Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Wojewódzki Urząd Pracy

Uprawa róż: Trudna miłość z kolcami

Jeszcze nie nadeszła ta pora, kiedy okolice Końskowoli mienić się będą wszystkimi kolorami kwitnących róż. Mieszkańcy tej ziemi żyją z uprawy kwiatów i chętnie powołują się na tradycję sięgającą księżnej Izabeli Czartoryskiej. To ona sprowadzała je do Puław. Jednak trzy lata ciężkiej pracy trzeba poświęcić, zanim ten królewski kwiat urośnie i trafi do wazonu.
Uprawa róż: Trudna miłość z kolcami
(Archiwum Bożeny Zięby)
– Mam nadzieję, że dzieci, które już dorosły i pomagają mi, przejmą ten biznes po mnie – mówi Bożena Zięba ze Szkółki Róża w Stoku. – Ja na własnej skórze doświadczyłam, że to ciężka praca, ale daje ogromną satysfakcję. To nie są puste słowa. Ja naprawdę teraz kocham to, co robię.

Pracowałam i płakałam

A kiedyś? Jak było dawniej?

Dziś pokazuje ręce z wieloma bliznami. – Wyglądają, jakbym się pocięła – śmieje się. – Pracowałam i płakałam. Bardzo tego nie lubiłam. Byłam wciąż podrapana. Jednak to był nasz chleb, nie było wyjścia.

Podjęła studia – wspomina ten okres trudny, pełen wyrzeczeń ale też satysfakcji. – Nie było łatwo. Dzieci, praca w szkółce, dojazdy na uczelnię. A jeszcze zadbać o dom, zrobić zakupy. Cóż, taka jest cena samodzielności i realizowania swoich pragnień, swoich ambicji.

Rano trzeba było wyszykować dzieci do szkoły, później do pracy albo w drogę z towarem.

– Dlaczego politologia a nie ogrodnictwo? To mi nie było potrzebne, bo w tej pracy zdobyłam doświadczenie, a literatura jest szeroko dostępna, spotykam się z różnymi hodowcami, wymieniamy uwagi, dzielimy się wiedzą. Z czasem zaczęłam nawiązywać kontakty, wprowadzać w życie własne pomysły i innowacje. Jako pierwsza prowadziłam tutaj róże w pojemnikach. Ale zawsze ciekawił mnie świat, polityka, filozofia. Raczej z zamiłowania jestem humanistką. Takie studia rozwijają, można porozmawiać z ludźmi, pogłębić wiedzę, nabrać jakiejś ogłady. Tak, to był dobry wybór.

Niespodziewana miłość

To brzmi niewiarygodnie, ale opowiada, że pokochała tę prace wtedy, kiedy zdecydowała się uprawiać nowoczesne odmiany, zdrowe, odporne. – To był bardzo ważny moment – wspomina.

– Do tej pory żyłam w ciągłym lęku. Wychodziłam i przyglądałam się liściom: jeśli jakiś był żółty czy z ciemniejszą plamą, już byłam w strachu. Pomimo oprysku tamte nieodporne odmiany mogły zostać zaatakowane przez mączniaka czy czarną plamistość i rozprzestrzeniało się to błyskawicznie. Cały trud i pieniądze szły na marne. Teraz mogę wykonać dużo mniej oprysków. Robię to sama, bo kto zrobi dokładniej? Kiedyś atakowały je choroby grzybowe, a teraz róże są śliczne – nie ukrywa zadowolenia. – Jestem spokojniejsza i praca mnie pasjonuje. Okrzepłam. Wierzyłam, że jakoś dam radę, ale nie przypuszczałam, że to pokocham.

Ale całkiem spokojna nie może być. Najgorsze jest śledzenie prognozy pogody. Cały czas trzeba być w pogotowiu. To były lata dziewięćdziesiąte, kiedy wymarzła cała plantacja. Powtórzyło się to 4 lata temu. Wszystko zginęło. To widać dopiero w kwietniu, kiedy powinny zacząć rosnąć, a tymczasem są czarne.

– Jest żal i wściekłość, że cała ta ciężka robota i pieniądze przepadły, ale jednocześnie wtedy zmobilizowałam w sobie wszystkie siły, żeby się nie dać. Szybko zaczęłam szukać kontaktów, żeby coś sprowadzić, żeby mieć czym handlować. Ja nie jestem typem człowieka, który lamentuje.

Nie jest łatwo kobiecie prowadzić taki biznes. Na szczęście spotykała ludzi życzliwych, którzy pomagali. Dziś wie, że może liczyć na dzieci.

Róża w przeciągu

– Kiedy podjęłam się produkcji róż w pojemnikach, byłam bacznie obserwowana. Nikt tutaj tego nie robił. Sama wykonywałam wszystko, bo nie było mnie stać na wynajęcie ludzi do pracy. Miałam obawy. Na początek posadziłam 80 róż w doniczkach i bałam się, że tego nie sprzedam, zawiozłam je do Warszawy. Dziś ok. 15 arów to pojemniki. W polu jest ok. 20 000 szlachetnych sadzonek, które wykopane zostaną jesienią i w większości posadzone do pojemników, ale część będzie sprzedana z korzeniem. Wiosną posadzę 5 000 podkładek grubości zapałki. To m.in. z takich cienkich gałązek później będziemy mieli piękne barwne, pachnące krzewy - wylicza Bożena Zięba.

Mówi, że zawsze tęskni za zimą choć i wtedy jest co robić. Często do samych świąt pracuje w szkółce. W styczniu już pisze się etykiety, przygotowuje do wiosennych prac. Zimą najbardziej oglądalnym programem telewizyjnym jest prognoza pogody. Od pogody zależy byt, to jak materiał przezimuje. Najgorsze są wiatry, bo róża nie znosi przeciągów. Jedna noc i straty nie do odrobienia w ciągu najbliższych dwóch lat.

Jednak rzeczywiście o tej porze roku jest trochę wolnego czasu. Poszła na film \"Jack Strong”, była w teatrze, mogła cos poczytać. O wakacjach powinna pomyśleć ze względu na najmłodszego syna, ale nie była na urlopie w lecie i nie wie, czy będzie. Teraz z niepokojem czeka na wiosnę. Czy nie zaskoczy przymrozkami, ostrym wiatrem i czy te kilkadziesiąt tysięcy sadzonek dobrze przezimuje?

Wszystko ręcznie

– Tak, to prawda, że kręgosłup wysiada, albo słońce pali albo ręce grabieją z zimna – przyznaje. – Ciężko. Zanim różę się wyhoduje, mijają dwa, albo trzy sezony i weźmie się za to niewielkie pieniądze. Ale kto o tym wie... Skończą się wiosenne prace i zacznie kolejna robota – zaczyna tłumaczyć, jak dziesięć czy dwadzieścia tysięcy patyczków sterczących na rozległym polu zmieni się w pachnące, barwne, piękne róże. Jak przeprowadza okulizację. Jak wygląda cięcie. Wiosna to praca, praca, praca. Czasem od świtu do nocy, a nawet w niedzielę.

W rejonie Końskowoli prowadzona jest produkcja róż na skalę masową i praktycznie wszystko wykonuje się ręcznie. Opryski wykonywane są mechanicznie, ale wiosenne ścinanie czy okulizacja młodych krzewów róż to żmudna i ciężka praca ręczna. Nigdzie na świecie nie wymyślono metody mechanicznej tego zabiegu. Pomimo tak trudnego procesu produkcji, krzew róży sprzedawany w hurcie jest tak nisko ceniony.

– Myślę, że problem jest w mentalności ludzi, którzy po prostu nie liczą i nie cenią swojej pracy – twierdzi pani Bożena. – Porównajmy czas trwania i jakość pracy wykonanej przy produkcji róży, a dajmy na to jednorocznej pelargonii, którą kupujemy na balkon. Powinniśmy cenić nasze, końskowolskie róże, bo mamy bogatą tradycję w ich uprawie i mają one naprawdę dobrą opinię w Polsce i Europie.

W pracy już nie czuje, jak pieką na rękach czerwone pręgi od zadrapań różanymi kolcami. To nic, że trzeba znów jechać w daleką trasę. Kiedyś to wszystko odeśpi.

– Staram się być kobieca i zadbana – uśmiecha się. – Mam kontakt z roślinami, z ziemią, to brudna praca, ale zadbać o siebie trzeba. Chce się dobrze czuć sama z sobą, to pomaga coś nowego tworzyć i pracować. Uwielbiam mieć róże w wazonie. Te kwiaty mają w sobie magię. – Tylko czy ja mam czas się nimi zachwycać?

Podziel się
Oceń

Komentarze

Reklama