, jak czyścić gaźnik, wymieniać tarcze sprzęgła - wylicza Palak. W wymianie świecy zapłonowej, wzmacnianiu drutem wiązałkowym i taśmą izolacyjna rozlatujących się części pani Dorota doszła do mistrzowskiej wprawy. Dwukrotnie niemal zatarli silnik, kilka godzin po wyjeździe od mechanika. Trzykrotnie musieli transportować zepsuty motocykl na pace bagażowej ciężarówki. - Za to ani razu nie złapaliśmy gumy! Leżeliśmy tylko raz, na kamienistej drodze, tuż nad przepaścią. Zaś podczas wjazdu na Khardung La, w warunkach zimowych, na letnich, cienkich oponach ślizgając się po śniegu, tylko przydrożny kamień, jedyny na całym poboczu, uratował nas od zwalenia się w 200-metrową przepaść - dodaje Witold Palak.
Pomimo licznych problemów technicznych i niezliczonych sytuacji potencjalnie niebezpiecznych, udało im się szczęśliwie przejechać nie tylko indyjskie Himalaje, ale też przeciąć Indie z północy na południe.
Plany
Trudności tylko wzmogły ich apetyt na podróże. - W tym roku planujemy kolejną wyprawę, również w rejon indyjskich Himalajów. Wjedziemy do Zanskaru, odciętego od świata przez 6 miesięcy w roku dawnego królestwa buddyjskiego. Na początku czerwca chcemy dokończyć eksplorację górskiego stanu Himacal Pradesh: przejechać Spiti, Kinnaur i Lahaul. Przetrzemy też mało znany i niezmiernie rzadko uczęszczany szlak z Udaipur w Lahaul, przez pasmo Pir Panjal, do doliny Chamba. Potem skierujemy się na wschód. Odwiedzimy kultowy Rishikesh i Haridwar, wjedziemy do Nepalu. Tam, z Pokhary, pojedziemy górską drogą, otwartą dopiero przed 3 laty, część słynnej trasy trekkingowej Annapurna Circle, aż do południowej granicy byłego himalajskiego królestwa Mustang; do Muktinath. A potem Sikkim, Bengal, a za nim już niezmiernie egzotyczny stan Arunachal Pradesh. Zaś w stanie Nagaland, od 4 lat otwartym dla turystów, zamierzamy spędzić święta Bożego Narodzenia w wiosce - do niedawna jeszcze - łowców głów. Teraz religią tam dominującą jest chrześcijaństwo - kończą podróżnicy.
Efektem ich podróży ma być przewodnik dla motocyklistów po tej części świata. Będzie to już kolejna książka, bo Witold Palak jest autorem książki \"Księżycowa Autostrada. Motocyklem przez Himalaje”, opublikowanej przez Wydawnictwo Bezdroża, czyli zapisków z podróży motocyklami do serca Himalajów z wówczas 16-letnim synem Adrianem.
Podróżnicy z Konopnicy. 7110 kilometrów \"Zielonym Osiołkiem” po Indiach
Kultowy Royal Enfield 350 sapał pod ciężarem dwójki podróżników – Witolda Palaka i Doroty Wójcikowskiej – pnąc się po górskiej, wąskiej drodze z Manali do Leh, serca górskiej krainy Ladakh. To był początek wielkiej włóczęgi po Indiach dwójki z podlubelskiej Konopnicy.
- 17.04.2015 15:57

Reklama













Komentarze