Swojskie jadło
Niepostrzeżenie, na tyłach chaty, położonej przy ul. Nadbystrzyckiej, wyrosła Lublinowi restauracja, w której smakosze do woli mogą delektować się siermiężnym wnętrzem, grzańcem pod jesienne chłody i staropolskim jadłem.
- 28.05.2002 16:49
Co ważniejsze, dba się tu także o duchowe przyjemności, stąd co tydzień natrafimy na święto kulinarne, poświęcone regionalnym zwyczajom, ozdobione ludową muzyką i co ciekawe, widowiskiem obrzędowym. Wtedy w izbach robi się naprawdę siarczysta i gorąca atmosfera. W restauracji \"Chata” ( z dopiskiem \"Swojskie jadło) byliśmy w czwartek wieczorem i gdyby nie rezerwacja, to miejsca nie byłoby wcale.
Na powitanie wypiliśmy po glinianym garnuszku pierwszo-rzędnego grzańca, obficie zaprawionego goździkiem, malino-wym sokiem i staropolskimi ingrediencjami. A że staropolski to miał być wieczór, zaczęliśmy ucztę od chleba ze skwarkami z wiejskim ogórkiem. Na drugi rzut poszła galareta z nóżek, sporządzona domowym sposobem z dużej ilości mięsa, rosoł-ku i marcheweczki. Dawno, bardzo dawno takiego specjału w restauracji nie kosztowałem.
Wśród gorących przystawek moją uwagę przykuła świeżon-ka. Z dawien dawna po zabiciu świniaka do garnka wędrowały kawałki łopatki, szynki, podgardla i boczku, grubo poprzety-kane cebulką. Za jedyne przyprawy służyły sól i biały pieprz. Mięsko było tak wyborne, że z pomocą chleba talerze do czy-sta ogołociliśmy.
Z zup spróbowaliśmy żuru na białej kiełbasie i wiejskiej po-lewki z zacierkami. Obie zupy były w ogromnych porcjach, obie smakowały, jednak wiejskiej kuchni przydałby się bar-dziej esencjonalny smak.
Za to zraz zawijany z kaszą gryczaną był znakomity. W do-skonałej wołowince kucharz skrył nadzienie z boczku, ogór-ków, przypraw, co w połączeniu z \"wyduszonym sosem”, ka-szą i kapustą z beczki dało królewski efekt. To było prawdzi-wie swojskie jedzenie. Na deser był sławny sękacz z Miedy-rzeca. Przy kolejnym garnuszku gorącego napitku zaproszono nas na Barani Piątek, o czym wkrótce napiszemy.
Reklama













Komentarze