Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Ukraińska pakowaczka jak polski hydraulik. Pracownik agencyjny ma gorzej

Jeśli masz szczęście, to dziś SMS nie przyjdzie i agencja nie odwoła ci zmiany. Jedziesz więc na Mełgiewską. Na tyle wcześnie, by przez 20 minut móc koczować pod drzwiami hali. Bo tylko jeśli wejdziesz przed innymi, masz szansę na stanowisko na linii. A może nawet na krzesło. Masz gorzej, bo jesteś Polką
Ukraińska pakowaczka jak polski hydraulik. Pracownik agencyjny ma gorzej
PT Makaruk. Ul. Mełgiewska, Lublin

Autor: Maciej Kaczanowski

„Chodzi o przedsiębiorstwo produkcyjne na terenie Lublina. Zatrudnia ona około 150 osób na zmianie. Zmian jest zazwyczaj 2, ostatnimi czasy 3. Przedsiębiorstwo zatrudnia zarówno osoby na umowę o pracę jak i na zlecenia z agencji pracy tymczasowej. Większość to osoby o obywatelstwie ukraińskim. Z tygodnia na tydzień sytuacja w firmie staje się nie do zniesienia, osoby agencyjne dostają zlecenia z dnia na dzień, zmiany są odwoływane kilka godzin przed ich rozpoczęciem. Atmosfera jest tragiczna z tego powodu, że pracowników agencyjnych ma się za nic. Ukrainki wyganiają Polki z miejsc przy taśmie produkcyjnej i robią co im się żywnie podoba. Dodatkowo kiedy osobom agencyjnym z Polski odwołuje się zmianę lub nie zapisuje się ich do pracy, to osoby z Ukrainy mają pracy pod dostatkiem. Nasuwa się pytanie, dlaczego Polki w Polsce zostają bez pracy z powodu ukraińskich obywateli i dlaczego my u siebie czujemy się jak ktoś gorszy?”.

Pytam autorkę wiadomości kiedy możemy się spotkać. Odpisuje, że nawet za chwilę, bo właśnie dostała wiadomość, że druga zmiana została odwołana. Do redakcji przychodzi z dwiema koleżankami.

Zmarnowane wakacje

Mają po dwadzieścia kilka lat, pochodzą z małych miejscowości, w Lublinie studiują. Zostały w mieście na lato, by zarobić na wakacje. Nie zarobiły.

- W PT Makaruk pracujemy od października. Długo było dobrze, Polacy i Ukraińcy byli traktowani tak samo. Ale od połowy czerwca, kiedy zaczęła się nowa kampania*, to się kompletnie zmieniło. Teraz większość załogi to osoby z Ukrainy.

PT Makaruk niczego nie produkuje. To Zakład Przepakowywania Produktów, realizuje zlecenia dla producenta słodyczy. Kampania świąteczna to układanie kalendarzy.

- Dziś Ukrainki mają większe prawo do wszystkiego niż my. Ostatnio była taka sytuacja: jedna pani sobie siadła i zaczęła nam rozkazywać, po ukraińsku oczywiście. Przez jakiś czas dźwigałyśmy te palety, ale w końcu się zdenerwowałyśmy. Dlaczego mamy wszystko robić, skoro ona sobie tylko siedzi?

Kto pierwszy, ten lepszy

- Przychodzimy do pracy 20-40 minut wcześniej. By znaleźć sobie szafkę na jedzenie i ubranie i stanąć jak najbliżej drzwi na halę. Po to, by wejść przed innymi i zająć sobie dobre stanowisko. Jeśli nikt cię nie wyrzuci. Bo Ukrainki potrafią przyjść 5 minut wcześniej i stwierdzić „do widzenia, ja tu stoję”.

– Najgorsze, że liderzy nadzorujący konkretną linię potrafią na początku zmiany przyjść i zapytać „jesteś Polką?”. Jeśli tak, to idziesz do gorszej roboty na standy*. jeśli nie, to możesz zostać na linii.

Standy to układanie kolumny czekoladek. Pracownicy starają się tego unikać, bo „trzeba się nabiegać po całej hali”.

Gdy przychodzi SMS

- Miałyśmy w naszej agencji obiecane, że będziemy pracować przynajmniej trzy razy w tygodniu. W lipcu byłyśmy tylko 11 razy, w sierpniu jeszcze mniej.

– SMS o odwołaniu zmiany na dwie godziny przed jej rozpoczęciem to jeszcze nic. Raz po drugiej zmianie, która kończy się o 22, wstałyśmy o 4 rano, by dojechać na 6. Na miejscu dowiedziałyśmy się, że pracy nie ma. Kazano nam jechać do domu.

– Kiedyś odwołali nam z góry cały tydzień. Już praktycznie siedziałyśmy w pociągu, gdy przyszedł SMS, że jednak w czwartek praca będzie. Oczywiście wróciłyśmy. Stwierdziłyśmy, że przynajmniej te 200 złotych w tym tygodniu zarobimy.

– W umowie z agencją mamy zapisane, że jeśli my nie przyjdziemy to płacimy karę: od 50 do 200 zł. Ale w drugą stronę to nie działa. Za niepotrzebne przyjście nikt nam nie płaci.

Stojący pracuje lepiej

- Niektóre z Ukrainek pracują po 16 godzin. Przychodzimy i pytamy pań z pierwszej zmiany, czy to miejsce jest wolne. „Nie! Ktoś tu stoi”. Po chwili patrzymy, a one zostają na kolejne osiem godzin. Widzimy potem, jak pod koniec drepczą w miejscu. A przecież już po ośmiu godzinach nogi bolą strasznie.

To przecież taka praca, że można by było siedzieć. Czasem nawet stoją krzesełka. Ale przychodzi inny lider i każe je odstawić. Ich argumentem jest to, że jak siedzimy, to źle składamy. A składamy identycznie, nie ma żadnej różnicy – opowiadają dziewczyny.

300 na życie

- Pracowałyśmy w Herbapolu i w Stocku. Tam takich problemów nie było. Nikt się nie wywyższał. Wszyscy byli traktowani równo. Ale w Herbapolu jest mało zleceń, a w Stocku trochę mniej płacą. Pierwszy raz spotkałyśmy się z sytuacją, że Ukrainki są takie ważne. Nie rozumiemy tego.

Ludzie odchodzą, albo mówią, że będą odchodzić. Bo jaki sens ma praca jeśli w miesiącu jesteśmy w stanie zarobić tylko 800-900 zł? 500 zł wydasz na mieszkanie (jeśli mieszkasz w kilka osób) i zostaje ci 300-400 zł. Przeżyjesz za to?

Nic nie mówią. Ale piszą Na ogólnopolskim forum o warunkach pracy w poszczególnych firmach w wątku PT Makaruk jest już ponad 300 komentarzy. Co tydzień pojawia kilka nowych.

Wynika z nich, że praca jest lekka, niewymagająca, choć bardzo monotonna. „Zawsze pod koniec zmiany obiecuję sobie, że nigdy tu już nie wrócę” - pisze Ta Studentka Z Taśmy. - „Oddałabym małego palca u stopy, żeby zamiast stać móc sobie te 8 h usiąść”.

Są narzekania na dojazd. („Nie wystarczy zdążyć na autobus, trzeba się jeszcze do niego zmieścić, co po drugiej zmianie graniczy z cudem”). Na zachowanie kierownictwa („Krzyki, przekleństwa i traktowanie pracowników jak śmieci”). Na innych pracowników („weź kłódkę, a najlepiej dwie”). Na ciągle odwoływane zmiany („wchodząc zastanawiam się czy będę tam tylko godzinę czy może uda się chociaż raz do końca”).

To anonimowe forum, każdy może napisać co chce. Weryfikuję więc te wpisy u studentek, które zgodziły się przyjść do redakcji:

„Obozem pracy” by tego miejsca stanowczo nie nazwały. Owszem, czasem ktoś krzyknie, że brudno. Przyznają za to, że „notorycznie czegoś brakuje”. Na Mełgiewską też dojeżdżają autobusem 39. – Czasem nie ma nawet możliwości, by zaczepić chociaż nogę. Jest taki ścisk, że to graniczy z cudem, by się dostać do środa – opowiada jedna z nich.

O co ta walka?

14,50 zł brutto, czyli 12,41 zł na rękę - tyle dostają na godziny osoby zatrudnione jesienią przez Agencję Team Work. Nocna zmiana jest jeszcze lepiej płatna: 16 zł.

Prezes firmy, z którym w końcu udaje mi się umówić na rozmowę, przyznaje, że na tak wysokie stawki zgodził się „w akcie desperacji”, gdy zakład stanął przed widmem braku ludzi do pracy. Nie ma wątpliwości, że z ekonomicznego punktu widzenia to właśnie pracownik-student jest najlepszy. Ale wówczas „nie można utrzymać stabilności zatrudnienia”. Kilka razy powtarza, że dla firmy takiej jak ta, to najwyższy priorytet.

Od Agencji Pracy Team Work dostaję pisemne oświadczenie. Czytam w nim, że jest „agencją pracy tymczasowej”, która pośredniczy w pozyskaniu zatrudnienia dla osób zainteresowanych pracą „dorywczą, krótkotrwałą, sezonową”.

- Firma PT Makaruk jest uprawniona do częstego modyfikowania bądź wręcz odwoływania zmian, nawet w ostatniej chwili - przyznaje Joanna Majewska z Team Work. - Zdajemy sobie sprawę, iż taka sytuacja jest uciążliwa dla pracowników, jednak agencja pracy nie ma żadnego wpływu na zmianę postępowania firmy PT Makaruk.

Przychodzą niezamówione

Zostawiam samochód przed bramą, dalej idę w grupie kilkunastu Ukrainek. Jest godz. 13.20, zmiana zaczyna się o 14. Za 10 minut na korytarzu będzie już tłoczno. Zatrudnieni na stałe wpisują się na listy przy jednym stoliku. Listy z agencji pracy leżą na drugim, przy oknie. Tutaj na swoją kolej trzeba poczekać.

Podpisujesz i naciskasz przycisk w losomacie. Długi sygnał oznacza, że musisz dmuchnąć w alkomat. Na ten sam dźwięk wylosowany przy wyjściu z zakładu musisz otworzyć torebkę i pokazać co masz w środku. Słodycze na hali można jeść, ale nic poza bramy wynosić nie wolno.

– I jak tu łagodzić napięcia społeczne na terenie Lublina? - pyta na powitanie Wojciech Makaruk.

Jest z Warszawy. Dwa lata temu postawił na Lublin. Lokalizacja niedoskonała, ale zapewniająca zaplecze pracownicze. Tak przynajmniej wynikało z rozeznania rynku. Bo rzeczywistość 2018 jest już inna: praca jest, ludzi brak. Stąd decyzja o współpracy z agencjami oferującymi pracowników z Ukrainy. Każda branża tak dziś przecież robi.

Żegnam się na korytarzu gdy zaczepia nas kobieta w fartuchu i czepku.

- Znowu przyszło 30 osób za dużo, widzi pani jak to jest? I teraz nie wiemy kogo odesłać, bo panie sobie ot tak przychodzą. Niezamówione.

„Chodzi o przedsiębiorstwo produkcyjne na terenie Lublina. Zatrudnia ona około 150 osób na zmianie. Zmian jest zazwyczaj 2, ostatnimi czasy 3. Przedsiębiorstwo zatrudnia zarówno osoby na umowę o pracę jak i na zlecenia z agencji pracy tymczasowej. Większość to osoby o obywatelstwie ukraińskim. Z tygodnia na tydzień sytuacja w firmie staje się nie do zniesienia, osoby agencyjne dostają zlecenia z dnia na dzień, zmiany są odwoływane kilka godzin przed ich rozpoczęciem. Atmosfera jest tragiczna z tego powodu, że pracowników agencyjnych ma się za nic. Ukrainki wyganiają Polki z miejsc przy taśmie produkcyjnej i robią co im się żywnie podoba. Dodatkowo kiedy osobom agencyjnym z Polski odwołuje się zmianę lub nie zapisuje się ich do pracy, to osoby z Ukrainy mają pracy pod dostatkiem. Nasuwa się pytanie, dlaczego Polki w Polsce zostają bez pracy z powodu ukraińskich obywateli i dlaczego my u siebie czujemy się jak ktoś gorszy?”.

Pytam autorkę wiadomości kiedy możemy się spotkać. Odpisuje, że nawet za chwilę, bo właśnie dostała wiadomość, że druga zmiana została odwołana. Do redakcji przychodzi z dwiema koleżankami.

Rozmowa z Wojciechem Makarukiem, prezesem PT Makaruk sp z o. o.

• Docierają do pana jakiekolwiek skargi pracowników zakładu?

– Nie, żadne. Ale po pani interwencji zapoznałem się z opiniami na GoWorku.

• Prawie 300 komentarzy.

– Naprawdę? Jak zawsze prawda tkwi pośrodku. To nie jest tak, że nie popełniamy żadnych błędów. Jesteśmy dość młodą organizacją. Ale z usług firm PR od ocieplania wizerunku nie korzystamy. Uważam, że prawda obroni się sama.

• I co pan na to?

– Na tę całą sprawę trzeba spojrzeć w szerszym kontekście. Ulokowaliśmy się tu z zeszłym roku, a rozeznanie rynku robiliśmy pod koniec 2016 r. Lublin nie jest dla nas wymarzoną lokalizacją, bo jest oddalony o 6-9 godzin od naszych centrów logistycznych, ale miał gwarantować zaplecze pracownicze na odpowiednim poziomie.
Wtedy, w 2016 r., W Lublinie było około 12 tysięcy osób bezrobotnych, plus 60 tysięcy studentów, więc wydawało nam się, że zrekrutowanie ok. 200-250 osób nie będzie stanowiło żadnego problemu. A jednak problem okazał się olbrzymi i już w pierwszych miesiącach działalności nie byliśmy w stanie uzyskać odpowiedniej ilości pracowników.
Od początku zatrudniamy tylko na umowę o pracę, jednak nie był to wystarczający argument, aby się u nas zatrudnić. Trafiały do nas natomiast osoby długotrwale bezrobotne, które nie są w stanie w dłuższym okresie wywiązywać się z obowiązków. Już w październiku mieliśmy 30 proc. absencji. W żadnym biznesplanie nikt nie zakłada takiej sytuacji.

• I stąd decyzja by wziąć pracowników z Ukrainy?

– Tak. Od 2016 r. sytuacja rynku pracy w całej Polsce bardzo się zmieniła. Obywatele Ukrainy stanowią dziś ważny czynnik praktycznie w każdej branży.

• Jaka część załogi to osoby zatrudnione na umowach o pracę?

– W zależności od ilości zmian oraz aktualnie pracujących linii technologicznych, wskaźnik ten kształtuje się na poziomie 20-60 proc.

• A jaki procent to pracownicy z Ukrainy?

– Trudno powiedzieć, to stale ulega zmianie. W lutym przedstawiliśmy agencjom nasze oczekiwania dotyczące ilości osób i jakie minimalne kryteria powinny spełniać osoby rekrutowane dla nas. W wypadku obcokrajowców zwracaliśmy również uwagę na to aby znaczna część potrafiła komunikować się w języku polskim.

• Polskie pracownice skarżą się na to, że Ukrainki są lepiej traktowane.

– To nieprawda. Z jakiego powodu miałoby tak być?

• Na hali mają dostawać lepsze stanowiska.

– Czynności wykonywane przez pracowników liniowych są proste, lecz wymagają uwagi i dokładności. Dlatego bardzo istotna jest stabilność zatrudnia. Obywatele Ukrainy mieli nam to zagwarantować, ale też nie do końca się to udało. Agencje nie stanęły na wysokości zadania. Przyjeżdżały osoby przypadkowe, niedoinformowane o charakterze pracy. Jedynym sensownym rozwiązaniem było przypisanie imienne do określonego stanowiska w celu skrócenia okresu adaptacyjnego. I stąd powstał zarzut, że obsadę jednej z linii technologicznej stanowią sami pracownicy z Ukrainy.

• Polki skarżą się, że Ukrainkom się tak często zmian nie odwołuje.

– Odwoływanie pracowników jest dla nas bardzo niekorzystne. Ze względów etycznych i wizerunkowych. Ale rzeczywiście, takie sytuacje się zdarzają.

• To nie są sporadyczne przypadki. Czasem przez cały tydzień pracują tylko jeden dzień. Zdarza się, że o braku pracy dowiadują się dopiero na miejscu.

– Bo są zmiany, że osób przychodzi więcej niż zostało zamówionych. Zamawiamy 130 pracowników, a przychodzi 150.

• Z jakim wyprzedzeniem informujecie agencje o zapotrzebowaniu?

– Generalnie plany na kolejny tydzień są robione w czwartek-piątek. Bywa jednak, że zaopatrzenie do nas nie dociera, bo na trasie wypadek czy roboty drogowe. Wtedy musimy modyfikować wielkość zatrudnienia.

• Jak często?

– Ten rodzaj działalności charakteryzuje się dużą zmiennością. Chodzi tu nie tylko o przypadki losowe, czy błąd ludzki ale również o poziom zamówień. A to w największym stopniu rzutuje na wielkość zatrudnienia. A wracając do studentów, to z ekonomicznego punktu widzenia to najlepszy pracownik.

• Najtańszy?

– Najtańszy. Ale nie gwarantujący stabilności zatrudnienia. Staramy się wypracować z agencjami zatrudniającymi studentów odpowiednią formułę, łączącą pozyskanie pracowników z odpowiednim doświadczeniem (w związku z wcześniejszą pracą u nas), a elastycznym czasem pracy.

• Czy rzeczywiście przerwy zostały skrócone z 20 do 15 minut?

– Według kodeksu pracy przerwa powinna trwać 15 minut. My stosujemy 20 min, w tym 5 minut na dojście. Jednocześnie na przerwę wychodzi maksymalnie 50 osób.

• Czy pracownicy nie mogliby siedzieć?

– W zeszłym roku były na hali krzesła i to nie był dobry pomysł.

• Dlaczego?

– Z naszych zeszłorocznych doświadczeń wynika, że osoby stojące generują mniej błędów. Dlatego w tym roku wprowadzaliśmy krzesła stopniowo, sprawdzaliśmy czy to nie ma wpływu na jakość produktu.

• Czy to prawda, że niektóre Ukrainki pracują po dwie zmiany?

– Dotarła do mnie taka informacja. Czasami próbują się przemycić na kolejną zmianę, widać to potem na listach. To dla nas absolutnie niedopuszczalna sytuacja.

• Dlaczego pracownicy przychodzą dużo wcześniej zanim się zmiana zaczyna.

– Może to sprawa komunikacji publicznej? A może dlatego, że jest tu miło i przyjemnie.

• A nie dlatego, że chcą sobie na hali zająć lepsze miejsce?

– Nie, to jest iluzja. Niektóre panie przychodzą nawet 40 minut wcześniej. Nie wypraszamy ich.

• Rozmawialiście z miastem o komunikacji miejskiej?

– Tak, przesunęli ostatni autobus na 22.30.

• Ale nie jest większy.

– Nie. Kolejna rzecz to brak oświetlenia i fatalny stan chodnika. Ja ten problem znam od niedawna, ale firma, od której wynajmujemy budynek, na pewno to do miasta zgłaszała.

Rozmawiała: Agnieszka Mazuś

Polski hydraulik (fr. plombier polonais) – wyrażenie, które w 2005 r. stało się symbolem sprzeciwu niektórych państw Europy Zachodniej wobec napływu taniej siły roboczej z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, nowych członków UE.
Hasło to pojawiło się najpierw w satyrycznym czasopiśmie „Charlie Hebdo”, a niedługo potem w deklaracji Philippe’a de Villiers, lidera francuskiej prawicowej partii politycznej Mouvement pour la France.

Hasło „polskiego hydraulika” wykorzystała Polska Organizacja Turystyczna, która zamieściła na stronie internetowej Polskiego Ośrodka Informacji Turystycznej w Paryżu plakat polskiego hydraulika zapraszającego Francuzów do odwiedzenia Polski hasłem: „Je reste en Pologne, venez nombreux”, czyli „Zostaję w Polsce, przyjeżdżajcie licznie”. Zdjęcie wykonał fotografik Paweł Krzywicki, a w hydraulika wcielił się model Piotr Adamski.

Za tę kampanię prezes POT Andrzej Kozłowski został nominowany do Nagrody „Europejczyka Roku”, a POT otrzymała doroczną nagrodę Ministra Spraw Zagranicznych za promocję Polski w świecie.


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama