W Koszykarskiej Lidze Mistrzów są jeszcze tylko trzy zespoły, które w tym sezonie nie były jeszcze w stanie odnieść chociaż jednego zwycięstwa. Są to Pszczółka Start Lublin, cypryjski Kervanos oraz włoskie Fortitudo Bologna. Z tej trójki już nawet teoretycznych szans na uzyskanie promocji nie mają tylko lublinianie. Czy jednak występ „czerwono-czarnych” w BCL należy ocenić negatywnie?
Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Po pierwsze trzeba wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich lublinianie trafili do koszykarskiej elity. Poprzedni sezon został brutalnie przerwany przez pandemię koronawirusa, która wywróciła sportowy świat do góry nogami. Start w momencie zakończenia rozgrywek był na drugim miejscu, ale trzeba pamiętać, ze najważniejsi rywale, w tym Anwil Włocławek i Polski Cukier Toruń, w pierwszej części sezonu byli zaangażowani w walkę w Koszykarskiej Lidze Mistrzów. Często działo się to kosztem rywalizacji na krajowym podwórku. Trzeba lublinianom oddać, że potrafili wykorzystać problemy swoich przeciwników i wywalczyli pierwszy w historii srebrny medal mistrzostw Polski.
Blisko półroczna przerwa dzieląca oba sezony była okresem zbierania funduszy i budowania składu na sezon 2020/2021. Działaczy trzeba pochwalić za to, że w trudnych koronawirusowych czasach udało im się znaleźć potężnego sponsora, a także za to, że zdecydowali się na odważny krok i występy w Koszykarskiej Lidze Mistrzów. Był to skok na głęboką wodę, ponieważ nigdy wcześniej Start nie występował w europejskich pucharach.
Start w tym oceanie nie utonął, chociaż jego głowa momentami wystawała tylko lekko ponad taflę wody. Czasem jednak nauka pływania musi być bolesna, aby w przyszłości zbierać jej efekty. Na pewno utrudnili ją ci, którzy w przedsezonowych założeniach mieli być sternikami „czerwono-czarnego” okrętu. Sprowadzeni w lecie do Lublina Lester Medford oraz Armani Moore rozczarowali na całej linii i poprzez słabą grę okazali się hamulcowymi lubelskiej maszyny. Dlatego działacze byli zmuszeni w trakcie sezonu przebudować zespół. To z kolei kosztowało ich wysoką porażkę w domowym meczu z Niżnym Nowogrodem.
Z drugiej strony jednak BCL okazała się magnesem dla innych ciekawych graczy. Można przypuszczać, że możliwość pokazania się w Europie i wykręcenia sobie niezłych statystyk była jedną z przyczyn, dla których do Lublina trafili Joshua Sharma czy Yannick Franke. Dla polskich zawodników możliwość gry w europejskich pucharach była natomiast okazją do zdobycia niezbędnego doświadczenia. Nagle okazało się, że Damian Jeszke, Roman Szymański czy Mateusz Dziemba są w stanie rywalizować z argentyńskim wicemistrzem świata Nicolasem Brussino czy mającym ponad 600 gier w NBA Jasonem Thompson. Co więcej, ich Casademont Saragossa mógł w Lublinie nawet przegrać, ale ekipę z Hiszpanii uratował D.J. Seeley, który trafił na zwycięstwo równo z syreną. Dzisiaj Seeley jest już zawodnikiem Bayernu Monachium, z którym rywalizuje w Eurolidze. Takie doświadczenia są więcej warte niż kolejne spotkania rozgrywane w Starogardzie Gdańskim czy Dąbrowie Górniczej.
Szkoda tylko, że mecze Koszykarskiej Ligi Mistrzów toczyły się bez udziału publiczności. To sprawiło, że występ w BCL przeszedł w Lublinie bez większego echa. Tymczasem te rozgrywki to naprawdę prestiżowa rywalizacja, w którą FIBA pompuje spore pieniądze. W hali Globus pojawiły się wielkie drużyny. Casademont i Niżny Nowogród to przedstawiciele najsilniejszych w Europie lig i możliwość goszczenia w Lublinie takich firm była dla naszego regionu olbrzymim zaszczytem. Oznacza to również, że klub wszedł na wyższy poziom zarówno sportowy, jak i organizacyjny. Działacze Pszczółki nawiązali kontakty z „wielkimi tego sportu”, a zawodnicy ograli się na najwyższym poziomie. Można być pewnym, że przyniesie to pozytywny skutek w tegorocznych rozgrywkach Energa Basket Ligi. Warto również kontynuować ten europejski kierunek w kolejnych latach. Nawet, jeżeli nie uda się Pszczółce dostać ponownie do BCL, to przecież zawsze zostaje możliwość rywalizacji w FIBA Europe Cup. To też ciekawe rozgrywki, o czym już niedługo będą mogły się przekonać Anwil Włocławek i Arged BMSlam Stal Ostrów Wielkopolski.













Komentarze