Taniec w dziwnym mieście
Telewizja zrobiła nam niespodziewaną reklamę - przyznaje Bolesław Bara. - Kto by przypuszczał, że będzie taki program, jak \"Taniec z gwiazdami”.
- 15.03.2007 13:15
I że w ludziach obudzi się chęć nauki, a takie szkoły będą przeżywać renesans.
Pan Bolesław jest m.in. dyplomowanym nauczycielem tańca, choć kończył studia w kierunku marketing i zarządzanie, a także turystykę zagraniczną. Mówi, że to również przydaje mu się w pracy.
- Jestem usposobienia radosnego, kocham podróże i wyciągam z nich naukę - mówi. - Za granicą widziałem szkoły tańca profesjonalnie urządzone, z pięknymi wnętrzami, kafejką, miejscem, gdzie można się spotkać, nowoczesne. Pomyślałem sobie, że u nas to w zasadzie są takie firmy \"krzaki”, gdzieś w starych salach, w których odłazi klepka podłogowa albo w adaptowanych piwnicach. Postanowiłem, że założę w Lublinie szkołę z prawdziwego zdarzenia.
Nie zrobił tego sam. Pomogli Darek i Anna Szypulscy i ostatecznie powstało lubelskie Centrum Tańca, a oni wszyscy są jego współwłaścicielami.
- Zaczynaliśmy jak wielu - mówi. - Albo jak wielu takich, którzy chcą coś zrobić porządnie, nowocześnie. Kupiliśmy dom, który wyremontowaliśmy i adaptowaliśmy na potrzeby szkoły tańca.
Mówi, że poszły na to wszystkie oszczędności, siedzieli po uszy w kredytach. Jednak mieli nadzieję na pomoc.
- Próbowaliśmy rozmawiać o pomocy dla nas z miastem, z Urzędem Marszałkowskim, liczyliśmy na środki unijne, na jakąś ulgę w podatkach - dodaje z goryczą. - Przecież jesteśmy wizytówką miasta, promujemy je, nasze pary taneczne dają koncerty charytatywne, jeździmy po kraju i świecie. Niestety, to nikogo nie obchodzi. Dziwne miasto...
- Ryzyko? Zawsze jest. Jak ktoś sprzedaje koszule, to od razu widzi, czy towar idzie. Tutaj nie.
Wiadomość o ich działalności rozchodziła się najpierw pocztą pantoflową. Zadowoleni mówili drugim - i tak przybywało nowych klientów. Później, kiedy już było trochę grosza, reklamowali się, rozwijali marketing.
Czy nie bali się samodzielnej działalności?
- Jak ktoś się boi - mówi Bolesław Bara - to nie idzie na Mount Everest. I nigdy go nie zdobędzie...
Działali profesjonalnie. Czerpali z rad doświadczonych w branży, śledzili wszelkie nowinki.
- Czy da się z tego żyć? Oczywiście! - pan Bolesław nie zastanawia się nawet. - Jeśli się wszystko robi profesjonalnie i szanuje klienta, to zawsze znajdą się osoby wrażliwe, kochające taniec. W każdych czasach. Nawet w takich, kiedy na dyskotekach tańczy się byle jak. Ale to się zmienia.
Mówi, że powstaje klasa średnia, ludzie, którzy chcą spędzać czas miło, aktywnie i jednocześnie się nauczyć. Dlatego uważa, że ten pomysł ma zapewnioną przyszłość. - Ja po prostu muszę sprzedać pewną usługę najlepiej, jak potrafię - dodaje.
Nie ukrywa, że bycie jednocześnie szefem i pracownikiem jest trudne.
- Pracuje się po kilkanaście godzin, w soboty i niedziele też. Jeśli ktoś myślał, że, mając własną firmę, można sobie pozwolić na luz, to się pomylił. Ale robi się to, co się lubi, co przynosi satysfakcję. A to nieraz warte więcej niż pieniądze.
Reklama













Komentarze