Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Zimowa Formuła 1. Rozmowa z Mateuszem Lutym, pilotem bobslejowym AZS UMCS Lublin

Rozmowa z Mateuszem Lutym, pilotem bobslejowym AZS UMCS Lublin.
Zimowa Formuła 1. Rozmowa z Mateuszem Lutym, pilotem bobslejowym AZS UMCS Lublin
Mateusz Luty i Krzysztof Tylkowski

• Bobsleje w województwie lubelskim to jednak egzotyka.

– Nie wiem jak jest obecnie, ale w przeszłości w Polsce ta dyscyplina miała wielu kibiców. Kiedy Eurosport pokazywał Puchar Świata, to Polska była drugim rynkiem w Europie. Teraz ciężko znaleźć transmisje telewizyjne z naszych zawodów. Pozostaje śledzenie ich w internecie, a to już nie jest to samo.

• Pomógł wam film „Reggae na lodzie”, który w latach 90-tych był w Polsce bardzo popularny?

– Oj tak, ludzie kojarzą bobsleje właśnie z tym filmem. Piękna historia, ale współczesne bobsleje wyglądają zupełnie inaczej. Tu kręcą się duże pieniądze, a w roli rozpychających występują sprinterzy światowej klasy.

• Ile pieniędzy potrzebuje bobslejowy team, aby móc spokojnie rywalizować w Pucharze Świata?

– Myślę, że nasza ekipa potrzebuje na sezon około 400 000 zł. Musimy oszczędzać, więc w tym roku odpuściliśmy sobie starty w Pucharze Świata w USA. Sam transport sprzętu za Ocean to koszt około 20 000 euro.

• Ile kosztuje bobslej?

– Nasza dwójka w momencie zakupu miała już 3 lata, więc jej cena wynosiła 50 000 euro. Za nową, nieużywaną dwójkę myślę, że trzeba zapłacić około 70 000 euro. Bobslej wykorzystywany w czwórkach kosztuje natomiast około 120 000 euro.

• Słyszałem, że ostatnio dostaliście nową czwórkę?

– Tak, jest dużo lepsza od starego boba. Kupić taki sprzęt jest bardzo trudno, bo rywale rzadko się go pozbywają. Niemcy na przykład w ogóle ich nie sprzedają. Budują bobsleje z pieniędzy państwowych i mają zakaz handlowania nimi.

• To skąd wzięliście swój?

– Od Austriaków. Pilot, który nim jeździł osiągał całkiem dobre wyniki. Szkoda tylko, że tak późno go otrzymaliśmy, bo nie miałem czasu na poznanie go. To jest ważny element. Naszą sytuację można porównać do zmiany samochodu

• Już rozumiem, dlaczego nazywa się was zimową Formułą 1.

– Tak, w bobslejach krążą spore pieniądze. Nasze tory są krótkie, ale przeciążenia są olbrzymie. Trwa ciągły wyścig zbrojeń, każdy chce mieć coraz lepszy sprzęt. Nasze pojazdy są zbudowane z mieszanki włókna węglowego i szklanego. W Niemczech każda załoga ma stworzony bobslej pod siebie. Testuje się go w tunelu aerodynamicznym BMW i modyfikuje się tak, żeby jechał jak najszybciej.

• Da się w Polsce wyżyć z bobslei?

– Jest ciężko, bo jako kadrowicze nie mamy wynagrodzeń. Mam dużą pomoc ze strony miasta czy klubu. Wspierają mnie również prywatni sponsorzy.

• Skąd się wziął pomysł na reprezentowanie barw AZS UMCS Lublin?

– Dużą rolę odegrał w tym manager Rafał Koszyk. To on wpadł na ten pomysł i doprowadził do finalizacji naszych rozmów. Jestem zachwycony współpracą z AZS UMCS. Jesteśmy tu bardzo dobrze traktowani. W niewielu miejscach w Polsce można spotkać się z tak życzliwym podejściem klubu, miasta czy województwa.

• Mieszka pan w Lublinie?

– Nie, mieszkam w Karpaczu. Przyjeżdżam do Lublina na różnego rodzaju spotkania. Odwiedziłem m.in. jedną ze szkół, gdzie spotkałem się z młodzieżą i opowiadałem o bobslejach.

• Oglądając zawody bobslejowe zawsze najwięcej mówi się o pilotach. Co z resztą drużyny? Czy rozpychający mają rzeczywisty wpływ na końcowy wynik?

– Oczywiście. Na ostateczny rezultat składają się trzy elementy: sprzęt, forma pilota oraz dyspozycja na starcie rozpychających. Dlatego do tego sportu najczęściej trafiają sprinterzy. Muszą być silni i umieć szybko biegać. Kiedy rozpędzą bobslej, to muszą jak najszybciej do niego wsiąść. Najpierw wskakuje pilot, a później rozpychający. Oni też zajmują swoje miejsca w określony sposób. Tylko pilot ma oparcie na plecy, reszta musi się zmieścić za mną. Drugi zawodnik w kolejności trzyma nogi pod brodą, trzeci siedzi okrakiem, a ostatni ma je również na zewnątrz.

• Czy oni coś widzą w trakcie przejazdu?

– Jedynie drugi co nieco widzi. Trzeci i czwarty muszą schować głowę, aby nie zaburzać aerodynamiki. Ostatni zawodnik ma za zadanie jeszcze wyhamować bobslej po przekroczeniu linii mety.

• Z jaką prędkością jedzie bobslej?

– Sięga ona nawet do 150 km/h. Najgorzej jeśli zapomni się ułożenia toru. Miałem taki przypadek podczas początków mojej kariery. Jechałem wtedy na wyczucie, a to zawsze powoduje sporą stratę.

• Jak sterować bobslejem?

– Bobslej posiada normalny układ sterowania, tylko zamiast kierownicy są dwie linki. Idealny przejazd to taki, w którym jak najmniej rusza się linkami. Każda korekta powoduje stratę, a na mecie o danym miejscu często decydują tysięczne części sekundy.

• W jaki sposób uczy się pan torów?

– Im pilot jest bardziej doświadczony, tym zna więcej torów. Na torze trzeba działać automatycznie, bo liczy się czas reakcji na każdym zakręcie. Aktualnie znam na pamięć około 10 torów.

• Tor w Pjongczangu też nie ma przed panem żadnych tajemnic?

– Byliśmy w marcu na próbie przedolimpijskiej. Pochodziłem nieco po nim i znam go na pamięć. W tym sporcie trzeba być wzrokowcem. Wskazana jest pamięć fotograficzna. Dużą rolę odgrywa również trener. Naszym jest Janis Minins. To wieloletni członek reprezentacji Łotwy i brązowy medalista mistrzostw świata z 2009 r. W czasie Igrzysk Olimpijskich w Vancouver był jednym z kandydatów do medalu, ale złapał go wyrostek i marzenia o podium prysły niczym bańka mydlana. Widać, ze lubi wyzwania. Budowa silnego zespołu z grona mało znanych zawodników to ambicja każdego szkoleniowca. Współpraca z nim przyniosła mi mnóstwo korzyści.

• To już pewne, że zobaczymy pana w czasie Igrzysk Olimpijskich w Korei Południowej?

– Staram się w życiu niczego nie przesądzać, ale w tym wypadku jestem już prawie pewny kwalifikacji w dwójkach. W czwórkach wciąż walczymy o spełnienie krajowych warunków uprawniających do występu w Pjongczang. Te międzynarodowe są nieco mniej restrykcyjne, więc już je wypełniliśmy.

• Z jakiego wyniku będzie pan zadowolony w Pjongczang?

– Moim wielkim marzeniem jest miejsce w czołowej dziesiątce w konkurencji dwójek. Uważam, że stać nas taki wynik. W czwórkach będę zadowolony jeżeli zajmiemy miejsce w dwudziestce.

• Jaki jest pana najlepszy wynik w karierze?

– 11 miejsce w dwójkach w czasie Pucharu Świata w Sankt Moritz w Szwajcarii. To zresztą jest mój ulubiony tor. On jest budowany co roku od nowa, to jedyny naturalny tor na świecie. Wyróżnia się tym, że jest bardzo cichy. Na sztucznych torach bobsleje powodują olbrzymi hałas. Tymczasem w Szwajcarii jest cicho i bardzo przyjemnie. Jest to również jeden z najszybszych torów na świecie, gdzie mknie się nawet ponad 150 km/h.

• A najtrudniejszy tor?

– Niemiecki Altenberg. On dla pilotów jest najbardziej wymagający. W przeszłości był torem szkoleniowym dla niemieckich pilotów, dlatego zawarto w nim wszystkie najtrudniejsze elementy z różnych torów na świecie. Mimo to udało mi się ostatnio wygrać na nim zawody o Puchar Europy.

• Bobsleje w województwie lubelskim to jednak egzotyka.

– Nie wiem jak jest obecnie, ale w przeszłości w Polsce ta dyscyplina miała wielu kibiców. Kiedy Eurosport pokazywał Puchar Świata, to Polska była drugim rynkiem w Europie. Teraz ciężko znaleźć transmisje telewizyjne z naszych zawodów. Pozostaje śledzenie ich w internecie, a to już nie jest to samo.

• Pomógł wam film „Reggae na lodzie”, który w latach 90-tych był w Polsce bardzo popularny?

– Oj tak, ludzie kojarzą bobsleje właśnie z tym filmem. Piękna historia, ale współczesne bobsleje wyglądają zupełnie inaczej. Tu kręcą się duże pieniądze, a w roli rozpychających występują sprinterzy światowej klasy.

• Ile pieniędzy potrzebuje bobslejowy team, aby móc spokojnie rywalizować w Pucharze Świata?

– Myślę, że nasza ekipa potrzebuje na sezon około 400 000 zł. Musimy oszczędzać, więc w tym roku odpuściliśmy sobie starty w Pucharze Świata w USA. Sam transport sprzętu za Ocean to koszt około 20 000 euro.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama