Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Jasio płaci za błędy dorosłych

Lada dzień nieuleczalnie chory chłopiec, urodzony w Lublinie, zostanie zabrany z rodziny zastępczej w Gdyni.
Pojedzie do białoruskiego domu dziecka. - Pobyt w takiej placówce zagraża jego życiu. Może go zabić każda bakteria - uważają specjaliści. Ale strona białoruska ma argument nie do zbicia: zastępcza mama po kilkunastu dniach zrezygnowała z opieki nad malcem... - Konsulat Białorusi oficjalnie nakazał nam wydanie ich obywatela. Nie mamy wyjścia, przepisy są jasne i musimy to zrobić. Jasio trafi do domu dziecka. Szkoda, bo faktycznie tu jest pod dobrą opieką - mówi Maja Kaczykowska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni. MOPS, na którego terenie mieszka teraz Jasio, przekazał już jego dokumenty do konsulatu. - Jest to sprawa bardzo pilna, dla strony białoruskiej - jak sami mówią - wręcz priorytetowa - dodaje Kaczykowska. - Po co pani te informacje? Skąd pani w ogóle ma mój numer? - denerwuje się tymczasem Andrzej Frołkow, wicekonsul w konsulacie Białorusi w Gdańsku i kończy rozmowę. - Dom dziecka to dla Jasia fatalne rozwiązanie. Nawet w najlepszym nie będzie miał takiej opieki jak w jakiejkolwiek rodzinie. Nie służy mu przebywanie w dużych skupiskach ludzi. On jest poważnie chory, dla niego każda infekcja jest groźna i skraca mu życie. A w takich miejscach wiadomo... - ostrzega Paweł Wójtowicz, prezes krakowskiej Fundacji Pomocy Rodzinom i Chorym na Mukowiscydozę \"MATIO”. Dodaje jeszcze, że prawdopodobnie leki na mukowiscydozę na Białorusi nie są refundowane tak jak w Polsce. - Nigdy nie byłam w domu dziecka na Białorusi, ale z tego co słyszałam chore dzieci trafiają do jednego specjalnego ośrodka. Wygląda to tragicznie - mówi Agnieszka Ostrowska z Organizacji Wolna Białoruś. - Jaś miał u nas stworzone subkonto i chcemy przed deportacją wyposażyć go za te pieniądze w leki, inhalator. Później już nie możemy pomagać - ubolewa prezes Wojtowicz. Sprawa toczy się przed lubelskim sądem. - Czekamy teraz na dokumenty z Ośrodka Adopcyjnego, do którego konsulat Republiki Białorusi zwrócił się o wydanie dziecka. Chcą zabrać je do domu dziecka w województwie grodzieńskim - mówi Wiesława Stelmaszczuk-Taracha, przewodnicząca V Wydziału Rodzinnego i Nieletnich w lubelskim Sądzie Rejonowym. Sąd poprosił też konsula o uzupełnienie dokumentacji. Równocześnie prowadzi konsultacje w tej sprawie z Ministerstwem Sprawiedliwości. Nie chce zdradzić ich szczegółów ze względu na dobro dziecka. Sprawę komplikuje jeszcze fakt, że zastępcza mama Jasia, tuż po zabraniu go do Gdyni, zrezygnowała z opieki nad nim. Na to powołuje się teraz strona białoruska. Czy lubelski sąd popełnił błąd przekazując małego samotnej 24-latce? - Absolutnie nie. Sąd nie jest Duchem Świętym, a po szczegółowej analizie materiałów sprawy, wszystko wskazywało, że dziecko będzie miało tam najlepszą opiekę - przekonuje przew. Stelmaszczuk-Taracha. Sprawie przygląda się również Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz rzecznik praw dziecka. - Na bieżąco zajmujemy się sprawą i szukamy rozwiązania - zapewnia Katarzyna Bednarska, rzecznik RPD. Pani Ola, zastępcza mama, nie odbiera komórki, nie odpowiada na maile. Można ją tylko znaleźć na portalu nasza-klasa. Tam nawet zamieściła swoje zdjęcie z chłopcem, podpisane \"mama i synuś”. - Jestem z nią cały czas w kontakcie. Jasio czuje się świetnie, ząbkuje, biega w chodziku, śmieje się, klimat mu służy - zapewnia Ryszarda Bartnik, wolontariuszka z DSK, która zajmowała się Jasiem w szpitalu. - Ola kocha Jasia, ale każdej matce, nawet rodzonej, może się zdarzyć chwila załamania. To była tylko chwila, na początku było jej ciężko i dlatego zrezygnowała z opieki. Ale jest z nim bardzo związana i cierpi z powodu tej całej sytuacji. - Jasio ma się znakomicie. Lekarze nawet uważają, że mukowiscydoza się cofnęła - mówi inna osoba z otoczenia pani Oli. - A u Oli byli już z konsulatu białoruskiego. Chcą szybko zabrać małego, ale obiecują że podadzą adres, dadzą jej wizę i będzie mogła go odwiedzać. To ją uspokaja. Bo wie, że zatrzymać go tu nie może, bo oskarżyliby ją o porwanie dziecka... Jaś urodził się w kwietniu 2007 roku. W lubelskim szpitalu lekarze wykryli, że cierpi na ciężką, nieuleczalną chorobę genetyczną, mukowiscydozę. Matka, Białorusinka, zostawiła go tuż po narodzinach i zrzekła się praw do niego. Jego brat bliźniak, który miał ciężką postać tej samej choroby, zmarł. Jasio przez pół roku przebywał w szpitala w Poniatowej, bo żaden inny szpital nie zgodził się go przyjąć. Co kilka godzin musi mieć robione inhalacje i odciągany śluz, przyjmuje leki. Inaczej mógłby się udusić. Dlatego nie było łatwo znaleźć dla niego rodzinę zastępczą. Ale w końcu do lubelskiego sądu wniosek złożyły dwie rodziny: zawodowa rodzina zastępcza z Bielska-Białej i samotna kobieta z Gdyni. Decyzją lubelskiego sądu mały trafił pod koniec października do pani Oli do Gdyni, która stała się dla niego rodziną zastępczą.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama