Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Bardzo prosta historia

W filmie Davida Lyncha główny bohater postanawia pojednać się z chorym bratem.
Ponieważ już dawno odebrano mu prawo jazdy i w dodatku niedowidzi, postanawia wyruszyć w drogę małym traktorkiem z przyczepką. Do nieco większego pojazdu wsiadł 69-letni Hans Schneider. Liczącą 3 tysiące kilometrów trasę ze szwajcarskiego Wattenwill do podzamojskiej Wólki Panieńskiej pokonał w pięć tygodni. Prowiant zapakował do małej przyczepki. Trafiły tam i naczynia, kuchenka gazowa, ciepłe ubrania na zmianę, środki czystości, małe radio na baterie słoneczne z korbką. Zapalił fajkę, bez której nigdzie się nie rusza, uściskał żonę, po czym odpalił silnik swojego 50-letniego traktora i rankiem 9 września wyruszył ze swojego rodzinnego Wattenwill w drogę. Do przejechania miał 3 tys. kilometrów. Cel podróży: Wólka Panieńska k. Zamościa. Tam mieszkają jego znajomi: Bożena i Wiesław Mlonek. Poznali się 6 lat temu. - Trafiliśmy do gospodarstwa Hansa - wspomina pani Bożena. - To niespotykanie spokojny, kulturalny i oczytany człowiek. Szwajcar miał wtedy 12 hektarów pola i 4 lasu, 15 mlecznych krów i ponad 20 koni pod siodło. - To bardzo dobrzy i uczciwi ludzie - zachwala zaprzyjaźnionych małżonków Hans Schneider. - Postanowiłem zobaczyć, jak im się mieszka w Polsce. Wcześniej zdążył przejść na emeryturę. Gospodarstwem zajmuje się teraz córka. Cztery lata temu był siedem tygodni poza domem. Wtedy pieszo z ważącym 20 kg plecakiem wyruszył do południowego Tyrolu w Austrii. Pokonał 700 km. W podróż ciągnikiem wybierał się od dwóch lat. Zaplanował, że pojedzie przez Niemcy, gdzie przy okazji odwiedzi rodzinę siostry i siostrzenicy oraz kolegę, z którym dawno się nie widział. Obywatelowi z b. NRD, któremu przez Internet sprzedał części ciągnikowe, zakomunikował przez telefon, że zapłatę odbierze osobiście. I po drodze wstąpił do niego po 50 euro. Z przekraczaniem granic nie miał najmniejszego problemu. - A kilka lat temu to było nie do pomyślenia - mówi Hans. Jest miłośnikiem starych maszyn rolniczych. Ma 12 ciągników, ale w podróż postanowił wyruszyć dwucylindrowym traktorem niemieckim marki Güldner o pojemności silnika 850 cm sześc. Kabina skąpa: przed wiatrem chroni w zasadzie tylko przednia szyba. Przed wyjazdem Hans zawiesił na kabinie dwie flagi: szwajcarską i kantonu Bern. Poruszał się z maksymalną prędkością 20 km na godzinę, a traktor spalał przez godzinę jazdy - jak wynika ze skrupulatnych notatek - 1,7 litra ropy. Dziennie pokonywał 50-150 km. Na autostradę nie mógł wjechać, dlatego poruszał się drogami krajowymi i wojewódzkimi. Tankować musiał się codziennie, bo do baku nie wejdzie więcej jak 19 litrów. - Jak słoneczko chowało się za horyzont, zjeżdżałem na pole albo parkowałem na bocznej drodze - opowiada Szwajcar. - Nie bałem się nocować w przyczepce, która była moim hotelem. W Polsce nie spotkałem się z nieżyczliwością. O świcie, po śniadaniu, wyruszał w dalszą podróż. Po przejechaniu Niemiec pojawił się na przejściu granicznym w Kostrzynie nad Odrą. Stamtąd przez Konin ruszył na Warszawę. - Pilotowałem go samochodem przez centrum stolicy - wspomina Jarosław Szewczyk, który zna się ze Schneiderem od kilkunastu lat, bo w czasie studiów pracował u niego w gospodarstwie. A 13 lat temu Szwajcar był na jego weselu. O tym, że przyjechał traktorem do stolicy dowiedział się przez telefon. - Przejechaliśmy Aleje Jerozolimskie, most Poniatowskiego, rondo de Gauelle\'a i dotarliśmy na Saską Kępę, gdzie mieszkam. Uprzedzałem kierowców przez CB. Wszyscy byli wyrozumiali, nikt się nie denerwował, machali do nas przyjaźnie rękami. Traktor zostawili na strzeżonym parkingu. - Hansa stać było na to, żeby w trzy godziny przylecieć do Polski samolotem, ale to nie to, bo on jest ciekawy życia rolników w innych rejonach Europy. Chciał wszystko podpatrzeć - zauważa pan Jarosław. Jadąc traktorem miał czas na rozmowy z napotkanymi ludźmi, choć w naszym kraju najczęściej porozumiewali się na migi. Na tyle jednak skutecznie, że pod Puławami dostał od kogoś siatkę z jajkami, jabłkami i orzechami. Zrewanżował się piwem i czekoladą. Szwajcarską oczywiście. Zafascynowany jest naszą ziemią, że jest taka urodzajna, bez kamieni. Że pola są równe i płaskie. - Gdybym był młodszy o 30 lat, sprzedałbym swoje gospodarstwo i przeniósłbym się do was. W powrotną drogę wyruszył w poniedziałek. Przez Rzeszów i Kraków chce dotrzeć do polsko-słowackiej granicy, a stamtąd przez Słowację i Austrię do domu. - Ale jak w Tatrach będzie zimno, skieruję się na Zgorzelec - mówi. Nie zapomina o najbliższych. - Do żony dzwoni i codziennie wysyła SMS-y - mówi Wiesław Mlonek. - A ośmioletni wnuczek zaznacza na mapie kolejne miejscowości, do których dotarł ciągnikiem jego dziadek. Hans przywiezie z wyprawy pamiętnik, gdzie zanotował najdrobniejsze szczegóły wyprawy: gdzie nocował, ile kilometrów przejechał każdego dnia, co jadł. Ma wszystkie rachunki ze stacji paliw oraz sklepów. Aparatem cyfrowym wykonał setki zdjęć. - Bo nikt by mi nie uwierzył, że przez centrum stolicy Polski przejechałem ciągnikiem - wtrąca nasz bohater. - Ale zakazu nigdzie nie było. Mam zdjęcia spod Pałacu Kultury i Nauki. Ale fotografował głównie wieś: pola i odłogi, kwiaty i chwasty, stare stodoły i nowoczesne obory, no i oczywiście stare maszyny rolnicze, których - jak wynika z jego spostrzeżeń - w Polsce nie brakuje. - Ale to nie wynika z przywiązania polskich rolników do zabytków - mówi. - Ich po prostu nie stać na zakup nowych.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama