W miniony weekend w ośrodku Słoneczny Wrotków nad Zalewem Zemborzyckim odbyło się pokazowe spotkanie strongmanów Polska – Słowacja. Zawody siłaczy obejrzała tylko garstka widzów. – Przegraliśmy z pogodą. Padał deszcz, było chłodno, dlatego przyszli tylko najwierniejsi fani – mówi Paweł Robak, od wielu lat organizujący zmagania strongmanów.
Organizatorzy pytają
Ostatnio siłacze przegrywają jednak nie tylko z pogodą, ale także z innymi dyscyplinami sportu. Dużym ciosem dla środowiska było wycofanie się telewizji TVN, która co tydzień relacjonowała zawody w otwartym kanale. Od tej pory popularność tego sportu zaczęła spadać. Dziś przeciętny Kowalski nie zna nazwisk nawet najsilniejszych Polaków.
Przy dyscyplinie pozostali jedynie najwięksi zapaleńcy. To głównie oni jeżdżą na zawody i pokazy, które organizowane są niemal co tydzień. Na imprezy przychodzi też sporo przypadkowych gapiów. Nie nudzą się, bo zmagania strongmanów są niezmiennie efektowne i emocjonujące, ale nie mają takiej wiedzy o tym sporcie, jak jeszcze kilka lat wcześniej.
– Kiedy organizujemy jakieś zawody, sponsorzy pytają o nazwiska występujących zawodników. Pytają o Irka Kurasia, Jarka Dymka, Sławka Toczka. Tymczasem oprócz Sławka nikt ze starej ekipy już nie występuje. Nazwiska dzisiejszych liderów dyscypliny są często anonimowe, a to przecież bardzo mocni zawodnicy, często osiągający znacznie lepsze rezultaty niż sportowcy startujący za czasów największej popularności tej dyscypliny w naszym kraju – tłumaczy Paweł Chruścicki, najlepszy lubelski strongman.
Gwiazda zmienia dyscyplinę
Zauważalny jest brak lidera, który pociągnąłby za sobą kibiców, również osobowością. Kogoś takiego, kim przez lata był najsilniejszy człowiek świata Mariusz Pudzianowski.
– Dyscyplina bardzo straciła na jego odejściu do MMA. To właśnie sztuki walki wyparły strongmanów z telewizji. Teraz Polsat pokazuje KSW, MMA Attack, a zawody siłaczy zeszły na dalszy plan – zauważa Robak.
- Ale to nie jest tak, że całkiem wypadliśmy z telewizji. Można oglądać nas przecież w Eurosporcie czy Orange Sport – zwraca uwagę Sławomir Rawiński, zawodnik z Tarnowa.
Nadzieja w Baronie
Materiałów na gwiazdy w Polsce nie brakuje. Do tego grona należy zaliczyć przede wszystkich młodych, zdolnych, ale już utytułowanych – Mateusza Barona, mistrza świata amatorów z 2011 roku oraz Mateusza Kieliszkowskiego, który powtórzył jego sukces trzy lata później. Wygrana w zawodach, którym patronuje sam Arnold Schwarzenegger od lat jest przepustką do wielkiej kariery. Baron zaczął ją już robić, Kieliszkowski ma to dopiero przed sobą, bo jego sukces jest świeżą sprawą. Został mistrzem świata w marcu.
– Do tych chłopaków należy przyszłość, ale nawet wielkimi sukcesami na świecie nie wyrobią sobie takiej marki, jaką miał Pudzianowski. Potrzebują wsparcia mediów, szczególnie telewizji. Bez tego dzisiaj ani rusz – ocenia Robak.
Trening zamiast piwa
Kariera strongmana to nie sielanka, ale regularne, bardzo ciężkie treningi, polegające na przerzucaniu ton żelastwa, nie tylko na siłowni.
– Ćwiczę pięć razy w tygodniu, w tym raz lub dwa na sprzęcie, jaki mamy do dyspozycji w trakcie zawodów. Po takim treningu zdarzają się zakwasy w takich miejscach, gdzie po normalnej siłowni nie ma na to szans. Musimy dbać o wszystkie mięśnie, ale kluczowe są nogi, plecy i barki. Tu jest najważniejsza siła – wyjaśnia Chruścicki. – Bycie strongmanem to także wiele wyrzeczeń. Ja nie mogę, tak jak koledzy, wieczorem zrobić grilla czy posiedzieć do późna przy piwku, bo następnego dnia o 7 mam trening. I tak dzień w dzień. Wszystko, całe moje życie jest temu podporządkowane.
Mimo dużego poświęcenia, strongmani nie mogą liczyć na wysokie zarobki. Porównywać ich do piłkarzy zarabiających miliony euro nie ma sensu, ale oni drwiąco uśmiechają się nawet słysząc kwoty, jakie zarabiają piłkarze ręczni czy zawodnicy MMA. – W Polsce strongmanów, którzy są w stanie utrzymać się z tego sportu, można policzyć na palcach jednej ręki. To chłopaki startujący w zawodach najwyższej rangi, głównie w Stanach Zjednoczonych. Pozostali, w tym ja, zarabiają na odżywki i jedzenie. W ten sposób można sobie dorobić, ale trzeba mieć jakieś stałe źródło zarobku. Inaczej nie da się utrzymać rodziny – twierdzi Chruścicki.
Tysiące kalorii dziennie
Przygotowanie strongmana do startu to nie jest wcale tania sprawa. Siłownia to grosze, kwota rzędu stu złotych miesięcznie, a i tak większość sportowców ma ją za darmo, bo każdy klub chce mieć u siebie kogoś, kto regularnie startuje w zawodach. Znacznie więcej kosztują odżywki, sprzęt sportowy i jedzenie.
– Jesteśmy dużymi chłopcami, potrzebujemy dużo zjeść, żeby mieć dużo siły. Każdy z nas zjada codziennie tyle, ile czteroosobowa rodzina. To nawet do półtora kilograma mięsa, kilka do kilkunastu jaj, do tego ryż, ryby. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, więc czasem zdarzy nam się zjeść też hamburgera czy pizzę. Grunt, żeby nie objadać się fast-foodami cały czas, bo choć najważniejsza jest siła, to o sylwetkę też trzeba trochę dbać – mówi Chruścicki.
– W naszej diecie najważniejsze jest unikanie cukrów, ale nie forsujemy się rygorystycznymi zasadami. Nie jesteśmy kulturystami – dodaje Rawiński.
Pięć razy tyle
Specjaliście zaliczają strongmanów do sportowców najczęściej sięgających po niedozwolone środki. Co na ten temat sądzą sami zawodnicy?
– Doping występuje wszędzie w zawodowym sporcie. Ten, kto mówi, że jest dobry, wygrywa i twierdzi, że nic nie bierze, to kłamie po prostu. Temat jest mocno kontrowersyjny, ale ja odpowiadam zawsze tak: jak chcesz dowiedzieć się, jak to naprawdę wygląda, spróbuj sam jak smakuje ten sport. Bo prawda jest taka, że nic nie zastąpi ciężkiego treningu. Niektórzy gadają "nabrał się koksu i dźwiga”. Ja zawsze mówię takiemu gościowi: kupię ci wszystko co będziesz chciał, osiągnij jedną piątą tego co ja. Jak ci się nie uda, oddasz mi pięć razy tyle. Jakoś nikt się jeszcze nie zgodził. Bo można brać sterydy czy inne środki, ale najważniejsza zawsze jest ciężka praca. Bez tego ani rusz. W żadnym sporcie – twierdzi Chruścicki.
Młodzi wolą MMA
Trudno powiedzieć, ilu jest strongmanów w Polsce. Nie ma oficjalnych statystyk, w których ujęci byliby wszyscy amatorzy. Według luźnych szacunków jest to grupa kilkudziesięciu do stu osób. – Na pewno mniej niż w czasie boomu na siłaczy. Ciężko jest zachęcić młodzież do tego sportu, wielu woli trenować sztuki walki pod kątem MMA, bo tam są większe pieniądze – tłumaczy Chruścicki.
Tym, którzy chcą zostać strongmanami pomaga Rawiński. W Tarnowie założył nawet specjalne stowarzyszenie, w ramach którego wspiera młodych zawodników. – Przyjeżdżają do mnie chłopaki z różnych miejsc w Polsce, pomagam i doradzam im jak mogę. Kilku z nich ma już za sobą starty w amatorskich zawodach. To dla mnie duża satysfakcja. Wielu jednak rezygnuje, bo bycie strongmanem to ciężki kawałek chleba. Dużo pracy i poświęcenia, na które niewielu potrafi się zdobyć.













Komentarze