Dlaczego \"Jaworzniacy”? W 1950 roku Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego podjęło decyzję o izolowaniu młodocianych więźniów politycznych w wieku 16-21 lat i kierowaniu ich do utworzonego specjalnie, ciężkiego więzienia dla młodocianych przestępców w Jaworznie. Tych młodych ludzi, dzieciaków jeszcze nazywano wykolejeńcami, przestępcami i tam, w Jaworznie mieli być poddani reedukacji.
A przecież te dzieciaki działały z porywu serca, wychowane w duchu patriotycznym protestowały przeciw narzuconemu porządkowi jak umiały. A represje były okrutne. Przez Jaworzno przewinęło się 10 tys. młodych ludzi!
Młodociani patrioci
O powojennym podziemiu w Puławach wiemy wciąż niewiele. Może najmniej o strukturach organizowanych przez bardzo młodych ludzi. Pisząc \"bardzo młodych” myślimy nawet o uczniach szkół podstawowych! Oczywiście ich sprzeciw wobec nowego reżimu, który zapanował w Polsce pozornie wolnej, brał się z pewnością z rodzinnego domu, ideowego, patriotycznego. Takie podziemne organizacje powstawały w całym kraju, również w Puławach, w Kazimierzu, a ich członkowie ponieśli surową karę.
– Po wyzwoleniu sytuacja była pełna niepokoju, prześladowano żołnierzy AK i członków konspiracji niepodległościowej – mówi Robert Och, historyk z Puław. – Zakłamanie władz i rosnący terror budziły protest. Powstawały spontanicznie organizacje, które nazywano drugą konspiracją niepodległościową.
We wrześniu 1950 roku na terenie Gimnazjum im. ks. Adama Czartoryskiego kilkunastoletni Bohdan Wieczorkiewicz założył tajną organizację młodzieżową pod nazwą \"Białoczerwoni”. Do Wieczorkiewicza przyłączyli się Andrzej Czachor i Zygmunt Leszek Szukiewicz, uczniowie ostatniej klasy.
– Chłopcy – bo to przecież były jeszcze dzieci – pisali i rozpowszechniali ulotki, które miały budzić nienawiść do ustroju komunistycznego – mówi Robert Och. – Pisali je ręcznie atramentem na białym papierze, na maszynie lub prymitywnym powielaczu i rozwieszali na ulicach Puław i w podpuławskich wsiach.
Konspiratorzy również zbierali i przechowywali amunicję do pistoletów i proch. Trwała zimna wojna, mówiło się, że lada dzień wybuchnie konflikt zbrojny Wschód-Zachód, więc chcieli być przygotowani. Jednak, wkrótce to się zmieniło w dramat.
Donosiciel
– Jakaś kanalia, która podpisała się jako \"czujny obywatel” doniosła do Urzędu Bezpieczeństwa – wyjaśnia historyk i cytuje:
\"…w dniu 13 grudnia 1950 roku o godz. 8.40 byłem na stacji kolejowej Puławy – Miasto, gdzie czekałem na pociąg. W międzyczasie zauważyłem, że na stację wpadł z wielkim zainteresowaniem jakiś młodzieniec, lat około 16–18, zaczął się dookoła rozglądać, więc ja zacząłem się nim interesować. Wyżej wymieniony po kilkukrotnym obejrzeniu się przyklęknął na rogu budynku, gdzie mieściła się kasa kolejowa i na ścianie od strony zachodniej przyczepił pluskiewkami kartkę. Ja spojrzałem na kartkę widząc, że kartka jest treści antypaństwowej zwróciłem jeszcze bardziej uwagę na wyżej wymienionego osobnika…”
Donosiciel poszedł za Czachorem i zanotował, gdzie chłopak mieszka. 17 grudnia został aresztowany razem z dwoma kolegami.
– Rozpoczęło się postępowanie sądowe, proces przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Lublinie i zapadł wyrok: Wieczorkiewicz dostał 5 lat, Szukiewicz 2 lata, Czachor 1 rok więzienia – opowiada Robert Och. – Najpierw wywieziono ich na Zamek w Lublinie, później do obozu w Jaworznie.
Stracone złudzenia
Wrzesień 1951 rok, początek roku szkolnego. W Gimnazjum im. ks. Adama Czartoryskiego jest duża przerwa. Na dziedzińcu gromadzi się tłum młodzieży, która obserwuje taką oto scenę: pracownicy szkoły mozolnie skuwają koronę z orła – godła państwowego nad wejściem do budynku. To się uczniom nie podoba.
– Poddają się młodzieńczej fantazji, powoduje nimi brawura, brak lęku, może nie zdają sobie sprawy z grożących im konsekwencji – opowiada historyk. – Postanawiają utworzyć tajną organizację. I tak powstaje \"Wolna Polska” o charakterze bardziej wojskowym. Zdzisław Kozłowski był jej dowódcą, skupił wokół siebie uczniów gimnazjum i podstawówki! Do \"Wolnej Polski” należeli także: Zygmunt Abramek, Janusz Krasiński, Adam Pawłat, Mieczysław Walczak, Witold Wojnarowski i Apolinary Zieliński.
Działali w latach 1951–1953. Sporządzali i kolportowali ulotki, szkolili się w walce konspiracyjnej, zajmowali się rozpoznawaniem miejsc składowania materiałów wojennych – przecież w powszechnej opinii wkrótce Zachód miał skonfrontować się z ZSRR.
– Mieli także spektakularne akcje – dodaje historyk. – Co najmniej 4 razy przykleili ulotki na płocie okalającym Urząd Bezpieczeństwa w Puławach i rozrzucili ulotki w budynku milicji. Niestety, jeden z chłopców został namierzony, organizacja została rozbita. Na pewno dostali wyroki. Wiem, że Krasiński trafił do obozu w Jaworznie.
Nieudany zamach
Trzecia działająca wówczas grupa, tym razem w Kazimierzu Dolnym, nosiła nazwę \"Niepodległość lub Śmierć”.
– Została założona w maju 1951 roku przez Janusza Gosiewskiego – wyjaśnia R. Och. – Miała charakter terrorystyczno-dywersyjny i działała zaledwie do listopada tego samego roku. Należało do niej 12 osób. Ich zadaniem było gromadzenie broni, amunicji, materiałów wybuchowych, sprzętu poligraficznego. Komórki tej organizacji działały w Wąwolnicy, Nałęczowie, a nawet w Warszawie. Jej członkowie przygotowywali zamach na Konstantego Rokossowskiego, Bolesława Bieruta i Stanisława Radkiewicza, ministra bezpieczeństwa publicznego. Przewidziano trzy warianty zamachu łącznie z atakiem samobójczym. Zamach zaplanowany został na 22 lipca w Warszawie, ale młodzi nie przewidzieli, że po prostu nie zostaną dopuszczeni w pobliże trybuny. Gosiewskiego zdradził konfident i chłopak został aresztowany.
Proces odbył się w połowie marca 1952 roku i Gosiewski dostał 8 lat więzienia. W dokumentach czytamy: \"Po odczytaniu wyroku Gosiewski wznosząc do góry rękę zaciśniętą w pięść zakrzyknął trzykrotnie w twarz sędziom: \"niech żyje niepodległa Polska! Śmierć zdrajcom!”.
W obozie
Członkowie organizacji wpadali w łapy UB z różnych powodów – często przysłużyli im się donosiciele, nie raz po prostu ktoś nie wytrzymał tortur stosowanych w śledztwie i sypał kolegów.
– Tak było z Romanem Śliwczyńskim – mówi Robert Och. – Śliwczyński od najmłodszych lat był harcerzem. W 1951 roku w Trawnikach utworzył Tajny Związek Harcerstwa Polskiego. W lasach w okolicach Kazimierza ukrywał się ktoś z oddziału \"Orlika”. Został złapany, ale uciekł z posterunku. Między innymi Śliwczyński pomagał mu się ukrywać. Jednak ten człowiek został złapany i sypnął wszystkich – ponad sto osób z powiatu puławskiego, z Kazimierza 30 osób. Aresztowany został także Śliwczyński, który akurat jechał w pociągu. Miał wtedy 17 lat, a został skazany na 14 lat więzienia! Po czterech objęła go amnestia. Do obozu w Jaworznie z Kazimierza Dolnego trafili też Stanisław Słotwiński, Hubert Rzeźnik, Wiesław Boroch, Jan Matyko.
W 1951 roku w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego podjęto decyzję o budowie w Jaworznie specjalnego więzienia dla młodocianych. Nadzwyczajnych nakładów nie trzeba było – w okresie okupacji hitlerowskiej był tam podobóz KL Auschwitz – \"Neu-Dachs”, gdzie hitlerowscy oprawcy zamęczyli tysiące Polaków i Żydów. Po wojnie zsyłano tam Polaków, Niemców, Ukraińców, volksdeutschów, niemieckich jeńców. Wreszcie na tej straszliwej bazie zorganizowano w 1951 roku więzienie dla młodocianych więźniów politycznych. Pod płaszczykiem resocjalizacji i przywrócenia młodym ludziom wiary w słuszność komunizmu, tysiące uczniów, dzieciaków, młodych ludzi poddano wyniszczającej pracy, m.in. w kopalni węgla kamiennego, indoktrynacji na wzór sowiecki, psychicznemu i fizycznemu terrorowi, torturom.
Zgodnie z nowym kodeksem karnym kara śmierci mogła być wykonana na dziecku, które skończyło 12 lat.
O ostatecznej likwidacji więzienia przesądził bunt w maju 1955 roku – wyjaśnia Robert Och. – Obóz funkcjonował do września 1956 roku. Nawet po wyjściu na wolność oni wszyscy i ich rodziny byli szykanowani i doznawali różnego rodzaju represji. W Kazimierzu Dolnym na kościele Reformatów wmurowano tablicę pamiątkową w hołdzie młodzieży podziemia antykomunistycznego.
Jaworzniacy i stracone złudzenia
Długo czekali, niektórzy nawet nie dożyli tego dnia, w którym oddano im cześć, w którym otwarcie można było opowiedzieć o zbrodniach na nich popełnionych. O Jaworzniakach wiemy bardzo niewiele. Dopiero w nowej Polsce zaczęto o nich głośno mówić, o obozie pracy w podlubelskim Krzesimowie, a także o tajnych organizacjach w Puławach i Kazimierzu.
O straconych złudzeniach opowiada Robert Och, historyk.
- 14.09.2014 19:09

Reklama













Komentarze