• Brawurowo wszedł pan na rynek polskich kryminałów ze swoją powieścią „Aorta”, która świetnymi recenzjami utorowała panu drogę do kolejnych części tryptyku: „Krwi” i „Serca”. Taki był plan?
– Wątpię, żeby same recenzje przyczyniły się do tego, by wydawnictwo zdecydowało się na publikacje kolejnych książek. Na szczęście teksty nie zaszkodziły, a wręcz przeciwnie, ponieważ zaczęło mnie czytać całkiem spore grono osób. Za co jestem im dozgonnie wdzięczny, bo to dzięki czytelnikom udało mi się zrealizować plan, czyli dokończyć historię rozpoczętą w „Aorcie”.
• Jest pan już po pierwszych spotkaniach z czytelnikami. Jak odebrali powieść? Tak, jak pan sobie wyobrażał?
– Nawet lepiej, ponieważ literatura ma taką moc, że w chwili, kiedy trafia w ręce czytelnika, zaczyna żyć już swoim własnym życiem. Dla mnie, jako twórcy, to niesamowite, że można „Serce” odczytywać na różnych poziomach, a czytelnicy chętnie dzielą się ze mną swoimi interpretacjami. Spotkania autorskie to cudowne rozwiązanie, a dla mnie okazja, by nawiązać dialog z czytelnikami inny, niż przez Internet. Uwielbiam to i oni chyba także, ponieważ przybywa ich na spotkania coraz więcej.
• Mafia pruszkowska, handel ludźmi, prostytucja, narkotyki. Brutalny, bezwzględny świat, w którym nie ma żadnych reguł odtworzył pan w niezwykle realistyczny sposób.
– Bardzo dziękuję. Zawsze niezmiernie cieszy mnie to, że świat przedstawiony wydaje się być tym realnym. W przypadku moich książek pozwoliłem sobie na pewne odstępstwa od rzeczywistości, ale przecież fikcja rządzi się swoimi prawami. Chciałem jednak, żeby czytelnik poczuł brudną atmosferę i to ciężkie powietrze, jak w kryminałach noir. Dym, który drażni w oczy i nie pozwala się na niczym skupić. Wychodzę z założenia, że literatura powinna oddziaływać na wszystkie zmysły, ale i na emocje. Brutalny realizm jest jednym z zabiegów, który pomaga mi to osiągnąć.
• Na ile inspiruje pana to, co dzieje się w tzw. realnym życiu? Czy jest pokusa, żeby sięgnąć np. po wydarzenia z bieżącego życia politycznego Polsce?
– Inspiracje można znaleźć wszędzie, ale ja nie szukam jej w na siłę. Nie wertuję gazet, by wynajdować w nich najbardziej pokręcone rzeczy, jakie tylko może zrobić człowiek. To akurat samo do mnie przychodzi. Polityki nie dotykam, bo nie chcę brudzić sobie rąk. Wystarczy, że w powieściach je ludziom odcinam.
• „Serce” to trzecia po „Aorcie” i „Krwi” część tryptyku. Rozumiem, że zamyka pan tym tytułem jakąś historię. Ale czy to oznacza, że komisarz Gabriel Byś kończy swój literacki żywot?
– Nigdy nie byłem wielbicielem historii, które ciągną się w nieskończoność. W pewnym momencie zawsze wydawały mi się „męczeniem materiału”. Nie odnosi się to do wszystkich powieściowych cyklów, bo Lee Child niezmiennie trzyma poziom, który wypracował przed laty. Ja jednak swoje książki pisałem trochę inaczej. Stworzyłem bowiem spójną opowieść, która zajęła trzy tomy. Rozciąganie jej dalej byłoby dla mnie czymś strasznym. Dopychaniem na siłę i próbą wyciągnięcia królika z kapelusza w chwili, kiedy nie mam nawet kapelusza. Nie mówiąc już o króliku.
• O „Krwi” pisałam: „mroczny, duszny klimat”, „zło przybiera różne oblicza, dotykając nas niemal w fizyczny sposób”, „od jednego koszmaru przechodzimy do kolejnego czując ból i cierpienie ofiar”. „Serce” też tak boli?
– Boli, oczywiście, że boli. Literatura, nawet ta rozrywkowa, powinna wywoływać emocje. Nie widzę sensu w tworzeniu książek, które zapomina się w minutę po skończeniu. Wiem, że takich jest najwięcej i te najlepiej się sprzedają, bo przecież nie wymagają większego skupienia. „Serce” go wymaga i miałem tyle szczęścia, że moi czytelnicy to zauważyli. Wyczuli, że mają w dłoniach coś więcej, niż klasyczną rozrywkę.
• Rozumiem, że to był pana cel: stworzenie czegoś więcej niż klasycznej rozrywki. To kwestia ambicji, czy przekonania, że czytelnik potrzebuje czegoś więcej. Czego, w takim razie?
– Chciałem napisać coś, co sam przeczytałbym z przyjemnością. Zapewne moja ambicja też się tu wdarła, bo przecież zawsze mogłem pójść na łatwiznę. Zresztą mam wrażenie, że część czytelników tak to właśnie może odbierać. „Serce” pełne jest nawiązań do popkultury, ale stworzonych przeze mnie jako hołd i coś, co miało podkręcić niektóre sceny. Wywołać konkretne emocje u kogoś, kto te nawiązania odkryje. I tak, uważam, że czytelnik potrzebuje czegoś ponad prostą rozrywkę, ale nie zawsze musi zdawać sobie sprawę z tego, że to otrzymał. Wystarczy, że wchłonie to przez skórę. Literatura powinna wywoływać emocje. Musi wręcz, a ja chcę dawać ich pełne spektrum w moich książkach.
• A jak pan sądzi: czego szuka dziś polski czytelnik w literaturze? W końcu książka to też produkt, którego z jakiegoś powodu mamy zapragnąć i kupić.
– Oczywiście, że książka to produkt. Taki, który trzeba ładnie opakować i sprzedać. Świadomy czytelnik szuka w literaturze wyzwań. Nieświadomy bierze to, co zostanie mu podsunięte. Marketingowcy potrafią wcisnąć mu wszystko, a na dodatek tak skutecznie, że nawet tego nie zauważy. Wystarczy kilka wyświechtanych frazesów, trochę plakatów na mieście, a mamy kolejnego króla kryminału, królową thrillera itd. Ja wiem, że tak to działa, ale jednak chciałoby się, żeby było inaczej.
• Czuje się pan pełnoetatowym pisarzem kryminałów? Czy też zupełnie coś innego zajmuje teraz pana czas?
– O pisaniu myślę cały czas, ale nie czuję się pełnoetatowym pisarzem. Na to jeszcze za wcześnie, ale z pisaniem związane jest także moje życie zawodowe. Jednak chcę dążyć do tego, by tworzenie książek było moim jedynym zajęciem. Mam nadzieję, że kiedyś na takim etapie się znajdę, by móc powiedzieć o sobie „pełnoetatowy pisarz”. Choć brzmi to strasznie. Pisanie to praca, ale etat od razu kojarzy się z czymś, co zaciska pętle wokół szyi. W pisaniu ważna jest też swoboda.
• A czy czyta i ceni pan polskich autorów powieści kryminalnych? Na przestrzeni ostatnich lat wiele mocnych nazwisk zaistniało w tej przestrzeni i - patrząc po wydawanych książkach - dobrze sobie w niej radzi.
– Znam całkiem sporo pisarzy i pisarek, których książki okupują pisarskie półki. Uważam, że czytelnicy powinni częściej sięgać po dzieła polskich twórców. Przeczytałem w swoim życiu całą masę tandety, która opatrzona była łatką „bestsellera” i zagranicznym nazwiskiem. Dobrze, że powoli zaczyna się to zmieniać, a czytelnicy coraz chętniej sprawdzają nas. Warto.
• To co pana ostatnio zachwyciło w literaturze?
– Cały czas mnie coś w niej zachwyca. Słowa dają nieograniczone możliwości. Nie ma piękniejszego medium do przekazywania myśli, a przynajmniej ja go nie znam. A jeżeli miałbym wymieniać konkretnie, to postawiłbym na „Moją walkę” Knausgårda. Jest w tym coś hipnotyzującego. Nawet wtedy, kiedy czytam o kupowaniu alkoholu czy łapaniu stopa.
• Co po „Sercu”?
– Coś, czego chyba nikt się po mnie nie spodziewa, ale to zostawię jeszcze dla siebie. Zapewniam, że warto będzie poczekać.
===
Bartosz Szczygielski
Recenzent, autor opowiadań i kryminalnego tryptyku („Aorta”, „Krew”, „Serce”). Dwukrotny laureat w konkursie na opowiadanie organizowanym w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. Debiutował w 2010 roku opowiadaniem w kwartalniku „QFant”. Swoje teksty publikował m.in. w magazynie „Tekstualia” oraz „Papermint”. Wielbiciel dobrego filmu, książki i tatuażu
• Brawurowo wszedł pan na rynek polskich kryminałów ze swoją powieścią „Aorta”, która świetnymi recenzjami utorowała panu drogę do kolejnych części tryptyku: „Krwi” i „Serca”. Taki był plan?
– Wątpię, żeby same recenzje przyczyniły się do tego, by wydawnictwo zdecydowało się na publikacje kolejnych książek. Na szczęście teksty nie zaszkodziły, a wręcz przeciwnie, ponieważ zaczęło mnie czytać całkiem spore grono osób. Za co jestem im dozgonnie wdzięczny, bo to dzięki czytelnikom udało mi się zrealizować plan, czyli dokończyć historię rozpoczętą w „Aorcie”.
• Jest pan już po pierwszych spotkaniach z czytelnikami. Jak odebrali powieść? Tak, jak pan sobie wyobrażał?
– Nawet lepiej, ponieważ literatura ma taką moc, że w chwili, kiedy trafia w ręce czytelnika, zaczyna żyć już swoim własnym życiem. Dla mnie, jako twórcy, to niesamowite, że można „Serce” odczytywać na różnych poziomach, a czytelnicy chętnie dzielą się ze mną swoimi interpretacjami. Spotkania autorskie to cudowne rozwiązanie, a dla mnie okazja, by nawiązać dialog z czytelnikami inny, niż przez Internet. Uwielbiam to i oni chyba także, ponieważ przybywa ich na spotkania coraz więcej.













Komentarze