- Pamiętam, że czasami w czasie lekcji, do klasy zaglądała szkolna higienistka i wywoływała po nazwisku ucznia na badania stomatologiczne – wspomina Zdzisław Trębski, absolwent VI LO. – Kilka razy w tygodniu dyżur w szkole pełniła też lekarka z pobliskiej przychodni.
Bezpłatna opieka stomatologiczna w szkołach funkcjonowała już dużo wcześniej. W latach 60. i 70. przeprowadzano m.in. obowiązkową fluoryzację zębów wśród dzieci.
W każdej szkole można się było również zapisać do „Klubu Wiewiórka”. Jego członkiem mógł zostać każdy uczeń, który „posiadał własną szczoteczkę, mył zęby rano i wieczorem, chodził do dentysty na przeglądy oraz pił mleko, jadał sery, owoce i warzywa”. Uczeń dostawał specjalną książeczkę, w której było m.in. miejsce na wpisy kontroli stomatologicznych.
W wielu szkołach, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach nauczyciele sprawdzali czy dzieci mają czyste ręce, uszy, a nawet włosy. W razie „wpadki” wpisywali uwagę do dzienniczka.
Jednym z najpopularniejszych leków w PRL, który można było kupić nawet w kiosku Ruchu były kultowe już „tabletki z krzyżykiem”. Co ciekawe, w latach PRL-u były one produkowane m.in. we Lwowie, według starej, jeszcze przedwojennej, polskiej receptury. W czasach ZSRR nakazano wznowienie produkcji tych tabletek, które przez wiele lat były uważane za najskuteczniejsze lekarstwo na ból głowy.
„Wysyp” szpitali
W latach 60. i 70. w wielu miastach rozpoczęły się budowy szpitali na masową skalę. Trwały latami, niektóre nawet kilkanaście czy 20 lat. Po ich ukończeniu budynki były już nie tylko przestarzałe, ale i kosztowne w utrzymaniu.
- Była to niby bezpłatna służba zdrowia, ale i tak za wszystko trzeba było nieoficjalnie płacić - mówi Jacek Mirosław, były fotoreporter w lubelskich mediach. – Najpierw lekarzowi, potem pielęgniarce, a skończywszy na salowej. Brakowało też leków. W latach 80. niektóre z nich można było kupić jedynie na Zachodzie lub z ogłoszenia i kosztowały krocie. W radio często można było usłyszeć komunikaty o poszukiwaniu zagranicznego leku np. dla ciężko chorego dziecka.
Leki na receptę były bardzo tanie lub bezpłatne (dla niektórych). Wiele lekarstw robiono też na zamówienie w aptece.
Barbara L. przez wiele lat była oddziałową w jednym ze szpitali na Lubelszczyźnie. – Jak zaczynałam pracę, to nie było jeszcze strzykawek jednorazowych. Nawet cewniki trzeba było wygotowywać, podobnie jak igły. Potem wprowadzono sterylizatory na gorące powietrze. Wyposażenie w niczym nie przypominało dzisiejszych szpitali. Na zwykłe USG trzeba było jeździć kilkadziesiąt kilometrów.
Pacjent szpitala przez długi okres nie mógł używać własnej pidżamy. Musiał korzystać z zasobów szpitalnych. Odwiedziny były w ściśle określane dni i godziny.
Służba zdrowia w PRL-u stała jednak na niższym poziomie aniżeli w ówczesnej Czechosłowacji czy też NRD
Pani Barbara podkreśla jednak, że nie było wtedy jednak aż tak dużych dysproporcji w zarobkach jak dziś.
- Pielęgniarka, salowa czy lekarz zarabiali niewiele – mówi. – Faktem jednak jest, że w czasach PRL-u mało kto w szpitalu nie brał łapówek. Mówiło się wtedy o tzw. dowodach wdzięczności. Było ogólnie przyjęte, że personel szpitala dostawał dodatkowe wynagrodzenie od pacjentów czy ich rodzin.
Mimo kiepskiego wyposażenia szpitali, lekarze potrafili bez specjalistycznych badań, które są dziś standardem, postawić trafną diagnozę.
- Znałam lekarzy, którzy tylko popatrzyli na pacjenta i od razu rzucali „szykować salę, mamy ostry brzuch - mówi pani Barbara. - W mniejszych placówkach przy operacjach asystowały pielęgniarki. Lekarz w sytuacji kryzysowej nawet nie pytał, czy ma ku temu kwalifikacje czy nie. Dzisiaj są już zupełnie inne procedury. Pielęgniarka musi mieć na wszystko zlecenie.
Wielu pacjentów, którzy pracowali na co dzień w dużych zakładach pracy korzystali ze swoich przychodni zakładowych. Oprócz zwykłych porad lekarskich przechodzili tam także badania okresowe.
Nyskami do wypadku
Pogotowie miało do dyspozycji głownie warszawy, później fiaty i nyski. W fiatach były przypadki, że czasami na wybojach otwierała się tylna klapa. A tu pacjent na noszach. W nysach z kolei trzeba było uważać na zakrętach, bo te samochody łatwo było przewrócić. Zresztą jedne i drugie nie były przystosowane do transportu chorych czy rannych.
Jedynym wyposażeniem była ciężka, metalowa walizka z lekarstwami. W niej były głównie leki przeciwbólowe, rozkurczowe i od duszności. Erka nie miała wtedy takiego wyposażenia jak dziś. Nawet defibrylatora nie było. Kierowcy nie mieli służbowych strojów. Jeździli w swoich ciuchach. W zimie nakładali czapki i rękawiczki, bo ogrzewanie w karetkach zazwyczaj było zepsute. Jak jechali po wertepach, to czasami wyłączała się też syrena.
Mniej było także wyjazdów. Według ratowników były ku temu dwa powody: po pierwsze, mało kto miał telefon. Żeby zadzwonić, zwłaszcza na wsi, trzeba było iść do sołtys albo proboszcza. Pogotowie było ostatecznością. Po drugie, ludzie wtedy mniej chorowali, byli bardziej zahartowani. 20-30 lat temu pogotowie najczęściej wyjeżdżało do chorych, którzy skarżyli się przede wszystkim na silne bóle.
Zdrowie na wsi
W 1972 r. wszystkich rolników objęto ubezpieczeniem zdrowotnym. Do tego czasu, a więc przez ponad ćwierć wieku, wiejski system opieki zdrowotnej stanowiły punkty medyczne (pracowały w nich pielęgniarki, a lekarze dojeżdżali w razie potrzeby) i izby porodowe przy PGR-ach oraz wiejskich spółdzielniach produkcyjnych, podczas gdy rolnicy indywidualni skazani byli na poszukiwanie pomocy lekarskiej na własną rękę.
Dopiero w latach 70. zbudowano wiejskie ośrodki zdrowia. Żeby przyciągnąć do nich lekarzy, oferowano im często jeden z najbardziej deficytowych towarów PRL-u – mieszkanie. Co ciekawe, ministerstwo zdrowia przez wiele lat wydawało absolwentom medycyny i farmacji nakazy pracy i zmuszało do podjęcia pracy w małych miejscowościach. Działo się tak do połowy lat 70.
Na co chorowaliśmy?
Na przełomie lat 60. i 70. głównymi przyczynami hospitalizacji były choroby układu pokarmowego (16,6%), wypadki, zatrucia i urazy (12,2%) oraz choroby układu moczowego i narządów rodnych (10,2%). W tym czasie najważniejszymi przyczynami zgonów były choroby układu krwionośnego (31,7%) i nowotwory (17,5%).
Paliliśmy na potęgę
W 1970 r. codziennie paliło papierosy aż 64% Polaków i 18% Polek. W 1982 r. Polska miała najwyższy w historii, ale także w Europie, odsetek palaczy: 70% mężczyzn i 50% kobiet paliło papierosy. Warto podkreślić, że w 1983 r. paliło 43% lekarzy i 36%. O ile w 1955 r. w Polsce udokumentowano zgon z powodu palenia papierosów 6400 mężczyzn w wieku 35-69 lat (200 kobiet), to w 1990 r. zmarło z tego powodu 45000 mężczyzn i 5100 kobiet. Takie były zdrowotne skutki palenia w PRL-u.
Ile w łóżku
W 1955 r. średni pobyt w szpitalu trwał 15,4 dnia (na łóżko szpitalne statystycznie przypadało 20,2 chorych), a w 1974 r. – 13,5 dnia (na jedno łóżko – 21,6 chorych).
- Pamiętam, że czasami w czasie lekcji, do klasy zaglądała szkolna higienistka i wywoływała po nazwisku ucznia na badania stomatologiczne – wspomina Zdzisław Trębski, absolwent VI LO. – Kilka razy w tygodniu dyżur w szkole pełniła też lekarka z pobliskiej przychodni.
Bezpłatna opieka stomatologiczna w szkołach funkcjonowała już dużo wcześniej. W latach 60. i 70. przeprowadzano m.in. obowiązkową fluoryzację zębów wśród dzieci.















Komentarze