Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Młodzi milionerzy

Ze sklepu wychodzą z ciuchami wartymi kilka tysięcy złotych. Na manicure i zabiegi z glinki jeżdżą do Spa w Nałęczowie. Po modną torebkę do Warszawy. A na sobotnią imprezę do klubu w Londynie. Do Lublina wracają zazwyczaj w poniedziałek nad ranem. Żeby nie spóźnić się na lekcje.
- Byłem w szoku! Miałem grać na imprezie z okazji 16 urodzin, a czułem się, jakbym był na za- bawie sylwestrowej robionej na najwyższym poziomie - opowiada jeden z lepszych lubelskich didżejów. Został wynajęty na zabawę córki jednego z naszych biznesmenów. Przedsiębiorca zaproponował mu 100 zł za godzinę grania, a po wszystkim dorzucił jeszcze drugie tyle. Przedsiębiorca chciał też, by córka miała na imprezie karaoke. - Miałem tylko jeden mikrofon, a do takich zabaw potrzebne są co najmniej dwa. Kiedy zaproponowałem, że pożyczę od kogoś, ten wyciągnął portfel i wyłożył pieniądze na stół. Stwierdził, że może kiedyś przyda mu się taki mikrofon - opowiada didżej. Po wszystkim był pokaz sztucznych ogni. Wszystko dla córki. Synowie też mają szczęście. - Ojciec kupił mi na osiemnaste urodziny samochód. Jak zacząłem studiować, to dostałem klucze do nowego mieszkania. A teraz załatwia mi posadę w firmie kolegi. Nawet nie wiem jaką - ziewa nieco znudzony Tomek, absolwent prawa. Na zdjęcie się nie zgadza. Głównie dlatego, że wczoraj spalił się w solarium. Marta, córka właścicieli wy- twórni spożywczej, miała jeszcze lepiej. Nowego renaulta mégane dostała jeszcze zanim zrobiła prawo jazdy. Z mieszkaniem w apartamentowcu było już kla- sycznie: Starzy powiedzieli, że przecież nie będę mieszkać z tłumem w jakimś akademiku - wspomina Marta. - Pojechaliśmy, obejrzeliśmy, a starzy zapłacili. - Dziewczyna wchodzi do sklepu i mówi: \"poproszę to wszystko, co jest na manekinie” - śmieje się Ela Różycka ze sklepu Jackpot & Cottonfield w Lublinie. Najwięcej pieniędzy młodzi zostawiają, gdy przychodzą do sklepu z rodzicami. - Wtedy tata lub mama, bez mru- gnięcia okiem, płaci dwa tys. zł. Często to kwestia kaprysu. Ot, modny - i koniecznie markowy! - Podkoszulek w cenie odtwarzacza DVD. Bo cena nie gra roli; liczy się marka. - O tak! Starsi zwracają uwagę na wykończenie ubrań, a młodzi na metki - przyznaje Różycka. - \"Sportowcy” idą do salonu Nike lub Wranglera. A do nas przychodzą wyznawcy \"cassual wear” czyli tzw. mody miejskiej. Bardziej wybredni w poszukiwaniu ubrań ruszają dalej. - W Lublinie nie ma odpowiednich dla mnie sklepów - kwituje Ola, uczennica klasy maturalnej. - Po ubrania najczęściej jeżdżę do Warszawy z przyjaciółkami. Tam to dopiero jest wybór: H&M, Terranowa, Tatum, River Island i ogromne stoiska. A nie jak u nas; cztery półki na krzyż. Z ostatniej wyprawy Ola wróciła z torebką ze sklepu Accessorino za 500 zł. Torebka leży w szafie. - Nie mam butów, które by do niej pasowały. Sylwia, tak jak kiedyś rodzice, studiuje prawo. Przeniosła się z UMCS na Uniwersytet Jagielloński, bo studia w Lublinie to jednak nie to. Zakupy zresztą też. - Cenię markowe rzeczy. Lancôme, Shiseido... - o tym może rozmawiać godzinami. Skąd ma pieniądze? W końcu zwykły tusz do rzęs Lancôme kosztuje 150 zł. - Od rodziców. Oni dużo zarabiają - ucina sprawę. Po tak męczących zakupach \"bananowa młodzież” odpoczywa. Wojtek, student pierwszego roku ekonomii, w weekendy zabiera przyjaciół do domku rodziców w Zakopanem. - Zapaleńcy wychodzą od nas ze sprzętem zimowym nawet za 6 tysięcy złotych - wylicza Ewa Iwaniak, właścicielka sklepu Traper w Lublinie. Wkrótce kwoty będą wyższe, bo modne robi się nurkowanie. Cezary Rakowski, syn właściciela szkoły i sklepu ze sprzętem do wind- surfingu jako jedyny zgodził się na zdjęcia i podanie nazwiska Na pod- wórku tego 24-letniego studenta Aka- demii Rolniczej stoi... 6 samochodów: dwa golfy, dwa fordy, opel omega i mercedes. - Czasami sąsiedzi się śmieją, że komis samochodowy założyłem - żartuje Cezary. Dziewczyny od surfingu wolą wyrafinowane zabiegi kosmetyczne. Jowita Hładki-Antoń, specjalistka ds. marketingu Uzdrowiska Nałęczów, dokładnie zna ich plan dnia: Relaks w basenie, makijaż u wizażystek i jeszcze wizyta u fryzjera-stylisty. A potem dyskoteka. Ale nie byle jaka. Marka i renoma klubu ma pierwszorzędne znaczenie; przeciwnie do cen. Hollywood Cafe i Czekolada na Krakowskim Przedmieściu w Lublinie to ulubione miejsca młodych yuppies. Choć jeszcze niedawno Hollywood Cafe było też nieopodal Politechniki Lubelskiej, to dla naszych bohaterów istniał lokal tylko w centrum miasta. Tu mogły się spotkać nastolatki wydające w jeden wieczór średnią krajową pensję na drinki. Ale to wciąż mało. - Do lubelskich klubów już nie zaglądam. Weekendy w stolicy zrobiły się nudne - tłumaczy Tomek, uczeń ostatniej klasy liceum. - Dlatego w piątek wsiadam w samolot i lecę do Londynu. Rodzicom mówię, że do brata. A tak naprawdę na imprezę. Wracam w poniedziałek nad ranem. Tak, żeby nie spóźnić się na lekcje.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama