Trzeba chwili, żeby na tym zdjęciu zobaczyć pisklęta sowy uszatki. To gałęziaki. Tak fachowo nazywa się młode ptaki, które jeszcze nie fruwają, ale już wychodzą z gniazda przemieszczając się po drzewach. I dla własnego bezpieczeństwa udają gałęzie.
Czasami zdarza się, że ludzie widząc takie pisklęta, w dobrej wierze, udzielają im pomocy zabierając do lecznicy. Tymczasem młode są pod opieką dorosłych, które doskonale wiedzą, gdzie pisklęta siedzą.
– Zupełnie niepotrzebnie zdrowe ptaki trafiają do weterynarza, bo przebywały w miejscu gdzie rodzice je karmili, pokazywali jak zdobywać pokarm i ostrzegali przed niebezpieczeństwem – mówi ornitolog Anna Aftyka z Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego.
Towarzystwo szkoli chętnych w ramach warsztatów „Dzikie zwierzę, dziki ptak - podpowiemy co i jak!”, ale to ciągle za mało.
– Jeśli gdzieś nad Zalewem Zemborzyckim czy w lesie zobaczymy młodego ptaka siedzącego na ziemi, to możemy jedynie posadzić go na wyższej gałęzi albo w zaroślach. Tak żeby pies czy inni ludzie nie zrobili mu krzywdy. Dorosłe ptaki obserwują potomstwo i opiekują się nim. Dlatego ważne, żeby nie przenosić piskląt daleko od miejsca gdzie je znaleźliśmy –tłumaczy ornitolog. I dodaje, że interweniować trzeba, jeśli młody jest ranny albo atakują go inne zwierzęta. Albo znajduje się w miejscu niebezpiecznym - na ulicy czy parkingu.
I gdyby ktoś nie wierzył, że młodymi poza gniazdami opiekują się rodzice, może posłuchać jak wieczorami się nawołują. Pisklęta sygnalizują, gdzie są i gdzie czekają na posiłek. One tylko wyglądają nieporadnie i na zagubione.
Osoby zainteresowane jesienną edycją szkoleń „Dzikie zwierzę, dziki ptak - podpowiemy co i jak!” powinny śledzić stronę Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego, które organizuje warsztaty.
Już teraz kto nie wie czy powinien interweniować w ptasiej sprawie może kontaktować się z ekopatrolem Straży Miejskiej (986) lub Stowarzyszeniem Leśnie Pogotowie – Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt (600 621 121).













Komentarze