Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Goci, trzy skarby i parę księżniczek w bardzo bogatych grobach

Już samo to, że udało mi się znaleźć Gotów w miejscu, gdzie ich nie powinno być, to jest niesamowite. To jest skarb. Udało mi się pokazać, że kultura gocka była dynamiczna, bardzo tolerancyjna, otwarta na inne kultury, co zmieniło wyobrażenie o starożytności tamtego czasu. To też jest skarb. Trzecim moim skarbem - i tego skarbu najbardziej mi zazdroszczą - jest fakt, że czterdziestoletni dorobek mej pracy jest skonsumowany. Rozmowa z prof. Andrzejem Kokowskim z UMCS, jednym z najwybitniejszych archeologów w Europie, który obchodzi 40 lecie pracy zawodowej.
Goci, trzy skarby i parę księżniczek w bardzo bogatych grobach

• Korzenie rodzinne?

– Kraina. Na północ od Noteci. Środkowe Pomorze. Kraina, która na mapach funkcjonuje od XV wieku. Stamtąd się wywodzimy. To polsko-niemieckie pogranicze kulturowe, z obecnością Żydów, Francuzów, Włochów, Holendrów.

• Miejsce urodzenia?

– Złotów. Piękna mieścinka (za to ją kocham) położona między pięcioma jeziorami. Z trzema rynkami. Podstawówka nr 3, potem nr 2, Liceum im. Marii Skłodowskiej z językiem francuskim. Świetna kadra profesorów ze Lwowa i Wilna, postaci krwiste, wyraziste, mówiące dialektami.

• Czy na tym etapie myślał pan o archeologii?

– Tak. Od dziecka chciałem być archeologiem. Powody były dwa. Po pierwsze: mój ojciec zaszczepił we mnie pasję do filatelistyki. Któregoś dnia przyjechał strasznie podekscytowany, mówiąc, że przywiózł znaczki egipskie. Na tych znaczkach były piramidy. Jak ja je zobaczyłem! Po drugie, kiedy byłem w klasie piątej, gruchnęła wieść, że w Lędyczku, najmniejszym mieście w Europie, położonym 20 km od Złotowa kopią archeolodzy. Wsiedliśmy na rowery, pojechaliśmy. I rzeczywiście. Archeolodzy odsłaniali grób z VII wieku przed narodzeniem Chrystusa. Od tego momentu wiedziałem, że archeologia tak.

• Dlaczego?

– Oni mi powiedzieli, że o archeologii egipskiej wiemy wszystko. O rzymskiej wiemy wszystko, a o grobie w Lędyczku nie wie nikt. Zacząłem się interesować archeologią. W Złotowie powstało Muzeum Regionalne z maciupeńką kolekcją archeologiczną. Miało bardzo mądrego kierownika, który stał przed muzeum i naganiał ludzi. Wyłapywał dzieciaki i pokazywał wykopaliska. Mnie wyłapał również. Wsiąkłem. Archeologia we mnie została.

• Studia?

– W Poznaniu. Na archeologię było kilkanaście osób na jedno miejsce. Moi nauczyciele wpadli w panikę, bo orłem w liceum nie byłem. Pamiętam, jak stałem na dworcu z walizką, czekając na pociąg do Poznania, przyszedł mój wychowawca i pyta: Gdzie ty Kokowski jedziesz? Do Poznania - mówię. A po co ty tam jedziesz? - pyta. Mówię: mam egzamin przecież. A na co ty zdajesz? Na archeologię. Kokowski, weź walizkę, idź do domu, przecież ty nie zdasz. Szlag mnie trafił. Zdałem. Potem powiedział mi, że musiał nakręcić takiego buntownika jak ja!

• Czego pan się nauczył?

– To był uniwersytet, który uczył życia wykopaliskowego. Mieliśmy szkołę niesamowitą.

• Skąd Lublin?

– Z przypadku. Wyobrażałem sobie, że zostanę w Poznaniu asystentem na Katedrze Prahistorii. Ale się okazało, że nie ma szans. Dostałem kilka propozycji od Szczecina poczynając, przez Gdańsk, Konin. Nie przekonały mnie. Chciałem być naukowcem, nie urzędnikiem. Kiedy odrzuciłem kolejną propozycję, prof. Jan Żak się wkurzył. Powiedział: Gdzieś musisz pracować. Pojedziesz do Lublina. Ja na to, że tak. Znowu się wkurzył. Jak to tak od raz mówisz tak. Miałeś tyle lepszych propozycji. Wyjął atlas, otworzył na mapie środkowej Europy i mówi: Popatrz synu. Tu jest Poznań, tu Warszawa, a tu Lublin. Wziął linijkę. Ustawił na mapie. Tu jest granica między Europą i Azją. I ty chcesz do Azji? Tak, chcę do Azji.

• Korzenie rodzinne?

– Kraina. Na północ od Noteci. Środkowe Pomorze. Kraina, która na mapach funkcjonuje od XV wieku. Stamtąd się wywodzimy. To polsko-niemieckie pogranicze kulturowe, z obecnością Żydów, Francuzów, Włochów, Holendrów.

• Miejsce urodzenia?

– Złotów. Piękna mieścinka (za to ją kocham) położona między pięcioma jeziorami. Z trzema rynkami. Podstawówka nr 3, potem nr 2, Liceum im. Marii Skłodowskiej z językiem francuskim. Świetna kadra profesorów ze Lwowa i Wilna, postaci krwiste, wyraziste, mówiące dialektami.

• Czy na tym etapie myślał pan o archeologii?

– Tak. Od dziecka chciałem być archeologiem. Powody były dwa. Po pierwsze: mój ojciec zaszczepił we mnie pasję do filatelistyki. Któregoś dnia przyjechał strasznie podekscytowany, mówiąc, że przywiózł znaczki egipskie. Na tych znaczkach były piramidy. Jak ja je zobaczyłem! Po drugie, kiedy byłem w klasie piątej, gruchnęła wieść, że w Lędyczku, najmniejszym mieście w Europie, położonym 20 km od Złotowa kopią archeolodzy. Wsiedliśmy na rowery, pojechaliśmy. I rzeczywiście. Archeolodzy odsłaniali grób z VII wieku przed narodzeniem Chrystusa. Od tego momentu wiedziałem, że archeologia tak.

• Dlaczego?

– Oni mi powiedzieli, że o archeologii egipskiej wiemy wszystko. O rzymskiej wiemy wszystko, a o grobie w Lędyczku nie wie nikt. Zacząłem się interesować archeologią. W Złotowie powstało Muzeum Regionalne z maciupeńką kolekcją archeologiczną. Miało bardzo mądrego kierownika, który stał przed muzeum i naganiał ludzi. Wyłapywał dzieciaki i pokazywał wykopaliska. Mnie wyłapał również. Wsiąkłem. Archeologia we mnie została.

• I tak się zaczęło?

– W kwietniu 1977 roku przyjechałem do Lublina na tzw. zapoznanie. Już podróż była przygodą, jechało się dwadzieścia parę godzin.

• Pierwsze zderzenie z miastem?

– Niesamowite. Wyszedłem z zapchanego pociągu, chciałem do toalety, przy pierwszym peronie poszedłem w lewo i w dół. W sali z pisuarami, przy ścianie stoi gość w kożuchu, czapie, jak z filmu. Wyjął peta z ust, delikatnie położył go na brzegu pisuaru, „odlał” się na ścianę, zabrał peta i wyszedł. Zamurowało mnie. Gdzieś ty trafił? Wyszedłem przed dworzec, nie wiedziałem gdzie się ruszyć. Stał milicjant. Podchodzę i mówię: Ja bym chciał na UMCS. Popatrzył badawczo i mówi: UMCS-ów u nas nie ma. KUL-e mamy. Ale znalazła się pani. Wtedy poznałem niesamowitą życzliwość lubelską. Podjechała ze mną kilka przystanków, zaprowadziła na uczelnię.

• Jaki Lublin pan zobaczył?

– Taki malutki mi się wydawał. Trolejbus jechał takimi uliczkami, wydawało mi się, że mogłem przez okno dotknąć ścian budynków. Niesamowite. Przyjechałem do Lublina na chwilę. Z przekonaniem, że popracuję dwa, trzy lata i zatęsknią za mną w Poznaniu. Ale jak już zatęsknili, to ja nie miałem ochoty stąd wyjeżdżać. Szybko znalazłem sobie Masłomęcz, więc miałem się czego czepić. Ujęła mnie niesamowita życzliwość ludzi na wschodzie. Oni mnie przyjęli jak prezent na Boże Narodzenie.

• A potem były nagłówki w prasie: Przeszedł tysiąc kroków i znalazł Gotów.

– Tak było. Wymyśliłem sobie, że pojadę ze studentami w hrubieszowskie. Mówiono mi: Stracony czas, tam nic nie ma. Uparłem się, bo zawsze byłem uparty. Pojechałem. Po przywitaniu z władzami, wsiadłem ze studentami do autobusu, a kierowca mówi: Dzisiaj w Czerniczynie nie staję. Stanę w Masłomęczu, czyli w następnej wsi. Wysiedliśmy. To gdzie idziemy szefie? - pytają studenci. O tam, pokazuję. No i zrobiliśmy te kilkaset kroków. Pierwsza skorupa, druga skorupa, trzecie skorupa i się tak zaczęło. Postanowiłem tak kopać. I tak już zostało.

• Czterdzieści lat minęło. Znalazł pan wiele skarbów. Duchowych i materialnych. Najcenniejsze?

– Strasznie trudne pytanie. Każde odkrycie ma swoją wartość. Już samo to, że udało mi się znaleźć Gotów w miejscu, gdzie ich nie powinno być, to jest niesamowite. To jest skarb. Udało mi się pokazać, że kultura gocka była dynamiczna, bardzo tolerancyjna, otwarta na inne kultury, co zmieniło wyobrażenie o starożytności tamtego czasu. To też jest skarb. Trzecim moim skarbem - i tego skarbu najbardziej mi zazdroszczą - jest fakt, że czterdziestoletni dorobek mej pracy jest skonsumowany. Nie tylko naukowo. Ludzie stamtąd pielęgnują szacunek do archeologii, znaleźli sobie modus vivendi. Kiedy na konferencji w Danii opowiadałem o wykopaliskach w Masłomęczu, o tym, że to co wykopię zostawiam na miejscu, pokazując mieszkańcom ile to złota, ile srebra i nie mam mowy, żeby coś uległo uszkodzeniu albo nie daj Bóg zginęło, to oni mówili, że to jest niemożliwe. Myśmy traktowali środkową Europę jako dziki kraj. I to jest moja największa zdobycz, że dla mieszkańców hrubieszowskiego archeologią nie jest żadną fantasmagorią.

• Głośno było o małej, trójkątnej blaszce.

– Tak, srebrnej, pozłacanej, o wymiarach 12 na 12 na 12 milimetrów. Na której stemplem odciśnięto twarz mężczyzny. A na obrzeżach pląsające delfiny.

• Talizman?

– Nie, rodzaj dowodu osobistego Gotów, znajdowany w Skandynawii. I jeżeli dotychczas trwały dyskusje czy aby na pewno znalazłem Gotów, a może to jacyś inni Goci. Teraz świat wstrzymał oddech: No rzeczywiście, tam są Goci.

• Wykopał pan piękną księżniczkę?

– Parę księżniczek w bardzo bogatych grobach. Sam grób był monstrualną konstrukcją. Jama, wygrzebana w ziemi, miała 4 metry długości i 2.5 metra szerokości. Ziemia została wybrana do wapiennej skały. Ciało znajdowało się w trumnie z dębowego drewna, ozdobionej brązowymi historiami. Zwłoki były pięknie wyposażone: naszyjnik, zapinki, szpile do upinania włosów. Szkielety były zachowane, szaty księżniczki - nie. Z tym, że Goci wyczyniali po śmierci z księżniczką nieprawdopodobne rzeczy.

• Jakie?

– Nie dawali swoim zmarłym spokoju. Po jakimś czasie od pogrzebu otworzyli grób księżniczki, przebili się do trumny, wyciągnęli zwłoki, porozrywali je na części. Kończyny poprzyczepiali do ścian szybu, prowadzącego do grobu. Tak to trwało jakiś czas, zanim Goci nie zdecydowali się zasypać całości.

• Czy Goci z każdym ciałem kobiecym tak eksperymentowali?

– Rzadko chowali kobietę w całości. Najczęściej tylko jej dolną część.

• A co z górą?

– Nie wiemy. To chciałbym wiedzieć. Niekiedy odcinali tylko głowę. Znalazłem taki grób, gdzie przecięli kobietę wzdłuż kręgosłupa i lewą stronę pochowali. Są takie groby, gdzie pochowali tylko nogi wyrwane z miednicy. Jest też taki grób, gdzie wycięli klatkę piersiową i obok złożyli ręce. I to jest tajemnica, którą chciałbym w jakiś sposób dotknąć. Co stwarzało taką potrzebę pastwienia się nad zmarłą, że gdy nawet leży sobie cała w grobie z trzema głowami innych kobiet i dostawioną trzecią nogą.

• Robiliście rekonstrukcje twarzy księżniczek, świat zobaczył piękne kobiety.

– Które nie mają nic wspólnego z germańskim wizerunkiem kobiet. To nie były nie tylko wysokie blondynki o niebieskich oczach, ale również kobiety w typie śródziemnomorskim.

• Zdarzały się bardzo zabawne historie?

– Tak. Mieliśmy akurat sezon, bardzo ubogi w odkrycia. Z kamerą przyjechał Marek Tarka z Telewizji Lublin. Zawsze jechał w ciemno, zawsze wracał z newsem. Chodził po wykopach, trafił na grób, gdzie siedzieli antropolodzy. To duży szkielet - mówi. Upał straszny. To chyba jakiś mężczyzna. Ma pan rację - mówią koledzy. To on chyba do tych bab bez głów nie pasuje - mówi Tarka. Tak, on miał ponad 2 metry wysokości. Jak taki koszykarz amerykański - tłumaczy antropolog. To Murzyn - pyta Tarka. No nie. A mógł tu być Murzyn? No mógł, bo najbliższy targ niewolników w Odessos był niespełna 300 km stąd. Następnego dnia gruchnęło w telewizjach na całym świecie, że Kokowski odkrył Murzyna w grobie. Dzwonili z BBC, wypytując o gockiego Murzyna. Mija dwa dni, upał znowu straszny, faluje powietrze nad zwiędłymi burakami. Podnoszę głowę. Przez buraki idzie Murzyn. Myślę sobie: umieram. To jest niemożliwe. A to przyjechał czarnoskóry dziennikarz zobaczyć swojego praprzodka. Ale to jeszcze nie koniec historii.

• Co się stało?

– Ciąg dalszy nastąpił pod sklepem. Podeszło do mnie kilku miejscowych. I mówią: panie inżynierze, to jest katolicki kraj i że oni sobie nie życzą, żeby tu im Murzynów wykopywać.

• Po Gotach odkrył pan Wandali?

– Tak. W 2004 roku pokazałem polsko-niemiecką wystawę „Wandalowie - strażnicy bursztynowego szlaku” pod patronatem prezydentów obu krajów. Pracowało przy niej 36 naukowców z Polski, Niemiec, Danii, Belgii i Ukrainy. Eksponaty pochodziły z 30 muzeów, głównie polskich i niemieckich. Wystawa pokazywana była w dolnosaksońskim Centrum Kultury Weserrenaissance-Schloss-Bevern na powierzchni 1400 m kw. i w Muzeum Archeologicznym w Warszawie. Robiłem wiele innych projektów, ale Goci są tym głównym elementem moich zainteresowań. Ale nie jedynym.

• W 2011 roku odkrył pan skarb z Czerwienia? 

– Za co dostaliśmy od National Geographic prestiżową nagrodę Naukowego Odkrycia Roku. Ubezpieczyciel wycenił skarb na 2 miliony euro. Księżna pani widząc, że nie utrzyma się grób, zdjęła bogato zdobioną czapkę, zgarnęła do niej najcenniejszą biżuterię (swoją i matki), wpakowała w garnek i zakopała przed izbą.

• W muzeum hrubieszowskim pokazał pan skarb Priama.

– Niezwykła historia. Pamiętam, jak obwoziłem po naszych wykopaliskach dyrektora związku muzeów w Berlinie. Był zachwycony podejściem mieszkańców do archeologów. Panie profesorze, trzeba im się jakość odwdzięczyć, coś pokazać - mówię. Skarb Priama były czymś na topie. Obejrzał muzeum. Malutkie - pokiwał głową. Wyjechał. Pół roku milczał. Za pół roku telefon. Panie kolego, Skarb Priama pojedzie do Hrubieszowa. Mnie zatkało. Myślę, to jakiś żart.

• Czy jest pan szczęśliwy?

– Trudno określić. Realizuję wiele projektów międzynarodowych. Mam książki w trakcie pisania, książki, które zacząłem pisać i książki, które będę chciał pisać. Czuję się bardzo młodo. Mam jeszcze tak wiele do zrobienia.

• I do odkrycia?

– Marzenia do odkrycia? Żeby ktoś znalazł te brakujące głowy i inne części księżniczek w okolicy Masłomęcza.

* Zdjęcia eksponatów pochodzą z wystawy „Barbarzyńskie tsunami. Okres Wędrówek Ludów w dorzeczu Odry i Wisły”, jaką można było oglądać w Muzeum Lubelskim

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama