Reklama
• Jak pan się czuje dziś, kiedy komercyjne stacje zalewają nas radiową \"głupawką”?
- Jak wykopalisko, albo jak facet z innej epoki. Bardzo mnie drażni ta powierzchowność. Często mam wrażenie, że \"mój” typ radia odchodzi do lamusa. Z drugiej strony cieszę się, że resztki radiowej obecności w moim wykonaniu spotykają się z akceptacją. Ludzie mówią mi, że takie radio jest inne, lepsze i ciekawsze. Okazuje się, że kiedy ten \"przestarzały” rodzaj radia stosuję, to słuchacze tego chcą.
• Tylko kto za nie zapłaci? Ewentualna likwidacja abonamentu oznaczałaby zagładę takich stacji, jak \"Trójka”. Może czasy Manna, Kaczkowskiego czy Niedźwieckiego odchodzą w przeszłość?
- W Ameryce czasy osobowości radiowych powracają. A my małpujemy tę Amerykę, ale... z opóźnieniem. Jeśli się jednak nagle okaże, że stacja postawiła na ciekawych ludzi, a nie na \"karabin maszynowy” (czyli jakiegoś faceta, który sam nie rozumie, co mówi) i jeśli to spotka się z akceptacją słuchaczy, to znajdą się tam reklamy, a więc i pieniądze. Sądzę zatem, że wróci potrzeba słuchania kogoś, kto jest w miarę rozgarnięty...
• Widziałby pan dla siebie w takim radiu miejsce?
- Mogłoby się okazać, że w moim wieku jestem już na to zbyt niedołężny. Ale myślę, że takie radio bym lubił.
• A w radiu komercyjnym?
- Też się widzę, ale pod warunkiem, że mógłbym w nim robić, co chcę.
• W prowadzonej przez pana \"Szansie na sukces” próbują szczęścia różni ludzie. Niektórzy są zdolni, ale inni to ewidentne beztalencia. Pan jednak nigdy nie ocenia poziomu ich umiejętności...
- Od oceny jest jury w postaci artystów i zaproszonych przez nich gości. Pozwalam sobie jedynie na żartobliwe podsumowania, ale ocena ich talentu, tudzież jego braku, nie należy do mnie.
• Co sądzi pan o programie \"Idol”, w którym właśnie dosadne oceny występujących stanowią główną atrakcję?
- Mnie się taka formuła nie podoba, bo polega na flekowaniu ludzi. Być może to jakiś bolesny rodzaj prowadzenia selekcji lepszych i gorszych wykonawców, ale ja uważam, że można to również zrobić delikatniej. Tylko, że celem tego programu jest zrobienie lekkiej jatki.
• Ale i pana słynny dowcip podszyty jest subtelną złośliwością wobec występujących...
- Pewnie, tylko że to jest całkiem inna forma. Można się wysmarkać w palce, a można też do tego użyć chusteczki.
• Nikt panu nie uciekł ze studia?
- Było parę takich przypadków, ale to nie z mojego powodu. Ludzie uciekali po losowaniu, bo trafiła im się piosenka, którą słabo znali, albo nie znali wcale. Jedna pani zrezygnowała, bo zapomniała okularów i nie widziała tekstów, kto inny się gorzej poczuł...
• A czy pana ktoś zbił z tropu?
- Raczej nie. Zdarzały się osoby, które próbowały się ze mną ścigać na żarty czy na przycinki. Jeśli robiły to z wdziękiem i dowcipnie, to przyjmowałem to z pokorą. A jeśli ktoś chciał się w ten sposób rozpychać łokciami, to... pozwalałem im na to. Widownia i tak dobrze oceni, kto co sobą reprezentuje. Mnie dość trudno zbić z tropu.
• Spore grono zwolenników zdobyły sobie pańskie tłumaczenia piosenek z klasyki rocka zamieszczane co tydzień w \"Gazecie Wyborczej”. Sam pan również zaczynał naukę angielskiego od piosenek?
- Tak. W połowie lat sześćdziesiątych słuchałem zagranicznych stacji radiowych - głównie Radia Luxemburg - i próbowałem się zorientować, o co chodzi w piosenkach Beatlesów i podobnych im wykonawców. A także w niektórych utworach Elvisa Presleya. Nie miałem dostępu do tekstów, bo nawet na oryginalnych płytach (które i tak stanowiły rarytas) nie drukowano ich. Spisywałem je więc ze słuchu.
• Jakie pułapki czyhają na Polaków pragnących się nauczyć angielskiego z piosenek?
- To różnego rodzaju wieloznaczności, zakamuflowane świntuszenia, różne cytaty, niezrozumiałe konteksty.
• Wiele z tych kontekstów objaśnia pan w przypisach do tłumaczeń. Bez nich trudno byłoby na przykład zrozumieć, że \"green stamps”, czyli zielone znaczki z piosenki \"Speedy Gonzales” Pata Boone\'a to XIX-wieczny system premiowania lojalnych klientów w sklepach... Skąd pan wie takie rzeczy?
- Ja nie robię poetyckich przekładów. Uważam się raczej za belfra, dlatego staram się jak najwięcej o piosence dowiedzieć. Wielokrotnie byłem w Stanach, co mi bardzo pomaga. Jeśli mimo to czegoś nie wiem, to zaczynam pytać, czytać. Zdarzało mi się też dzwonić do Ameryki, by zapytać o znaczenie niektórych wyrażeń. A i tak nie udało mi się wszystkiego zrozumieć.
• Który artysta sprawił panu największe problemy?
- Bruce Springsteen...
• A ja myślałem, że Bob Dylan.
- Wbrew pozorom Dylana da się rozszyfrować. Nawet z jego zawiłym, jedenastominutowym utworem \"Desolation Row” sobie poradziłem, choć kosztowało mnie to sporo pracy. Springsteen wydawał się natomiast stosunkowo łatwy, tymczasem w utworze \"Born To Run” nadziałem się na taką \"minę”, że się poddałem i napisałem czytelnikom, że niektórych wersów po prostu nie rozumiem (chodzi tu o zdanie \"Beyond the Palace hemi-powered drones scream down the boulevard” - dop. autora). To był opis sytuacji z New Jersey, z określonego miejsca, z konkretnymi realiami, Zaplątałem się w tym strasznie...
• Są takie piosenki, których tłumaczenia by się pan nie podjął?
- Pewnie, że są. Nie podjąłbym się na przykład tłumaczenia tekstów raperskich, bo nie potrafiłbym spenetrować wszystkich znaczeń tego języka, tak bardzo odległego nawet od potocznego angielskiego. Są też piosenki z tak wieloma odniesieniami, że przypisy, w których bym je wyjaśniał zajęłyby więcej niż sam tekst. Dotyczy to zarówno utworów nagranych w ostatnich latach, jak i tych, które powstawały kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu.
• Trafiają się utwory, których w ogóle pan nie rozumie?
- Z bólem serca muszę przyznać, że to również się zdarza. Trudno się jednak temu dziwić. Słyszałem niedawno, jak Kevin Aiston, rodowity Anglik mieszkający w Polsce, próbował przetłumaczyć jakąś piosenkę i... poddał się. Skoro więc nawet prawdziwy Anglik nie wszystko zrozumie, to tym bardziej nie można tego wymagać ode mnie.
Urodził się 25 stycznia 1948 r. w Świdnicy. Ukończył Wydział Handlu Zagranicznego w Szkole Głównej Planowania i Statystyki oraz filologię angielską na Uniwersytecie Warszawskim. Popularność zdobył jako prezenter muzyczny w Programie Trzecim Polskiego Radia. Zrealizował lub współtworzył setki audycji muzycznych i rozrywkowych, m.in. \"Muzyczną pocztę UKF”, \"Baw się razem z nami”, \"W tonacji Trójki”, \"Nie tylko dla orłów”, \"Radio Mann”. Obecnie można go usłyszeć we wtorek po północy w \"Manniaku po ciemku”.
Od lat obecny jest także w telewizji - prowadził m.in. muzyczny \"Non Stop Kolor”, talk show \"MdM” (z Krzysztofem Materną), jednak największą popularność zdobył konkurs dla śpiewających amatorów \"Szansa na sukces”. Wystąpił w kilku filmach np. w \"Cudownym dziecku”, \"Uprowadzeniu Agaty”, \"Czterdziestolatku - 20 lat później”. Niedawno użyczył swojego głosu jednej z postaci w polskiej wersji animowanego filmu \"Shrek 2”.
W swoim stałym cotygodniowym cyklu \"Monday Manniak” tłumaczy co tydzień w \"Gazecie Wyborczej” anglojęzyczne piosenki, najczęściej z klasyki rocka. Na początku października ukazała się płyta zawierająca kilkanaście z nich - oczywiście z tłumaczeniami i objaśnieniami Manna.
Za swoją pracę został m.in. nagrodzony Wiktorem (w latach 1988, 1995 i 1996), a w ankiecie \"Polityki” na najważniejsze osobowości telewizyjne w 1999 roku zajął wspólnie z Krzysztofem Materną pierwsze miejsce.
Reklama













Komentarze