Swoją podróż zakończyliśmy zjeżdżając z asfaltu na malowniczo położoną, polną dróżkę (9,37 km). Jadąc wijącą się wśród pól drogą zjeżdżamy coraz niżej. Po prawej mijamy wiśniowy sad (9,6 km) i po chwili wjeżdżamy do wydrążonego przez erozję wąwozu. Stworzenie takiego miejsca zajmuje naturze kilkaset lat, jest to proces powolny i wciąż postępujący. Właśnie w tym rejonie, ciągnącym się od okolic Nałęczowa aż do Kazimierza Dolnego, znajduje się największa i najbogatsza sieć wąwozów lessowych w Polsce. Po wyjechaniu z parowu jedziemy brzegiem łąki przylegającej do lasu. Jadąc cały czas prosto, docieramy do drzewa, na którym widnieje znak wskazujący nam dalszą drogę (10,25 km).
Las jak od linijki
Jeśli mamy czas, możemy przed drzewem z oznaczeniem szlaku skręcić w lewo, zjechać ze szlaku i zapuścić się w stronę widniejącego w oddali lasu. Poruszając się po łąkach dotrzemy do podnóża leżącego na zboczu lasu. Po prawej zobaczymy wzgórza z naturalnymi, dzikimi łąkami. To teren trudny i podmokły, ale naprawdę przepiękny. Usłyszycie tu głosy wielu leśnych ptaków, może nawet zobaczycie gniazdujące w okolicy ptaki drapieżne. Człowiek zapuszcza się w te okolice dość rzadko i właśnie dlatego jest to ostoja dzikiej przyrody. Możemy wrócić na szlak tą samą drogą lub skręcić do lasu. Po drodze miniemy mrowisko i wychodzącą w połowie długości lasu w prawo polną dróżkę – można nią na chwilę wyjechać spośród drzew, by obejrzeć okolicę. Po prawej w oddali na wzgórzach widać lasy z wieloma wąwozami, po lewej zobaczymy ciągnące się wysoko pasmo drzew.
– Tubylcy mówią o tym lesie Doły, bo ciągną się w nim liczne, głębokie wąwozy – mówi Sławomir Łowczak. – Przy nim, na szczycie wzgórza, znajdowało się kiedyś prehistoryczne grodzisko. Jest stamtąd doskonały widok na całą okolicę. Widać też stąd, że las, z którego wyjechaliśmy, ucina się równiutko, jak od linijki. Dlaczego? Tu też trzeba sięgnąć do przeszłości: po powstaniu styczniowym i uwłaszczeniu chłopów część lasu należąca do Wołk-Łaniewskich, dziedziców Bronic, została nadana okolicznym chłopom. Był to dokładnie ten fragment, przez który jechaliśmy, do dziś zresztą nazywany „chłopskim lasem”. Wciąż też jest podzielony pomiędzy okolicznych mieszkańców. Natomiast pozostały, większy fragment lasu należącego do Wołk-Łaniewskiego została wydzierżawiona na jakiś czas pewnemu Żydowi. Umowa dzierżawy nie precyzowała, co wolno dzierżawcy z nim robić, a czego nie. Przedsiębiorczy najemca na krawędzi lasu, przy drodze, która dziś rozdziela gminy Markuszów i Nałęczów, postawił duży tartak. W bardzo krótkim czasie wyciął wszystkie drzewa i przerobił je na deski. Protesty dziedzica nic nie dały, wszystko odbyło się w majestacie prawa. Żyd zrobił na tym świetny interes, a Wołk-Łaniewski na tej nierozsądnej umowie tylko stracił. Dziedzic Bronic musiał później jeszcze opłacić robotników, którzy karczowali pozostawione pniaki, używane do ogrzewania pomieszczeń folwarcznych. Dzięki dekretowi carskiemu o uwłaszczeniu karczowania uniknęła część lasu będąca w rękach okolicznych włościan.
Wracamy do chłopskiego lasu i jedziemy nadal pod górkę. Gdy wyjedziemy spośród drzew, kierujemy się cały czas prosto utwardzaną betonowymi płytami drogą, aż wrócimy na szlak, do kapliczki ufundowanej przez Franciszka Olendra.
Tragedia Jadwigi
Jeśli nie szukaliśmy ekstremalnych wrażeń i po prostu kontynuowaliśmy podróż żółtym szlakiem, to po minięciu łąki przylegającej do lasu i drzewa z oznaczeniem trasy dojeżdżamy do bardzo małego, wijącego się wśród trawy strumyka. Okresowo, przy intensywnych opadach deszczu lub po roztopach, potrafi się on znacznie powiększyć. Okoliczni mieszkańcy nazywają go Jadwigą. Jest z nim związana stara legenda.
Wiele, wiele lat temu pewna pastereczka o imieniu Jadwiga pilnowała wołów należących do dziedzica z Markuszowa. Zwierzęta pasły się na okolicznych łąkach, gdzie było pod dostatkiem bujnej trawy. Jednak po wielodniowych, intensywnych opadach cały teren był grząski i woły zapadały się dość głęboko w rozpulchnioną ziemię. Chcąc napoić najedzone zwierzęta, pasterka zagnała je w stronę strumyka. Woły zaczęły pić i szukając świeżej trawy, przesuwały się w stronę pobliskiego grzęzawiska. Ciężkie zwierzęta zaczęły osiadać w grząskim błocie. Najpierw zanurzyły się po brzuchy, później coraz głębiej, aż z grzęzawiska wystawały im tylko głowy. Im bardziej starały się wydostać, tym głębiej tonęły. Pasterka chciała ratować zwierzęta, próbowała je na różne sposoby wyciągnąć, ale w pojedynkę nie była w stanie nic zrobić. Gdy podpierała przerażonym zwierzakom głowy do góry i ciągnęła je ze wszystkich sił, jedno z szamoczących się zwierząt w końcu przycisnęło pasterkę swym ciałem, tak że sama też nie mogła się wydostać z błota. Na próżno wzywała pomocy, nikogo w pobliżu nie było. Topielisko po pewnym czasie pochłonęło i dziewczynę, i zwierzęta, a okoliczni mieszkańcy z pokolenia na pokolenie przekazują sobie tę tragiczną historię ku przestrodze.
Pola wypukłe wzgórzami
Strumyk Jadwiga wpada do Kurówki, którą mijaliśmy wcześniej. Za nim wjeżdżamy do kolejnego, płytszego wąwozu (10,27 km). Droga biegnie teraz pod górkę. Na szczycie wąwozu rośnie tarnina, a jeśli dobrze poszukamy, możemy zobaczyć huby drzewne lub pieńki z fantastycznie powykręcanymi korzeniami. Za wąwozem (10,48 km) jedziemy polną drogą. Po lewej otwiera się bardzo ładny widok na chłopski las i porośnięte drzewami wzgórza. Zanim wjedziemy do trzeciego wąwozu (10,62 km), po prawej stronie widzimy sad jabłkowy, a po lewej plantację aronii. Gdy wąwóz się skończy, dojeżdżamy do asfaltu (10,97 km) i skręcamy w prawo.
Jesteśmy w miejscowości Góry. Po kilkuset metrach mijamy skrzyżowanie (11,28 km), a po lewej na pobliskiej posesji możemy zobaczyć kilka koni. Przejeżdżamy obok stojącego w najwyższym w okolicy punkcie przekaźnika telefonii komórkowej (11,62 km). Mamy stąd doskonały widok na Markuszów, Kurów i Garbów. Po kilkuset metrach przecinamy trasę nr 826, biegnącą do Nałęczowa (11,86 km) i jedziemy dalej, przez Góry i Góry-Kolonię.
Najpierw zakręt w lewo (12,11 km), mijamy kilka gospodarstw, później zaczynają się liczne sady, a my pniemy się lekko pod górkę. Skręcamy w prawo (13,5 km) i po ok. 200 m przy krzyżu w lewo. Dalej jedziemy prosto, podziwiając otwierające się po lewej stronie efektowne widoki pagórków i „pól wypukłych wzgórzami” jak pisał Jan Pocek. Po prawej możemy w oddali zobaczyć kaplicę w Gutanowie (13,88 km). Zjeżdżamy wzdłuż sadu w dół, aż do miejsca, gdzie skręcamy w lewo (14,55 km). Żółty szlak spotyka się tu ze szlakiem zielonym.
Licząca 17,3 km oznaczona na zielono pętla po południowej części gminy Garbów prezentuje ciekawe walory krajobrazowe, interesujące lokalne zabytki, interesującą wielowiekową lokalną historię. Odkrywa także tajemnice związane z rozwojem nieistniejącej już dziś cukrowni w Garbowie i towarzyszących jej obiektów.
Obydwie trasy są związane z poetami, którzy żyli i tworzyli w tym regionie. Tutaj znajdowały się ich małe ojczyzny. Na terenie gminy Garbów mieszkał bliski przyjaciel Jana Pocka – Bronisław Pietrak, poeta, artysta-kowal, a także autor pięknych wycinanek.
Swoją podróż zakończyliśmy zjeżdżając z asfaltu na malowniczo położoną, polną dróżkę (9,37 km). Jadąc wijącą się wśród pól drogą zjeżdżamy coraz niżej. Po prawej mijamy wiśniowy sad (9,6 km) i po chwili wjeżdżamy do wydrążonego przez erozję wąwozu. Stworzenie takiego miejsca zajmuje naturze kilkaset lat, jest to proces powolny i wciąż postępujący. Właśnie w tym rejonie, ciągnącym się od okolic Nałęczowa aż do Kazimierza Dolnego, znajduje się największa i najbogatsza sieć wąwozów lessowych w Polsce. Po wyjechaniu z parowu jedziemy brzegiem łąki przylegającej do lasu. Jadąc cały czas prosto, docieramy do drzewa, na którym widnieje znak wskazujący nam dalszą drogę (10,25 km).














Komentarze