Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

40 lat minęło... śpiewająco. Rozmowa ze Zdzisławem Oharem, dyrygentem Chóru La Musica

Rozmowa ze Zdzisławem Oharem, dyrygentem Chóru La Musica, który świętuje 40-lecie pracy twórczej.
40 lat minęło... śpiewająco. Rozmowa ze Zdzisławem Oharem, dyrygentem Chóru La Musica
Zdzisław Ohar

Autor: Wojciech Nieśpiałowski

• Jak to się wszystko zaczęło? Pierwsza była szkoła muzyczna?

- Akurat nie. Do końca liceum muzycznie nie robiłem zupełnie nic. Potem próbowałem dostać się na studia dotyczące nauczania początkowego z wychowaniem muzycznym. Kiedy przyszedłem na egzamin okazało się, że taki kierunek nie powstanie. Usłyszałem inne propozycje i ostatecznie zdecydowałem się na wychowanie muzyczne. Uznałem, że to stosunkowo blisko tej mojej pedagogiki. Okazało się, że bardzo się myliłem. Szybko zorientowałem się, że mam ogromne zaległości w stosunku do kolegów, którzy ukończyli szkoły muzyczne. Ja miałem za sobą tylko trzy lata ogniska muzycznego, gdzie uczyłem się podstaw gry na akordeonie.

• Czyli jakiś kontakt z muzyką jednak pan miał.

- Zawsze lubiłem też śpiewać. Uważam, że głos to najlepszy instrument dany nam przez Boga. Wychodziłem z założenia, że jak głos jest od Boga to trzeba go śpiewem wielbić. I tak to mi zostało prowadząc chór. W każdym, na czele którego stałem, bardzo ważny był repertuar religijny. A jest w czym wybierać, bo przecież niemal każdy wielki kompozytor ma w swoim dorobku oratoria oraz msze i inne utwory religijne. Osobną kategorią są kolędy.

• Pierwszy chór, którym pan pokierował to...

- Pracę rozpoczynałem w Zbiorczej Szkole Gminnej w Janowcu nad Wisłą. Pracowałem tam tylko przez rok. Kolejny mój zawodowy rok pracy to Państwowa Szkoła Muzyczna I stopnia w Sanoku. Tam też była moja przygoda z chórem, która trwała osiem miesięcy. Na dobre zaczęło się jednak dopiero w 1978 r. kiedy przeszedłem do pracy w Zespole Szkół Pedagogicznych i Technicznych, gdzie założyłem chór Ars Musica z dziewcząt uczących się w Studium Wychowawczym Przedszkoli tej szkoły. Uczestniczyliśmy w wielu festiwalach i zdobywaliśmy wiele nagród, głownie pierwszych. Ponieważ staram się propagować polską literalną chóralną polski repertuar stanowił 80 procent naszego repertuaru. Tak zresztą zostało do dziś. W latach 80. śpiewaliśmy wiele utworów Józefa Świdra, który był wtedy bardzo popularnym kompozytorem wśród chórów. Wiele jego utworów było bardzo trudnych, ale ich wykonanie sprawiało młodzieży zawsze radość i zadowolenie.

• Szkoła, w której pan wtedy pracował już nie istnieje.

- W 1992 r. dowiedzieliśmy się, że zostanie zlikwidowana. Czekał mnie ostatni rok pracy, a potem bezrobocie. I wtedy zadzwonił do mnie kolega ze studiów, który został dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 16. Zaproponował pracę, ale był też warunek: miałem stworzyć chór co najmniej równie dobry, jak ten który prowadziłem. Długo się zastanawiałem. To była jednak z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Bardzo żal było mi zostawiać szkołę na Krzywej i uczniów, których wykształciłem. Z drugiej strony była jednak ta obawa przed utratą pracy. Decyzję podjąłem dosłownie w ostatniej chwili i przeniosłem się. Początki były jednak bardzo trudne. Po pierwszej próbie chóru byłem po prostu załamany.

• Dlaczego?

- Do szkoły na Krzywą dostawały się dzieci, które pozytywnie przeszły badanie słuchu i z tego między innymi względu nikt nie śpiewał źle. Moim zadaniem było jedynie znalezienie tych kilku diamencików. W szkole podstawowej było znacznie trudniej. Inna była specyfika pracy. Trudniej mi było pracować i myślałem, że nie uda mi się stworzyć chóru takiego jak w ZSPiT. Nie było widać postępów. Dopiero w drugim semestrze usłyszałem, że uda mi się stworzyć z tych dzieci dobry chór. Nawet dwugłosowi podołali. Z resztą obserwują tę muzykalność dzieci od 40 lat i widzę, jak dużo trudniej jest znaleźć dzieci czysto śpiewające, które potrafią zaśpiewać piosenkę w całości, a nie tylko refren. W latach 80. z każdej klasy mogłem wybrać kilkanaście osób nadających się do chóru, czyli 12-13 osób z 30. Teraz z 10 klas udaje mi się wybrać maksymalnie 15-20 osób.

• Tak rozpoczęło się pasmo sukcesów.

- Może nieskromnie o tym mówić, ale tak właśnie było. Gdzie nie pojechaliśmy, kończyło się nagrodami i zwykle były to pierwsze miejsca chociaż czasami kończyło się na wyróżnieniach. Największą satysfakcję dało mi grand prix na XXV Ogólnopolskim Konkursie Chórów a’cappella Dzieci i Młodzieży w Bydgoszczy w 2005 r. Brałem w nim udział odkąd założyłem swój pierwszy chór i nigdy nie doszliśmy tak daleko. Powiedziałem nawet pani z MEN, która była na nim obecna, że czekałem na ten tytuł od 25 lat. Usłyszałem, że nigdy nie trzeba tracić ducha. To prawda.

• Nigdy nie czuł Pan rozgoryczenia widząc jak inni zbierają laury pierwszeństwa?

- O, nie! Trzeba zawsze jeździć i podpatrywać kto, co i jak robi. Tylko w ten sposób można się wiele nauczyć. Sam chętnie śledziłem i śledzę działalność „Szczygiełków” z Poniatowej i innych chórów. To ogromna praca chórmistrzowska znaleźć w małych miejscowościach tak wiele dobrych głosów i tak świetnie je poprowadzić. To nie jest wstyd uczyć się od lepszych. Będę to robił to końca.

• Na pewno już nie w Gimnazjum nr 16, bo to w związku z reforma oświaty zmieni się we wrześniu w podstawówkę.

- Kiedy przechodziłem do Gimnazjum powiedziałem dyrektorowi, że będę pracował do końca szkoły. Tak to już ze mną jest, gdzie mnie nie zatrudnią, to szkoła jest likwidowana. Słowa okazały się prorocze, ale nie poddaję się. Chór będzie trwał, tylko będą występować w nim jeszcze młodsze dzieci. Moim zadaniem będzie je wyszlifować.

• Jak to się wszystko zaczęło? Pierwsza była szkoła muzyczna?

- Akurat nie. Do końca liceum muzycznie nie robiłem zupełnie nic. Potem próbowałem dostać się na studia dotyczące nauczania początkowego z wychowaniem muzycznym. Kiedy przyszedłem na egzamin okazało się, że taki kierunek nie powstanie. Usłyszałem inne propozycje i ostatecznie zdecydowałem się na wychowanie muzyczne. Uznałem, że to stosunkowo blisko tej mojej pedagogiki. Okazało się, że bardzo się myliłem. Szybko zorientowałem się, że mam ogromne zaległości w stosunku do kolegów, którzy ukończyli szkoły muzyczne. Ja miałem za sobą tylko trzy lata ogniska muzycznego, gdzie uczyłem się podstaw gry na akordeonie.

• Czyli jakiś kontakt z muzyką jednak pan miał.

- Zawsze lubiłem też śpiewać. Uważam, że głos to najlepszy instrument dany nam przez Boga. Wychodziłem z założenia, że jak głos jest od Boga to trzeba go śpiewem wielbić. I tak to mi zostało prowadząc chór. W każdym, na czele którego stałem, bardzo ważny był repertuar religijny. A jest w czym wybierać, bo przecież niemal każdy wielki kompozytor ma w swoim dorobku oratoria oraz msze i inne utwory religijne. Osobną kategorią są kolędy.


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama