Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Podziemie czeka na światło dzienne. Muzycy chcą animować lokalną scenę

Metal, nie tylko ten ekstremalny, bywa postrzegany przez współczesnego słuchacza jako nieprzystępny. Niedawny koncert w Lublinie - Winter’s Breath Of Death - pokazał jednak, że przekrój wiekowy fanów jest naprawdę duży
Podziemie czeka na światło dzienne. Muzycy chcą animować lokalną scenę
R.O.D.

W świadomości metalowców z całego świata są trzy grupy z Polski, które zrobiły międzynarodowe kariery: Vader (Olsztyn), Behemoth (Gdańsk) i Decapitated (Krosno). Cała trójka reprezentuje ekstremalną scenę, czyli gra bardzo ostrą muzykę. Co ciekawe, każdy z nich zaczynał na dobre funkcjonować w świadomości słuchaczy w innej dekadzie. Próżno jednak szukać zespołów z Lubelszczyzny na szczytach rankingów popularności.

Wcześniej nie było łatwiej

Powiedzenie „stare, dobre czasy” w przypadku metalu nie oznaczało, że dawniej łatwiej było się wybić i pokazać szerszej publiczności. Ekstremalna scena zaczęła kształtować się w latach 80. na fali coraz większej popularności takich grup jak Vader czy Imperator. - Słuchało się muzyki z radia lub z magnetofonu szpulowego. Starszy brat mojego kolegi Siwego (pierwszego perkusisty Fanthrash - przyp. aut.) kazał nam nagrywać z radia, najczęściej w nocy, różne kapele. Wtedy pierwszy raz usłyszałem Black Sabbath, Motorhead, czy Saxon - wspomina Greg z lubelskiej grupy Fanthrash. - Kupno jakiegokolwiek sensownego instrumentu wykraczało w tamtych czasach poza zasięg młodego człowieka. Pamiętam, że jedno z pierwszych zdjęć, jakie pojawiło się w zinach, to Peter (Piotr Wiwczarek, lider grupy Vader - przyp. aut.) grający na słynnej, polskiej gitarze Kosmos. Ja też ją miałem, ale to był strasznie słaby instrument.

Lubelska grupa zaczynała swoją karierę pod koniec lat 80. Po kilku latach działalności przestała jednak regularnie grać. - Czas na muzykę nie był zbyt dobry. Trafiliśmy akurat na moment zmian ustrojowych w Polsce. Wiele rzeczy zostało odsuniętych na bok. Ludzie zaczęli myśleć w innych kategoriach. Trzeba było otworzyć jakiś biznes i zacząć zarabiać, by przeżyć i utrzymać rodzinę. Odczeka się rok, dwa i wrócimy w pełni sił, ale powrót nastąpił znacznie później.

Władza i muzyka

Te dwie dekady były złotym okresem dla fanów naprawdę ciężkiego brzmienia. Swoją rolę odegrali także przedstawiciele thrash metalu, na czele z Metallicą, która za sprawą „Czarnego Albumu” z 1991 roku odniosła ogromny sukces komercyjny i pokazała światu nieco łagodniejszą muzykę metalową.

Ogólnopolska scena metalowa miała kilka swoich festiwali, na których młode zespoły mogły się pokazać. Do takich imprez należały m.in. Drrrama, Metalmania, czy S’thrash’ydło. Coraz więcej zagranicznych zespołów przyjeżdżało też do Polski dawać koncerty. Nie umknęło to uwadze ówczesnej władzy, a o kłopoty nie było wtedy trudno. - Pojechaliśmy pociągiem na pierwszy koncert Metalliki w Polsce w 1987 roku do Katowic. Na peronie stał szpaler ZOMO-wców z pałami i tarczami. Coś im się nie spodobało, część osób spałowali i zabrali potem na „dołek” - opisuje Greg.

Lubelskie zagłębie metalowe

Lokalna scena stoi głównie ekstremalnymi odmianami tej muzyki. Do najbardziej znanych zespołów należą, m.in., Blaze Of Perdition, Deivos i Ulcer. Łączy ich także jedno miejsce, w którym mają próby: w latach 90. lubelscy metalowcy zaczęli spotykać się w podziemiach Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych przy ulicy Okopowej 5. Obecnie ten budynek również należy do kolei. Trafiają tam także grupy, które zaczynają swoje kariery. - Pierwszy zespół, który tam wszedł i wynajął salę, to był chyba Ravendusk. Jest tam palarnia, gdzie wszyscy ze sobą rozmawiają. Jest tablica, na której piszemy ogłoszenia, wywieszamy plakaty. To jest taka mała społeczność - mówi Hadrian z Existhor.

Problemy z koncertami

Muzycy jak mantrę powtarzają, że największą szansą dla nowych zespołów jest pokazanie się na żywo na scenie. Z tym jest jednak duży problem. Największą obecnie cykliczną imprezą w Lublinie są koncerty spod znaku Thrash Attack. W grudniu odbyła się już 32. edycja tego wydarzenia, które na muzycznej mapie naszego miasta zagościło na dobre niemal sześć lat temu.

- To nie jest łatwa sprawa zgrać w jednym czasie cztery kapele z różnych miast - tłumaczy Szlucher ze świdnickiego R.O.D. - Organizowałem koncerty w różnych miejscach. W wielu lokalach właściciele nie są jednak zainteresowani koncertami. Z metalem ciężko jest się przebić.

Bardziej doświadczone zespoły mogą spróbować zorganizować własną trasę koncertową. Wiąże się to jednak z na tyle dużymi kosztami, że muzycy często muszą do tego dokładać. - Polskie wytwórnie pomagają tylko tym największym. Jeśli chcesz zagrać jako support, to i tak musisz zapłacić - mówi Hadrian. - Znam zespoły, które płacą za występy. Jadą, na przykład, do Finlandii i płacą za bilet, zakwaterowanie, itd. Tak naprawdę, to niewiele z tego mają.

Zaczyna się dziać

Nie jest jednak tak, że przedstawiciele ekstremalnego metalu nie próbują docierać do szerszego grona odbiorców. Dobrym tego przykładem był koncert Winter’s Breath Of Death z początku lutego w Lublinie, na którym pojawiło się około 200 osób. - Jest stała grupa, która przychodzi nas słuchać, ale to też się zmienia. Jest dużo nowych, młodych twarzy. To było świetne spotkanie. Młodzi próbowali wyciągać nawet starszych od siebie pod scenę, żeby się bawić - śmieje się Hadrian.

Na Lubelszczyźnie coraz prężniej działają metalowe ośrodki, między innymi, w Białej Podlaskiej, Zamościu, czy w Biłgoraju. W pierwszym z tych miast, na początku lat 90., Wojciech Witkowski organizował Shark Attack. - Przyjeżdżały do nas kapele dużego formatu jak Samael czy Vader. Na tym festiwalu wychowało się pokolenie bialskich metalowców - przekonuje Mrówa z bialskiego Crippling Madness. - Założyliśmy kapelę w 2015 i po półtora roku prób zorganizowaliśmy koncert. Przyszło na niego ponad sto osób. Od tamtego momentu zaczęliśmy organizować cykliczne imprezy Putrid Metal Madness. Widzimy, że jest zainteresowanie fanów. Oprócz starych wyjadaczy, pojawił się też młody narybek, który jest głodny mocniejszej muzyki.

Metalowa Twierdza

- Po różnych rozmowach udało się namówić ludzi, żeby zaczęli organizować podobne koncerty jak Thrash Attack. Każdy powinien próbować animować swoją lokalną scenę - tłumaczy Szlucher. - W Biłgoraju działa Andrzej Klucha, który współpracuje z Miejskim Ośrodkiem Kultury, organizując nie tylko metalowe koncerty. Ostatnio w Chełmie chłopaki zaczęli organizować East Grind Attack. W Zamościu mamy za to Metalową Twierdzę.

Niektóre ekipy ciągle pracują nad materiałem na nowe płyty. Przykładem może być Existhor, który ma już gotową połowę swojego drugiego albumu. Wiele wskazuje na to, że płyta ujrzy światło dzienne jesienią. Wcześniej, bo na wiosnę, swój drugi album długogrający wyda także Fanthrash. Materiał „Kill The Phoenix” jest już nagrany, ale czeka jeszcze na ostatnie szlify. Zespół dostał nawet propozycję zrobienia miksów i masteringu w USA.

W świadomości metalowców z całego świata są trzy grupy z Polski, które zrobiły międzynarodowe kariery: Vader (Olsztyn), Behemtoh (Gdańsk) i Decapitated (Krosno). Cała trójka reprezentuje ekstremalną scenę, czyli gra bardzo ostrą muzykę. Co ciekawe, każdy z nich zaczynał na dobre funkcjonować w świadomości słuchaczy w innej dekadzie. Próżno jednak szukać zespołów z Lubelszczyzny na szczytach rankingów popularności.

Wcześniej nie było łatwiej

Powiedzenie „stare, dobre czasy” w przypadku metalu nie oznaczało, że dawniej łatwiej było się wybić i pokazać szerszej publiczności. Ekstremalna scena zaczęła kształtować się w latach 80. na fali coraz większej popularności takich grup jak Vader czy Imperator. - Słuchało się muzyki z radia lub z magnetofonu szpulowego. Starszy brat mojego kolegi Siwego (pierwszego perkusisty Fanthrash - przyp. aut.) kazał nam nagrywać z radia, najczęściej w nocy, różne kapele. Wtedy pierwszy raz usłyszałem Black Sabbath, Motorhead, czy Saxon - wspomina Greg z lubelskiej grupy Fanthrash. - Kupno jakiegokolwiek sensownego instrumentu wykraczało w tamtych czasach poza zasięg młodego człowieka. Pamiętam, że jedno z pierwszych zdjęć, jakie pojawiło się w zinach, to Peter (Piotr Wiwczarek, lider grupy Vader - przyp. aut.) grający na słynnej, polskiej gitarze Kosmos. Ja też ją miałem, ale to był strasznie słaby instrument.

Lubelska grupa zaczynała swoją karierę pod koniec lat 80. Po kilku latach działalności przestała jednak regularnie grać. - Czas na muzykę nie był zbyt dobry. Trafiliśmy akurat na moment zmian ustrojowych w Polsce. Wiele rzeczy zostało odsuniętych na bok. Ludzie zaczęli myśleć w innych kategoriach. Trzeba było otworzyć jakiś biznes i zacząć zarabiać, by przeżyć i utrzymać rodzinę. Odczeka się rok, dwa i wrócimy w pełni sił, ale powrót nastąpił znacznie później.

Powiązane galerie zdjęć:


Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama