- Dawno pana nie było w mediach. Czy to efekt nieudanego startu w Dakarze 2018?
- Dakar 2018 nie przebiegł tak, jak to zaplanowałem. Miała być walka do mety, ale już na samym początku rajdu motocykl odmówił współpracy. Po tym stracie wycofałem się, aby wrócić do pełni zdrowia i formy. Doprowadziłem do końca leczenie kontuzji nogi, wznowiłem treningi z obciążeniem. Musiałem dojść do pełnego zdrowia, aby przystąpić do projektu Dakar 2020.
- Jednak...
- Dakar rządzi się swoimi prawami. Wprawdzie podczas imprezy zawsze zadaję sobie pytanie, po co mi to było. Prześladują mnie myśli, że nie chcę tu być, co ja tu robię? Jednak chwilę po zakończeniu rajdu po głowie chodzi tylko jedna myśl: chcę tu wrócić! Te wyświechtane powiedzenie, że Dakar jest jak narkotyk, ale wciąż prawdziwe. W głowie mam tylko jedno pragnienie: wrócić na trasę rajdu. Chcę również udowodnić sam sobie, że jestem w stanie tak szybko jeździć, jak przed wypadkiem. Po raz kolejny mam zamiar zmierzyć się z tym najtrudniejszym rajdem świata. Chcę również pokazać się z jeszcze lepszej strony. Wiem, że mnie na to stać.
- W jakich barwach klubowych zamierza pan wyruszyć na Dakar?
- W tej chwili zbieramy budżet, dopinamy kontrakty sponsorskie. Udało nam się pozyskać LW Bogdanka, rozmawiamy z Samorządem Województwa Lubelskiego. Nie zamykam się też na Orlen. Wiadomo, jest to najlepszy zespół w Polsce, który stawia na najlepszych. Po kontuzji straciłem miejsce, ale jak osiągnę odpowiedni poziom, to być może wrócę. Jestem zawodnikiem KM Cross Lublin.
- A sprzęt?
- Po KTM przerzuciłem się na Husqvarnę. Wciąż docieram się z tą marką. W minionym roku raz reprezentowałem barwy zespołu satelitarnego Husqvarny. Zebrałem pozytywne doświadczenia.
- Tegoroczny Dakar, rozegrany na terenie jednego kraju, nie miał dobrej prasy.
- Rzeczywiście, w środowisku zawodników krążą różne oceny Dakaru 2019. Z mojego punktu widzenia, fakt że w tym roku opuściłem Dakar, jest optymalny. Moim zdaniem był to zupełnie inny Dakar. Jeżeli na któryś miałem nie pojechać, to dobrze, że to była tegoroczna edycja. Odpadła Argentyna i Chile. Ścigano się tylko w Peru. Dakar w Ameryce Południowej zwykle rozgrywano na dystansie ok. 9 tysięcy kilometrów. W tym roku zawodnicy przejechali tylko 5 tys. Znacznie zmniejszono dystans odcinków specjalnych, z 5 do 3 tys. kilometrów. Nie ulega wątpliwości, że ze względu na piach tegoroczny Dakar był ciężki, szczególnie dla samochodów.
- Czy przyszłoroczny Dakar zostanie ponownie rozegrany w Ameryce Południowej?
- Na ten temat krąży dużo plotek. Było wiadomo, że peruwiańska edycja 2019 to stan przejściowy. Organizatorzy po raz drugi nie mogą sobie pozwolić na "jeden kraj", czyli pięć dni w jedną stronę i kolejne pięć dni na powrót. Zawodnicy liczą na więcej, bo legenda najtrudniejszego i najdłuższego rajdu musi być utrzymana. Nieoficjalnie, ale to bardzo nieoficjalnie, mówi się, że Dakar wróci do Afryki, na południe kontynentu: RPA i sąsiednie kraje. Krąży też plotka o Arabii Saudyjskiej.
- Dakar wymaga sporej liczby występów. Jak wygląda pana terminarz zawodów?
- Plany są ambitne, bo albo robimy coś konkretnie, albo odpuszczamy. Wezmę udział w Pucharze Świata Rajdów Terenowych. Na pierwsze zawody wybieram się do Dubaju, na początku marca. W tych zawodach wszytko zapewnia holenderski zespól satelitarny Husqvarny. Muszę tylko wcześniej przylecieć do Dubaju, aby parę dniu pojeździć, potrenować na motocyklu, którym pojadę w rajdzie. Maszynę muszę ułożyć pod siebie.
- Jak pan ocenia swoje szanse na tle konkurencji światowej i polskiej?
- Nie miałem okazji do konfrontacji z polskimi, młodymi zawodnikami. Na pewno jednak są szybcy. Przypomnę, że miałem ponad dwa lata przerwy. Potrzebuję startów. Przed kontuzją pewnie wygrywałem z zawodnikiem, który w tym roku był siódmy na Dakarze.
- Czy można porównać żużel i cross?
- Nie ukrywam, że miałem okazję spróbować żużla. Pierwszy motocykl zapalił się, bo po zatrzymaniu zgasł, temperatura podskoczyła i ogień zajął filtr powietrza. Żużlówkę trzeba trzymać na gazie, a w motorze crossowym wystarczy włączyć sprzęgło, aby silnik pracował na wolnych obrotach. W końcu udało się pojechać kilka kółek. To zupełnie inna jazda, ale odczucia są "mega".
- Dawno pana nie było w mediach. Czy to efekt nieudanego startu w Dakarze 2018?
- Dakar 2018 nie przebiegł tak, jak to zaplanowałem. Miała być walka do mety, ale już na samym początku rajdu motocykl odmówił współpracy. Po tym stracie wycofałem się, aby wrócić do pełni zdrowia i formy. Doprowadziłem do końca leczenie kontuzji nogi, wznowiłem treningi z obciążeniem. Musiałem dojść do pełnego zdrowia, aby przystąpić do projektu Dakar 2020.
- Jednak...
- Dakar rządzi się swoimi prawami. Wprawdzie podczas imprezy zawsze zadaję sobie pytanie, po co mi to było. Prześladują mnie myśli, że nie chcę tu być, co ja tu robię? Jednak chwilę po zakończeniu rajdu po głowie chodzi tylko jedna myśl: chcę tu wrócić! Te wyświechtane powiedzenie, że Dakar jest narkotyk, ale wciąż prawdziwe. W głowie mam tylko jedno pragnienie: wrócić na trasę rajdu. Chcę również udowodnić sam sobie, że jestem w stanie tak szybko jeździć, jak przed wypadkiem. Po raz kolejny mam zamiar zmierzyć się z tym najtrudniejszym rajdem świata. Chcę również pokazać się z jeszcze lepszej strony. Wiem, że mnie na to stać.













Komentarze