Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Radosnych Świąt Bożego Narodzenia naszym drogim Czytelnikom życzy Redakcja Dziennika Wschodniego
Reklama Nowy rytm - ten sam Dziennik Wschodni! Zamów prenumeratę już dziś

Dom, w którym zmienia się tylko adres

Jak wygląda codzienna opieka i święta pod jednym dachem? Kto tu trafia i z jakimi potrzebami? Ile kosztuje życie w lubelskim DPS-ie? Zajrzeliśmy za kulisy miejsca, w którym każdego dnia toczy się życie mieszkańców i personelu. Dziś na naszych łamach oddaliśmy głos tym, którzy dbają, aby codzienność w DPS zbliżała pensjonariuszy do atmosfery domu rodzinnego. Więcej o wizycie „Dziennika Wschodniego” w lubelskim DPS przy ul. Kosmonautów napiszemy już niebawem, podobnie jak o sytuacji osób niepełnosprawnych będziemy.
Dom, w którym zmienia się tylko adres
Budynek DPS przy ul. Kosmonautów.

Tomasz Zdunek jest dyrektorem Domu Pomocy Społecznej dla Niepełnosprawnych Fizycznie przy ul. Kosmonautów w Lublinie od lutego, ale z tym miejscem związany jest od wielu lat. Zaczynał jako opiekun, potem był pracownikiem socjalnym, kierownikiem działu opiekuńczo-terapeutycznego i administracyjnego; wreszcie - zastępcą dyrektora. Zna dom z każdej strony – od pracy bezpośrednio z mieszkańcami, po kwestie organizacyjne i zarządcze. Jak podkreśla, dla wielu osób, które tu mieszkają, to miejsce jest całym życiem. – Mamy mieszkańców, którzy są tutaj niemal od początku istnienia placówki. A jeden z nich został przyjęty… dzień przed oficjalnym otwarciem domu. Inni żartują, że to on jest „najstarszym mieszkańcem” – mówi dyrektor Zdunek. 

W DPS-ie jest sto miejsc, ale rotacja jest niewielka – rocznie przyjmowanych jest średnio około czternastu osób. Jak się okazuje, to nie jest miejsce na chwilę, lecz często na wiele lat.

NIEPEŁNOSPRAWNOŚĆ TO NIE WYROK

Małgorzata Jędrejek-Bicz, kierownik działu pielęgnacyjnego, pracuje tu od trzydziestu lat. Przyszła zaraz po szkole medycznej, myślała, że tylko „na chwilę”. Jak przyznaje, wtedy nikt nie przygotowywał młodych pielęgniarek do pracy z osobami z trwałą niepełnosprawnością. – Uczyłyśmy się pielęgniarstwa, ale opieki nad osobą po urazie rdzenia, po udarze, czy z ciężką niepełnosprawnością fizyczną – tego nie było – wspomina.

Dawniej rehabilitacja miała głównie charakter podtrzymujący. Osoby po urazach rdzenia siedziały na wysokich wózkach, rzadko wychodziły z łóżek. Człowiek po wypadku był postrzegany jako ktoś, kto „nie wróci do życia”. Personel uczył się wszystkiego razem z mieszkańcami, metodą prób, błędów i codziennej praktyki. – W latach dziewięćdziesiątych do Polski, a konkretnie do Lublina, przyjechała pierwsza grupa aktywnej rehabilitacji ze Szwecji. To byli ludzie po urazach rdzenia, którzy sami przeszli proces rehabilitacji i zaczęli uczyć innych – świeżo po wypadkach. To była absolutnie nowa jakość. Osoby, które wcześniej leżały w łóżkach i umierały z powodu odleżyn czy powikłań, nagle zaczęły wychodzić, ćwiczyć, wracać do życia społecznego. To było fascynujące i bardzo zmieniło także nasz sposób myślenia o pracy – wspomina kierowniczka.

INSTYTUCJA, KTÓRA MA BYĆ DOMEM

Dom pomocy społecznej pozostaje instytucją – z przepisami i procedurami. Jednocześnie personel stara się, by mieszkańcy czuli, że to ich miejsce. – Kiedy człowiek zaczyna mieszkać w DPS-ie, powinien poczuć, że zmienia się tylko adres – mówi pani Małgorzata. To zdanie, zasłyszane na jednym ze szkoleń, stało się dla niej ważnym punktem odniesienia.

W pokojach podopiecznych są zdjęcia, półki z osobistymi rzeczami, drobne pamiątki. Mieszkańcy wychodzą na zakupy, biorą udział w zajęciach terapeutycznych, wspólnym gotowaniu, wycieczkach. Miejsce w którym mieszkają, ma ich w żadnym stopniu nie ograniczać. Przy czym średnia wieku jest niższa niż w wielu innych domach pomocy – jest tu sporo młodych osób, które chcą utrzymywać kontakty ze światem i rozwijać swoje zainteresowania.

Do placówki trafiają głównie osoby z niepełnosprawnością fizyczną: po udarach, urazach kręgosłupa, urazach czaszkowo-mózgowych, ze stwardnieniem rozsianym. Są też mieszkańcy w stanie wegetatywnym, karmieni przez PEG, z tracheostomią. To odróżnia ten dom od wielu innych DPS-ów.

„MEDYCZNY DPS”

Personel nazywa placówkę „medycznym DPS-em”. Pielęgniarki rozkładają leki, obserwują stan zdrowia mieszkańców, podejmują decyzje o wezwaniu lekarza czy pogotowia.

– Był u nas mieszkaniec, który przyszedł o własnych siłach, z zanikiem mięśni. Choroba postępowała, aż w końcu potrzebował respiratora. Objęty został profesjonalną opieką w DPS przez lekarza zajmującego się osobami wentylowanymi mechanicznie w warunkach domowych. Całą pielęgnację, podłączanie respiratora, obsługę tracheostomii wykonywały nasze pielęgniarki. Opiekun nie ma takich czynności w zakresie obowiązków – mówi Małgorzata Jędrejek-Bicz. 

Bez pielęgniarek funkcjonowanie domu wydaje się niemożliwe. Czy czują się doceniane?

– Trzydzieści lat temu, w porównaniu do szpitali, zarabiałyśmy naprawdę dobrze. Później zmieniły się przepisy, zostałyśmy w pomocy społecznej i staliśmy się pracownikami samorządowymi. Dziś różnice w wynagrodzeniach między ochroną zdrowia, a pomocą społeczną są ogromne – mówi nasza rozmówczyni. 

– Mamy wielu pracowników, którzy są tu od lat – dodaje Tomasz Zdunek. - Nowi przychodzą, bo chcą pracować z ludźmi, nie tylko „odbębnić” etat. To często praca na całe życie. Żeby to wszystko funkcjonowało, potrzebna jest współpraca: między personelem, kierownictwem i mieszkańcami. Różnie bywa, zdarzają się konflikty, trudne momenty, ale w większości przypadków udaje się stworzyć wspólnotę. I chyba właśnie o to w tej pracy chodzi. 

Czy system domów pomocy społecznej wymaga zmian?

– Trwają prace nad nową ustawą o pomocy społecznej oraz nad systemem wsparcia osób z niepełnosprawnościami. Struktura rodzin się zmieniła, ludzie częściej żyją samotnie, a stany zdrowotne osób trafiających do DPS-ów są coraz cięższe. System musi za tym nadążyć – podkreśla dyrektor.

TYLE KOSZTUJE POBYT

Utrzymanie jednego mieszkańca kosztuje obecnie ponad siedem tysięcy złotych miesięcznie. Jak wyjaśnia Barbara Zielińska, kierownik działu opiekuńczo-terapeutycznego, w tej kwocie mieści się całodobowa opieka, wyżywienie, rehabilitacja, terapia, środki higieniczne, obsługa medyczna, transport na badania oraz utrzymanie całej infrastruktury.

Zgodnie z przepisami mieszkaniec przeznacza na pobyt 70 procent swojego dochodu. Jeśli go nie ma lub jest on bardzo niski, różnicę dopłaca gmina, a w niektórych przypadkach także rodzina. Pozostałe 30 procent osobistego dochodu zostaje do dyspozycji mieszkańca – na własne potrzeby, drobne zakupy czy dodatkowe jedzenie.

DLACZEGO TU TRAFIAJĄ?

Zdaniem naszych rozmówców powody są różne. Najczęściej są to osoby wymagające całodobowej opieki, której rodzina nie jest w stanie zapewnić. Dzieci pracują, mieszkają daleko albo same zmagają się z chorobami. Dla niektórych DPS to nieunikniona ostateczność. Trafiają tu osoby bezdomne, samotne, które mają zerwane kontakty z członkami rodziny. 

– Czasami próbujemy pomóc w odbudowie relacji rodzinnych. Nie zawsze się udaje. Są osoby, które od 20-30 lat nie pogodziły się z niepełnosprawnością i nic się już nie zmienią. Ale zdarzają się też historie bardzo dobre. Pamiętam kobietę, która trafiła do nas agresywna, zamknięta w sobie, nie pamiętała nawet, ilu ma synów. Po intensywnej rehabilitacji prowadzonej w DPS nawiązała z nimi kontakt, zmieniła się nie do poznania. To były dla mnie bardzo poruszające chwile – mówi Małgorzata Jędrejek-Bicz. 

ŚWIĘTA

W grudniu w domu pomocy społecznej nie ma spokojnych dni. Administracja liczy i przelicza zamówienia, magazyny sprawdzają zapasy, planuje się dyżury świąteczne, a w salach wspólnych pojawiają się pierwsze dekoracje. To miesiąc, który – jak mówią pracownicy – w dużej mierze decyduje o tym, jak dom będzie funkcjonował przez cały kolejny rok. 

Dla mieszkańców święta mają jednak przede wszystkim wymiar wspólnotowy. Organizowana jest Wigilia dla około stu osób. Są życzenia, opłatek, kolędy grane na żywo przez jednego z pracowników. – Po wspólnej Wigilii idziemy do wszystkich mieszkańców, którzy nie są w stanie zejść na dół. Od parteru aż po trzecie piętro – każdy dostaje życzenia, chwilę rozmowy. Dla wielu osób to bardzo poruszające momenty – mówi Tomasz Zdunek. 

Pracownicy przyznają, że rodziny odwiedzają mieszkańców rzadziej niż kiedyś. Rzadziej też zabierają bliskich do siebie. Dawniej w święta wiele pokoi było pustych, dziś wyjazdy do domów rodzinnych zdarzają się sporadycznie. Często nie ma kto pomóc w codziennych czynnościach. Są też tacy mieszkańcy, których bliscy przychodzą codziennie – również w święta.

PRACA, KTÓREJ NIE DA SIĘ ZOSTAWIĆ ZA DRZWIAMI

Praca w domu pomocy społecznej jest wymagająca emocjonalnie. Nawet po wielu latach trudno nie przywiązywać się do ludzi i ich historii. To praca, w której – jak mówią pracownicy – trzeba widzieć coś więcej niż pieniądze.

Zmieniają się przepisy, trwają prace nad nową ustawą o pomocy społecznej, rosną potrzeby osób z niepełnosprawnościami. Niezmienna pozostaje jednak codzienna obecność drugiego człowieka. 

– Nie da się tego wszystkiego całkiem „zostawić w pracy”. Ale chyba właśnie dlatego to wszystko ma sens – mówi Małgorzata Jędrejek-Bicz. 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama