Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Polscy sportowcy: Cztery złota i co dalej?

Tegoroczne Zimowe Igrzyska Olimpijskie były dla Polski najbardziej udane w historii. Życie bohaterów, których wykreowały, nie kończy się jednak na Soczi.
Polscy sportowcy: Cztery złota i co dalej?
Kamil Stoch (PAWEŁ RELIKOWSKI/POLSKA PRESSE)
Przed rozpoczęciem igrzysk mieliśmy dwie wielkie gwiazdy sportów zimowych – Kamila Stocha i Justynę Kowalczyk. Wystarczyły dwa tygodnie, żeby galeria sław powiększyła się o kolejną osobę. Zbigniew Bródka wszedł do niej z gracją i dynamiką godną najlepszego panczenisty świata, a teraz, jak na strażaka przystało, z wielką odwagą mówi o tym, co w polskim sporcie mu nie pasuje i ile kosztowały go przygotowania do olimpiady.

Gazetowe ogrzewanie

29–letni łowiczanin w przeciwieństwie do Stocha i Kowalczyk nie miał wszystkiego podanego jak na tacy. Roczny budżet polskiej Królowej Śniegu wynosi 1,6 mln zł. Pieniądze przeznaczone są na opłacenie całej gromady trenerów, serwismenów i fizjoterapeutów oraz obozy przygotowawcze. Justyna trenuje tam, gdzie akurat ma ochotę. Alpy? Nie ma sprawy. Nowa Zelandia? Ależ proszę bardzo. Jeśli nie ma akurat ochoty na dalekie eskapady, może poćwiczyć na Polanie Jakuszyckiej, oczywiście, o ile akurat trasy się do tego nadają.

Bródka nie ma takiego komfortu. W Polsce do tej pory nie udało się bowiem zbudować krytego toru łyżwiarskiego. Jeśli akurat są pieniądze, jeździ się ćwiczyć za granicę; do Niemiec lub Holandii. A gdy kasa świeci pustkami, trzeba zagryźć zęby i włożyć gazety pod kombinezon. Tylko w ten sposób można wytrzymać treningi przy 20 stopniowym mrozie.

Prawdą jest jednak, że Kowalczyk na początku kariery także nie miała lekko, a Stoch nie mógłby marzyć o warunkach do rozwoju, jakie miał, gdyby nie wcześniejsze sukcesy Adama Małysza. Po prostu: w polskim sporcie na wszystko trzeba samemu zapracować.

Wzmożone zainteresowanie polityków i sponsorów łyżwiarstwem szybkim daje jednak nadzieje, że dzięki sukcesom w Soczi coś wreszcie ruszy się także w tej dyscyplinie. Polskie panczeny to przecież nie tylko złoty medal Zbigniew Bródki, ale i srebrny drużyny kobiet, i brązowy drużyny mężczyzn. Czy to nadal zbyt mało, żeby zbudować kryty tor lodowy?

26 lat czekania

– Jestem przeciwniczką budowy toru w Krakowie. Jestem realistką. Nie stać Polski na budowanie pomników olimpizmu. Mamy pomniki futbolizmu i co? Po mistrzostwach Europy te stadiony nie wykazują się – z tego co wiem – dużą rentownością. Co innego tor w Zakopanem. To byłby najwyżej położony obiekt w Europie, a w łyżwiarstwie szybkim to bardzo się liczy. To byłby trzeci lód pod względem szybkości na świecie. Sportowcy z całej Europy chcieliby do nas przyjeżdżać i trenować. Wiadomo, że to jest obiekt, który potrzebuje ogromnego dofinansowania i nigdy się zwróci – nie udaje się to nawet w Holandii – natomiast w takiej sytuacji mógłby częściowo na siebie zarabiać – mówi Katarzyna Bachleda–Curuś, liderka naszej srebrnej sztafety.

– Nieważne czy w Zakopanem czy Warszawie, ale chciałbym, żeby wreszcie coś powstało. Brązowy medal dziewczyn w Vancouver nic nie dał, to teraz zaatakowałem mocniej. Po prostu chciałbym móc trenować w Polsce, a nie zostawiać ciągle swojej rodziny. Chciałbym zobaczyć jak moje córki rosną, bo z reguły oglądam je na skypie. Moja mama znalazła kiedyś na strychu gazetę z 1988 roku. Był artykuł o łyżwiarstwie szybkim. \"Mamy trzy tory lodowe, jednak świat ucieka przed dach”. I co? I nic się u nas nie zmieniło od tamtego czasu – dodaje Zbigniew Bródka.

Nie rzuci straży

Mistrz olimpijski z Soczi nie zamierza zmieniać swojego życia. Gdyby tylko chciał, mógłby jeździć w dowolnej grupie zawodowej z Holandii, gdzie zarabiałby bardzo dobre pieniądze.
Ale nie chce.

Marzy o krytym torze lodowym w Polsce, żeby nie wyjeżdżać na długie miesiące za granicę. Nie chce nawet rezygnować z pracy w straży pożarnej.

– To jest dla mnie odskocznia. Nie mógłbym też tego zrobić kolegom z jednostki. Oni też mi pomogli, bardzo mnie motywowali. Jak się dowiedziałem, że zrobili w trakcie igrzysk strefę kibica... Wspaniała sprawa, choć przed pierwszym startem byłem sparaliżowany świadomością, że wszyscy tak na mnie liczą. Ale potem, jak zdobyłem złoty medal, to w biegu drużynowym było już łatwiej – zapewnia mistrz.

Stoch nie musi martwić się o obiekty treningu. Presja także go nie zajmuje, bo nauczył się z nią walczyć już przed laty. Teraz liczy się dla niego tylko spokojna głowa i wysoka forma. Te dwa czynniki wystarczą, żeby jako drugi Polak w historii po Adamie Małyszu wygrał klasyfikację generalną Pucharu Świata.

Małysz vs Stoch

– Kamil jest lepszy, bo wygrał dwa złote medale olimpijskie, których ja nie mam – stwierdził ostatnio w jednym z wywiadów Adam Małysz. W części ma rację, w części jak zwykle z klasą wybrnął z kolejnego nie do końca przemyślanego pytania dziennikarza. Stocha to jednak nie zajmuje. On jest realistą i zdaje sobie sprawę, że do wielkiego mistrza, jakim był Małysz, brakuje my jeszcze 28 zwycięstw w zawodach PŚ i czterech Kryształowych Kul.

– Nie myślę już o tym, co było, a skupiam się na tym, co będzie, bo przed nami wiele zawodów, chcę jak najlepiej się do tych startów przygotować. Czuję się bardzo dobrze, jestem jeszcze bardziej zmotywowany, co jest dobre, bo przed nami jeszcze kilkanaście startów, a tej energii do nich potrzeba sporo. Chcę w tym sezonie osiągnąć jak najwięcej, ale zdaję sobie sprawę, że nikt nie da mi nic za darmo, rywale nie będą starali się ułatwiać mi zadania, a wręcz przeciwnie. Mam tę przewagę, że mogę sobie skakać na luzie, osiągnąłem już swoje największe sportowe marzenie, a teraz będę starał się realizować dalszy plan, do wygrania jest jeszcze sporo – przypomina Stoch w rozmowie z TVP Sport.

W drodze po Kryształową Kulę

Na początek postara się o medal mistrzostw świata w lotach i pierwszą w karierze Kryształową Kulę. W realizacji kolejnego celu w karierze przeszkodzić może mu chyba tylko Słoweniec Peter Prevc, który zresztą w środę, po konkursie w Falun odebrał mu prowadzenie w klasyfikacji generalnej.

Strata grupy pościgowej, z Japończykiem Noriakim Kasaim i Austriakiem Gregorem Schlierenzauer na czele, jest już chyba zbyt duża.

Natomiast na mistrzostwach świata w lotach, które w połowie marca odbędą się w Harrachovie, Kamil Stoch może mieć wsparcie w rekordziście Polski w długości skoku, Piotrze Żyle. Zawodnik, który kompletnie zawiódł w Soczi, jako jedyny członek naszej kadry trenował na skoczni w przerwie między igrzyskami, a Pucharem Świata.

– Przed igrzyskami zmieniłem pozycję przy dojeździe do progu skoczni. Według mnie nie była niższa, tylko bardziej aktywna. Kolana bardziej z przodu przed odbiciem. Umiałem ją stosować na treningu, a nie wyszło w zawodach, przy mocnym stresie. Odbicie odbywało się już od palców, a przez to nie było czym \"pchać”. Można tylko wyciągnąć nauczkę na przyszłość – wyjaśnił w rozmowie z portalem eurosport.onet.pl.

Justyna nie kończy

Sporo celów do zrealizowania ma przed sobą także Kowalczyk, która wbrew plotkom, nie zakończy raczej na razie kariery. Spekulacje na temat jej przyszłości nabrały rozpędu, gdy Polskie Radio wyemitowało wywiad z trenerem Aleksandrem Wierietielnym. Szkoleniowiec mówił w nim, że po igrzyskach idzie na emeryturę i jest to decyzja nieodwołalna. A jeśli kończy on, to w domyśle też Justyna, która wielokrotnie podkreślała, że bez Wieretielnego dalszych startów i trenowania sobie nie wyobraża. Najpierw za sprostowanie zabrała się zawodniczka, potem szkoleniowiec.

– Nie chciałabym podważać czyichś kompetencji, ale z tego co mi powiedział trener, to jest to wypowiedź z lata z Zakopanego, gdy byliśmy tam na zgrupowaniu. Dokładnie z września. Nie wiem, po co takie odgrzewane rzeczy, nikomu niepotrzebne. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Mój trener mówił też kiedyś, że chce być kucharzem. Potem miał taki myk, że mu się odwidziało. Bardzo chce dalej pracować, tak samo jak moja ekipa, jedynym znakiem zapytania jestem tutaj ja – wyjaśniała Kowalczyk. – Na pewno jednak nikt nie będzie się ewakuował przed zakończeniem sezonu, nikt nie ma nikogo dość, wręcz przeciwnie. Mamy jeszcze chwilę na podjęcie decyzji: czy zostanę, czy w takim samym składzie, czy na takich samych zasadach, czy w ogóle, czy przerwa, czy już nigdy. Ale jeśli coś powiem, to będzie to już stałe. Jak powiem rok – to rok, jeśli powiem, że koniec – to koniec, jeśli powiem, że zostaję – to zostaję.

Skandal w polskiej ekipie

Kowalczyk ma ten komfort, że za nią przecież udane igrzyska. Złoty medal zdobyty podczas biegu ze złamaną kością śródstopia jest wielkim wyczynem. Nawet, jeśli postanowi teraz odejść, zrobi to w chwale.

O czymś takim marzyła pewnie też jej rówieśniczka, Krystyna Pałka. Nasza najlepsza biathlonistka nie zaliczy jednak igrzysk w Soczi do udanych. Na początku miała problem z przystosowaniem się do wysokości, a gdy to już się udało, totalnie zawaliła strzelanie, zaprzepaszczając tym samym szanse polskiej sztafety na medal. Okazuje się jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny…

– Kiedy przybiegłam na pierwsze strzelanie w pozycji leżącej i spudłowałam pięć razy, wiedziałam, że ktoś przestawił mi karabin. Byłam tego pewna. Nie pierwszy raz strzelam, a zresztą idzie mi to całkiem dobrze i wiem, gdzie robię błędy. Mam pewne podejrzenia i jak tylko się potwierdzą, poinformuję, kto to zrobił – powiedziała Pałka w rozmowie z RMF FM.
Sprawa okazała się na tyle poważna, że zajął się nią Polski Związek Biathlonowy.

– Rozmawiałem w środę rano z Krysią. Brzmi to wszystko niezwykle, ale wiem, że to doświadczona zawodniczka. Świetnie wyczuwa broń. Wystąpimy do IBU (światowa federacja biathlonu) o udostępnienie zapisu monitoringu z tzw. ogródka przed startem do biegu sztafetowego, gdzie karabinki są poustawiane w stojakach. Zawodniczki i trenerzy mówili, iż było tam wiele kamer – powiedział prezes Zbigniew Waśkiewicz w rozmowie z PAP.



Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama
Reklama