• Mam w ręku twoją ostatnią książkę „Wyspiański. Dopóki starczy życia”. Po premierze pierwszej ksiązki mówiłaś, że nie jesteś jeszcze pisarką. Po dwóch już nią jesteś?
- Myślę, że nie ma znaczenia, czy nazwę siebie pisarką, czy nie. Pewnie jeszcze długo pytania w stylu „o czym jest twoja książka”, albo „czym się zajmujesz” będą mnie onieśmielać. Tak naprawdę chodzi o to, żeby robić to, co się kocha i nie tracić przy tym gruntu pod nogami. Ja na pytanie „czym się zajmujesz” odpowiadam zwykle tak niejasno i nieskładnie, że nowo poznane osoby biorą mnie za bezrobotną, która szuka pracy.
• Pisanie książki to praca na pełny etat?
- Jak książka „idzie”, to jest świetnie. Na wszystko patrzy się z optymizmem, snuje plany, układa wątki. Jak „nie idzie”, to jest psychoza, a domownicy schodzą z drogi. Oczywiście są też takie dni, kiedy jest normalnie, bez fajerwerków. Pracuje się metodycznie, powoli, są efekty, za to w lodówce nie ma nic prócz serka wiejskiego, no i po raz kolejny zapomniało się o wycieczce szkolnej dziecka. Tak pokrótce można scharakteryzować mój warsztat pracy.
• Jak pisze się drugą książkę? Łatwiej? A może czułaś większą presję?
- Ani łatwiej, ani szybciej. Z innymi problemami mierzy się debiutant, a z innymi autor, któremu marzy się, aby ta druga książka była co najmniej tak dobra jak pierwsza. Zestaw lęków i niepokojów jest myślę ten sam dla wszystkich. Z jednej strony pragnie się, żeby o książce mówiono, żeby była medialna, żeby czytelnicy ją przyjęli, a z drugiej nie sposób pozbyć się strachu przed oceną i krytyką. Ważnym dla mnie momentem podczas prac nad „Wyspiańskim” była nagroda Klio, otrzymana za poprzednią książkę, „Muzy Młodej Polski”. Przyznają ją historycy, autorzy książek, z których uczyłam się historii. To była taka wiadomość zwrotna, że to, co robię ma sens, że trzeba pisać dalej.
• Dlaczego tym razem Wyspiański?
- Dlatego, że oprócz książki Krystyny Zbijewskiej, wydanej blisko czterdzieści lat temu, takiej kompletnej i sumarycznej publikacji poświęconej życiu prywatnemu Wyspiańskiego po prostu nie było. Pojawiały się za to kolejne monografie jego twórczości. Moja droga do Wyspiańskiego wiodła przez poprzednią książkę, poświęconą siostrom Pareńskim. Tej krakowskiej rodzinie Wyspiański wiele zawdzięczał w okresie, kiedy walczył o swoje miejsce w środowisku artystycznym.
• Patrzysz na niego inaczej niż na przykład jak na autora lektury szkolnej w liceum? Polubiłaś go?
- Nie wyobrażam sobie pisania o kimś, kogo nie lubię. To czytelnik w książce zawsze wyczuje. Patrzę na Wyspiańskiego od podszewki, bo prywatnie jest on postacią o wiele bardziej złożoną i interesującą niż jako autor dramatów. Tak samo bardziej liryczny jest w listach do przyjaciół niż w swoich utworach, czytanych dzisiaj głównie przez maturzystów.
• Ciężko pisać o takim bohaterze? chyba już wszystko zostało o nim powiedziane? Można opowiedzieć tę historię inaczej?
- Od początku było dla mnie jasne, że dla Wyspiańskiego muszę poszukać osobnej narracji. Książka ma formę zbliżoną do reportażu, zderzam w niej różne głosy i różne opinie o Wyspiańskim, jego samego konfrontuję z otoczeniem. Ważne jest tutaj to, że mówią o Wyspiańskim ci, którzy znali go osobiście, ludzie z najbliższego otoczenia. No i oczywiście mówi on sam. Dzięki temu czytelnik może spojrzeć na jego życie z innej perspektywy, bez cudzych interpretacji i bez „spiżowania”.
• Jak długo zajęło ci zgromadzenie materiałów i jak to wyglądało?
- Pierwsze materiały zaczęłam przeglądać latem 2014 roku, kilka tygodni przed ukazaniem się „Muz Młodej Polski” na rynku. Najchętniej pracuję na archiwach - państwowych, kościelnych i prywatnych, wykorzystuję listy i pamiętniki. Czytam praktycznie wszystko, co wpadnie mi w ręce: zestawienia bankowe, rachunki, sprawozdania sądowe, spisy ludności, gazety, ogłoszenia reklamowe. Najpierw to wszystko fotografuję, potem w domu przeglądam każde zdjęcie. Do Wyspiańskiego wykonałam kilka tysięcy fotografii z najróżniejszych materiałów archiwalnych.
• Gdybyś miała zachęcić kogoś do sięgnięcia po swoją książkę to powiedziałabyś, że...
- Poznanie życiorysu artysty, wejście w jego świat jest przyczynkiem do poznania jego twórczości. To jest szczególnie ważne w przypadku Wyspiańskiego, który uchodzi za trudnego dramatopisarza. Obok Wyspiańskiego, którego dzisiaj znamy i podziwiamy, jest także Wyspiański nieznany, skryty w cieniu swoich dzieł - i to o nim jest właśnie ta książka. To historia życia człowieka, który do końca pozostał w niezgodzie ze światem i z samym sobą.
• Masz już plany na kolejną publikację? Możesz je zdradzić?
- W tej kwestii pewne jest jedynie to, że dzisiaj nie wyobrażam sobie swojego życia bez pisania. Na inne deklaracje jest jeszcze za wcześnie. „Wyspiańskiego” pisałam niemal przez trzy lata, nie potrafię tak szybko odciąć się od niego.
• Mam w ręku twoją ostatnią książkę „Wyspiański. Dopóki starczy życia”. Po premierze pierwszej ksiązki mówiłaś, że nie jesteś jeszcze pisarką. Po dwóch już nią jesteś?
- Myślę, że nie ma znaczenia, czy nazwę siebie pisarką, czy nie. Pewnie jeszcze długo pytania w stylu „o czym jest twoja książka”, albo „czym się zajmujesz” będą mnie onieśmielać. Tak naprawdę chodzi o to, żeby robić to, co się kocha i nie tracić przy tym gruntu pod nogami. Ja na pytanie „czym się zajmujesz” odpowiadam zwykle tak niejasno i nieskładnie, że nowo poznane osoby biorą mnie za bezrobotną, która szuka pracy.
• Pisanie książki to praca na pełny etat?
- Jak książka „idzie”, to jest świetnie. Na wszystko patrzy się z optymizmem, snuje plany, układa wątki. Jak „nie idzie”, to jest psychoza, a domownicy schodzą z drogi.













Komentarze