Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Pod chodnikami i jezdniami leżą tysiące osób. Opowieść o mieście zmarłych przodków

Pod chodnikami, jezdniami i trawnikami w Lublinie leżą tysiące osób. Zanim powstała nekropolia przy ul. Lipowej, w ponad dwudziestu miejscach w centrum miasta istniały cmentarze. Niektóre miały nawet siedem poziomów grzebalnych. To będzie opowieść o mieście zmarłych przodków.
Pod chodnikami i jezdniami leżą tysiące osób. Opowieść o mieście zmarłych przodków
Prace archeologiczne na terenie placu Litewskiego

Cmentarz „Pod Lipkami” powstał poza miastem zgodnie z zaleceniami ówczesnej Komisji Boni Ordinis (Dobrego Porządku). Chodziło o to, żeby z powodów sanitarnych nie chować zmarłych w coraz bardziej zaludnionych miastach. Był koniec XVIII wieku. Oficjalna data założenia zabytkowego dla nas cmentarza przy ul. Lipowej to rok 1794. Najdawniejsza data na zachowanej płycie to rok 1811. Lublin ma 700 lat. Gdzie więc trafiali zmarli przez blisko 500?

Ślady są. Na placu Po farze przechodzień zobaczy tablicę, pod którą złożono szczątki odkryte kilkanaście lat temu podczas przebudowy tego miejsca. Czasami ktoś stawia tam znicz.

A było to tak

– Naliczyłem, że w Lublinie były 23 historyczne świątynie – zakonne, parafialne oraz innowiercze: protestanckie i prawosławne. Kościoły historyczne to te istniejące między schyłkiem wczesnego średniowiecza a końcem Rzeczpospolitej. Mamy podstawy sądzić, że przy każdym z nich chowano ludzi – mówi archeolog Rafał Niedźwiadek z pracowni Archee Badania i Nadzory Archeologiczne i dodaje, że najlepiej sobie uzmysłowić, jak to wówczas wyglądało idąc na ulicę Ewangelicką. – W panoramie miasta tylko przy kościele ewangelickim zachował się dawny cmentarz, co może dawać wyobrażenie o dawnym sposobie grzebania ludzi.

– Gdy prowadziliśmy nadzory nad remontem ulicy Ewangelickiej to odkryliśmy historyczny murek ogrodzeniowy, który wyznaczał granicę tego cmentarza. Murek widać na niemieckich planach, czyli istniał do II wojny światowej. Teraz biegnie pod jezdnią, więc idąc chodnikiem po stronie kościoła idziemy po cmentarzu. Pomniki, które dziś widzimy, stoją, jak pisała pani Jadwiga Teodorowicz–Czerepińska, in situ, czyli w swoim dawnym miejscu. To, co myśmy odkryli, było pewnie miejscem biedniejszych pochówków bez nagrobków. Może dlatego przy regulacji ulicy ten teren zajęto? – zastanawia się.

O cenach w kryptach

W tamtych czasach można było zostać pochowanym albo na przykościelnym cmentarzu, albo wewnątrz kościoła. Ta druga możliwość była ściśle związana z pozycją społeczną zmarłego.

– Pod bazyliką dominikanów jest ponad 30 krypt. U bernardynów co najmniej kilkanaście. W trzech znajdujących się pod prezbiterium pochówki były obwarowane specjalnymi zasadami: obowiązywała ścisła hierarchia: najbliżej mensy ołtarzowej mogli leżeć tylko członkowie zakonu, potem chowano najbardziej zasłużonych donatorów zakonu, a ostatnia z krypt była dla pozostałych darczyńców. Jest to wprost zawarte w dokumentach – tłumaczy archeolog zasady panujące w zgromadzeniu, którego kościół stoi przy placu Wolności, w sąsiedztwie III LO.

Od strony ulicy Bernardyńskiej świątynię od chodnika i jezdni odgradza murek. Jednak nie jest to granica nekropolii, która tu istniała.

– Jak ustalili archeolodzy z Pracowni Badań i Nadzorów Archeologicznych, cmentarz bernardynów sięgał aż pod pałac Parysów, bo tam były najdalej na północ odsunięte groby – dodaje Niedźwiadek.

O grobie na grobie

– Oczywiście, że brygidki też miały swój cmentarz. Jego znaczną część odkryliśmy rozpoznając wnętrze kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej, bo jego rozbudowa powodowała aneksję nekropolii. Jest seria grobów, które zostały przecięte przez fundamenty XVI-wiecznej wieży. Koledzy, którzy nadzorowali remont ulicy Narutowicza, odkryli mniej więcej w osi ulicy mur, który można interpretować jako ogrodzenie cmentarza. Zapewne cmentarz brygidek kończył się tam, gdzie sięgają dzisiejsze granice własnościowe. Musiał być przestrzenią przed frontonem kościoła i w niewielkim zakresie wokół niego. Możliwe, że w miejscu dzisiejszego placu Kochanowskiego też, bo to był teren brygidek, ale trudno to stwierdzić, nikt nie prowadził tam żadnych badań – tłumaczy archeolog.

Pytany o to, ile osób może być tu pochowanych, szacuje, że… setki. – I to grube setki. Cmentarz, który rozpoznaliśmy wewnątrz kościoła, miał siedem poziomów grzebalnych. Po układzie pochówków widać, że przez pewien czas ktoś dbał o porządek na tej nekropolii, bo groby nie przecinają się wzajemnie. Gdy grabarze kończyli jeden poziom, układali kolejny. Z historycznych lubelskich cmentarzy tylko jeden miał jedną warstwę grzebalną – ten przy dzisiejszym kościele akademickim KUL. Pewnie tak się stało, bo nekropolia przy św. Krzyżu miała, w porównaniu z innymi, nieograniczony teren. W kierunku zachodnim odkryto pochówki z nią związane w okolicy dzisiejszej ulicy Łopacińskiego. Cmentarz świętokrzyski sięgał aż tam. Wszystkie inne cmentarze, które rozpoznano, są wielowarstwowe. Nawet taki skromny jak ten przy kapucynach na deptaku – dodaje Rafał Niedźwiadek. 

O chorych bez szpitala

Czasami odkryte przypadkowo pochówki są okazją do wyjaśnienia miejskiej legendy i udowadniają, że Lublin nadal ma swoje tajemnice.

– W czasie prac ziemnych przy ul. Langiewicza, gdzieś między Domem Asystenta a akademikiem Amor, robotnicy natrafili na ludzkie szczątki. Legenda łączyła to miejsce z mogiłą powstańców styczniowych. Jednak analiza antropologiczna nie wykazała, żeby ci ludzie zmarli śmiercią tragiczną – przez powieszenie czy rozstrzelanie – wspomina archeolog. – Okazało się za to, że wśród tej grupy było sporo weneryków. Pani profesor antropolog wysnuła hipotezę, że to mogą być pensjonariusze szpitala. Po oznaczeniu wieku szczątków metodą radiowęglową C14 okazało się że pochówki są XVIII- a nawet XVII-wieczne, a my nie znamy z tego miejsca obiektu, który by służył trosce o zdrowie. U bonifratrów chowano też i zmarłych na choroby weneryczne, więc nie było wówczas potrzeby wożenia zwłok tak daleko. Jakaś placówka, która się opiekowała chorymi, musiała być w pobliżu pochówków. Nie potrafimy jej nazwać, a tym bardziej wskazać miejsca – dodaje Rafał Niedźwiadek.

O tych, którzy leżą sobie pod placem

Wspominani bonifratrzy to właściciele kościoła i klasztoru, który stał w zachodniej części obecnego placu Litewskiego.

– Murowany kościół bonifratrów, z którym związany był cmentarz, znajdował się za współczesnymi pomnikami. Między pomnikami marszałka Piłsudskiego a Unii Lubelskiej biegła fosa, która wyznaczała wschodnią granicę tej nekropolii. Wygląda na to, że na północ nie sięgała ona dalej niż grobla między nowymi fontannami. Gdzie była zachodnia granica trudno – stwierdzić, bo nikt takich badań nie prowadził. Ale możliwe, że spora część terenu zielonego za pomnikami był cmentarzem. Większości pochowanych tam osób depczemy po głowach – tłumaczy archeolog, którego pracownia prowadziła badania na terenie miejskiej inwestycji. – Znaleźliśmy 290 obiektów grobowych. Panie antropolożki analizując znalezione tam kości uznały, że mamy do czynienia ze szczątkami ponad 400 osób. A zbadaliśmy zaledwie 200 metrów kwadratowych cmentarza, który był czynny 150 lat – dodaje.

O tych, którzy leżą pod deptakiem

W czasie prac poprzedzających zakończony w maju remont fragmentu deptaka i placu Litewskiego archeolodzy natrafili na mur.

– Wydaje się, że był on granicą kolejnego cmentarza. Tego skromnego, związanego z kościołem i klasztorem kapucynów. Można przyjąć, że mur biegł w odległości około 10 metrów od frontonu kościoła św. Piotra i Pawła. Co ważne sięgał do miejsca, gdzie dziś jest wejście główne do budynku poczty. Ale pochówki, które odkryli nasi koledzy nadzorujący remont Krakowskiego Przedmieścia w 1998 roku, znajdowały się wyłącznie przed frontonem kościoła – tłumaczy Rafał Niedźwiadek.

O kaplicy, która porzuciła cmentarz

Zagadkowa jest też sprawa ze Wzgórzem Zamkowym, bo zmarli nie leżą tam, gdzie można by się ich spodziewać.

– Cmentarza przy kaplicy św. Trójcy nie znaleziono. Znaleziono za to XII-wieczny cmentarz naprzeciwko studni, czyli po lewej stronie od wejścia na dzisiejszy dziedziniec. – Ale nie musimy się martwić, że chodzimy zmarłym po głowach. Odkryte pochówki były, tak jak na niemal wszystkich historycznych nekropoliach, na głębokości około 3 metrów. Nasuwa się jednak pytanie, czy ten cmentarz nie był związany z wcześniejszą kaplicą, która może gdzieś tu stała. W samej kaplicy zamkowej istniała krypta, w której ponoć chowano trynitarzy. Ponoć, bo nigdy żadnego ułamka kości tam nie znaleziono – relacjonuje archeolog.

Równie zagadkowa jest historia cmentarza przy pobliskim kościele św. Wojciecha. Ciekawa, bo go nie znaleziono. Ani podczas badań poprzedzających budowę sąsiadującej z kościołem szkoły, ani innych. – A tam działał szpital więc nekropolia musiała być. Pytanie gdzie – dodaje.

Jest też w środku miasta cmentarz, który towarzyszył nieistniejącemu od wielu lat kościołowi św. Kazimierza. Jeszcze w XIX wieku zabudowania świątyni i klasztoru reformatów Karol Vetter przebudował i zamienił w browar. – Cmentarza trzeba szukać tam, gdzie jest dziedziniec prowadzący do letniego kina Perła – precyzuje archeolog.

O przepisach i życiu

Rafał Niedźwiadek pytany, jak wyglądała realizacja zaleceń Komisji Boni Ordinis (Dobrego Porządku) i zamykanie ponaddwudziestu przykościelnych nekropolii przyznaje, że to nie było takie jednoznaczne. – Czytałem, że mimo założonego cmentarza na Lipowej ludzie nadal dążyli, by być pochowanymi przy lub wewnątrz fary. To nobilitowało. I weźmy na przykład kościół św. Ducha przy deptaku. Niby zabroniono chować ludzi na przykościelnym cmentarzu już w początku XVII wieku, a źródła mówią, że do połowy XVII wieku grzebano tam zmarłych. Było to powodem kłótni z karmelitami. Zgromadzenia sąsiadowały i są przekazy, że karmelici wyprowadzali wodę deszczową na świętoduski cmentarz, a prepozyt św. Ducha wylewał pomyje i wyganiał świnie na grunt karmelickiej nekropolii – relacjonuje archeolog, który uważa, że nasi przodkowie doskonale zdawali sobie sprawę z niestałości pochówków. – Oglądałem miniatury z kodeksów niderlandzkich i francuskich, na których roześmiany grabarz wystawał z wykopanego grobu, a dookoła niego walały się kości poprzednio pochowanych tam osób.

Cmentarz „Pod Lipkami” powstał poza miastem zgodnie z zaleceniami ówczesnej Komisji Boni Ordinis (Dobrego Porządku). Chodziło o to, żeby z powodów sanitarnych nie chować zmarłych w coraz bardziej zaludnionych miastach. Był koniec XVIII wieku. Oficjalna data założenia zabytkowego dla nas cmentarza przy ul. Lipowej to rok 1794. Najdawniejsza data na zachowanej płycie to rok 1811. Lublin ma 700 lat. Gdzie więc trafiali zmarli przez blisko 500?

Ślady są. Na placu Po farze przechodzień zobaczy tablicę, pod którą złożono szczątki odkryte kilkanaście lat temu podczas przebudowy tego miejsca. Czasami ktoś stawia tam znicz. 

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama