Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Opowieść o dobrym człowieku

Imię i nazwisko: Oleg Szymonowicz. Wiek: 52 lata. Narodowość: ukraińska. Miejsce zamieszkania: Stara Lisznia na Wołyniu. Wykształcenie: wyższe. Zawód: lekarz neurolog. Znaki szczególne: szlachetność i uczciwość.
– Nie zrobiłem nic nadzwyczajnego. Postępowałem zgodnie z sumieniem – mówi Szymonowicz, człowiek niezwykłej skromności. Ale nie za skromność doceniło go dwóch polskich prezydentów. I nie za skromność został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Ojciec był górnikiem. Zginął w wypadku samochodowym, gdy Oleg miał 7, a jego brat 12 lat. Zostali tylko z matką. – Mama skazała: „Budte lud’my, robit’ dobro” – wspomina po latach. Kazała się im też uczyć. – Na mamy plecach zdobywaliśmy wykształcenie – mówi Oleg, który, podobnie jak starszy brat, skończył medycynę. – Jesteśmy jej za to wdzięczni. Kochamy ją i szanujemy. Na początku lat 90., gdy Ukraina stała się niepodległym krajem, Oleg postanowił wystartować w pierwszych demokratycznych wyborach samorządowych. Uzyskał świetny wynik i został przewodniczącym Rady Rejonowej w Iwaniczach. W tym samym czasie w pierwszą po 50 latach podróż w rodzinne strony wybrał się z Zamościa Stanisław Filipowicz. Urodził się w Porycku (obecnie Pawliwka) na Wołyniu. 11 lipca 1943 r. banda UPA otoczyła tamtejszy kościół pw. Trójcy Świętej i Michała Archanioła i zamordowała ok. 200 Polaków. Wśród nich była matka, dwie siostry i siostrzenica Filipowicza. Jemu cudem udało się uniknąć rzezi. Co zastał pół wieku później? – Zmieniło się wszystko – wspomina. – Zburzono wszystko co polskie: kościół, szkołę, pałace hrabiego Czackiego, nasze domy, nasze ulice... Na całkowicie zniszczonym cmentarzu katolickim było wysypisko śmieci; właśnie zaczynały się prace budowlane przy nowym młynie. Filipowicz postanowił, że zrobi wszystko, by uratować cmentarz od całkowitej zagłady. Chciał uporządkować dawną nekropolię, ogrodzić, postawić krzyż i poświęcić. Ale przede wszystkim trzeba było powstrzymać budowę młyna. – Na moje prośby i protesty władze gminne były głuche – przyznaje Filipowicz. W 1993 roku pan Stanisław pojawił się w Iwaniczach, w siedzibie władz rejonowych, którym podlegał Poryck. Urząd był zamknięty na cztery spusty, ale... – Nie miałem zamiaru rezygnować. Ustaliłem, gdzie mieszka Szymonowicz i ruszyłem do Starej Liszni. A ten właśnie siedział sobie w sadzie. – Patrzę, a tu podjeżdża samochód na polskich numerach – opowiada ówczesny szef rady miejskiej. – Pytają o mnie, no to schodzę z jabłoni. Trochę mi głupio było, bo mam na sobie jakieś stare portki i soroczkę. Zaprosiłem ich do mieszkania. Zrobił herbatę, zaczęli rozmawiać. – Mówię: „Panie Filipowicz to, panie Filipowicz tamto”. Mama to usłyszała. Podchodzi i pyta: „A kto dla pana bude Marysia Filipowicz?” Pan Stanisław natychmiast odstawił filiżankę: „A skąd pani zna moją rodzoną siostrę?”. Okazało się, że przed wojną były najlepszymi przyjaciółkami, chodziły do jednej klasy i prawie się nie rozstawały. Jak to przyjaciółki. Filipowicz i mama Szymonowicza długo wspominali stare, dobre – bo sprzed 1943 roku – czasy. Lepiej być nie mogło. Filipowicz i Szymonowicz wsiedli w samochód i pojechali do Porycka. Tu szef rady miejskiej natychmiast kazał zlikwidować wysypisko śmieci i wstrzymać budowę młyna, o którego lokalizacji zadecydowały jeszcze władze sowieckie. Cmentarz ogrodzono. Na środku stanęły trzy duże krzyże. Szymonowicz przekonał też prokuratora do wydania pozwolenia na ekshumację szczątków Polaków zamordowanych w Porycku i okolicach. Spoczęły na poryckim cmentarzu. Na wniosek Filipowicza prezydent RP nadał Szymonowiczowi Złoty Krzyż Zasługi. Oznaczenie wręczył mu 7 marca w Iwaniczach konsul generalny RP w Łucku. – Wielką sztuką jest zrobić coś dobrego, ale jeszcze większą jest zrobić to po raz pierwszy – powiedział konsul Wojciech Gałązka i nazwał Filipowicza oraz Szymonowicza pionierami polsko-ukraińskiego pojednania. Ale władze rejonowe Iwanicz nie zaprzątały sobie zbytnio głowy całą uroczystością. Dla nich ważniejsze było święto kobiet i akademia w domu kultury. Ale dzięki temu Szymonowicz mógł zaprosić wszystkich na obiad. Bo dla niego była to wielka chwila. – Tę koszulę zakładam tylko na wyjątkowe okazje – to „ukraińska wyszywanka”, pełna biało-czerwonych wzorów. – Jeszcze mama mi ja wyszyła...

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama