Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

O uprawach doświadczalnych w Puławach. Więcej kijanek niż ryżu

O uprawach doświadczalnych w Instytucie w Puławach opowiada Mikołaj Spóz, regionalista.
O uprawach doświadczalnych w Puławach. Więcej kijanek niż ryżu
Przygotowywanie liści tytoniowych do suszenia. Kępa, lata pięćdziesiąte XX w. (Ze zbiorów Mikołaja Spóza i Roberta Ocha)
W Puławach tamtych powojennych lat prowadzono doświadczenia i uprawy, które dziś mogą się wydawać absurdalne, chociaż też należy zadać sobie pytanie – czy w nauce są doświadczenia absurdalne? Chyba wszystko, co służy jej rozwojowi ma rację bytu. Tak było z próbami uprawy ryżu, które to przedsięwzięcie dziś wiele osób ocenia bardzo krytycznie, inni – może nawet nieliczni twierdzą, że jako doświadczenie dla nauki miało to swój sens.

Przecież dziś uprawiamy wiele roślin, które wcześniej nie rosły w naszym klimacie – choćby tytoń i kukurydzę, paprykę i bakłażany. W każdym razie może warto było niewielką część tego ryżowego poletka w Puławach zostawić w celach dydaktycznych.

Niezaprzeczalnie do nauki w tamtym czasie wtrąciła się polityka i jedynym słusznym przewodnikiem botaników i rolników w powojennych latach była teoria Trofima Łysenki, który twierdził, że roślinę można zmusić do życia w innych warunkach. I w Puławach usiłowano to zrobić. Tylko roślina nie bardzo chciała się słuchać…

Chiny na Kępie

– Bardzo się dziwiłem – nie ukrywa Mikołaj Spóz. – Przecież pracowali tu ludzie wykształceni przed wojną, po bardzo dobrych studiach, oni musieli wiedzieć, że to się nie uda. Myślę, że jakiś ważny decydent oczarowany teorią Łysenki musiał wydać takie dyspozycje. Dyskusji nie było. Na Kępie porobiono prostokątne sadzawki o bardzo wyrównanym dnie z wodą z łachy wiślanej. Zbudowane zostały koła z czerpakami, które miały to nawadniać. Też zachodzę w głowę, po co? Przecież już były pompy mechaniczne i nie musiano stosować takich prymitywnych metod. Jak woda opadała, to koła kręciły się z pustymi czerpakami w powietrzu, kilka razy ukradziono pasy. Ja już robiłem wtedy zdjęcia dla Instytutu.
Kiedyś przychodzi do mnie taki inżynier i mówi – \"panie Mikołaju, niech pan szykuje aparat bo kobiety będą sadzić ryż, trzeba to uwiecznić”. Idziemy. Widzę rzędem stoją panie ubrane w białe fartuchy, każda trzyma w ręku wiaderko z pęczkami sadzonek. Inżynier daje znak, ja ustawiam aparat, one wchodzą do wody. I raptem z wrzaskiem zaczynają uciekać. Okazało się, że przez noc w wodzie wylęgło się mnóstwo kijanek – Spóz śmieje się z tej przygody, ale kobiety jednak musiały wrócić do tej wody.

Do pracy wypożyczało się ludzi np. z pegeerów, a jak był odgórny nakaz nikt się nie sprzeciwiał, ani też nikt się wtedy z kosztem nie liczył. Okoliczni rolnicy jeśli się dziwili, to z pewnością nie głośno. Czasy były trudne i ponure, i jawny sprzeciw mógł być uznany za dywersję.

Niemal codziennie do Puław przyjeżdżały szkolne wycieczki i oprowadzano je w ramach popularyzacji nowoczesnej nauki. W prasie ukazywały się artykuły o sukcesie.

– Podobno były dwa zbiory – dodaje Mikołaj Spóz. – Ludzie jednak mówili, że ten ryż był kupiony, a nie zebrany. Później to wszystko rozebrali, zlikwidowali, śladu nie ma. Trochę szkoda – macha ręką Spóz. – Młodzi mogliby oglądać, jak to kiedyś było, albo jak to jest w Chinach.

U schyłku lat pięćdziesiątych zlikwidowano tę uprawę. Zresztą, Instytut jak każda placówka naukowa realizuje własne plany i nie może sugerować się opinią ludzi z zewnątrz i tym, że komuś szkoda jakichś roślin.
Tulipanów już nie ma

– A kto dziś pamięta o tym, że Puławy słynęły z hodowli tulipanów? – rzuca Spóz. – Przyjeżdżały wycieczki oglądać dywany tulipanowe, kolekcja była wyjątkowa. Było ponad 500 odmian w tym kilka rodzimych takich jak Izabela czy Sybilla. Wiosną, jak zakwitły kwiaty, wydawało się, że człowiek znalazł się w bajce.
Spóz przypomina sobie, jak nie raz naręcza tulipanów wiózł do Warszawy, żeby wkraść się w łaski pań rozdzielających ma-teriały fotograficzne.

– To skutkowało – śmieje się. – Kobiety lubią kwiaty.

Sławne też były bale tulipanowe, organizowane przez pracowników Instytutu. Bywanie na takim balu było nobilitujące. Wydawano pocztówki z puławskimi dywanami z tulipanów.

– Hodowano też róże i inne kwiaty – wspomina pan Mikołaj. – Były specjalnie przystosowane magazyny dla cebulek tuli-panowych. Ale i to się skończyło. Któregoś roku można było nawet kupić trochę cebulek tulipanów, ale z plantacji nic nie zostało. Czy uznano, że godne uwagi jest tylko to, co da się zjeść, przetworzyć? Nie wiem – odpowiada Spóz. – Ale znów muszę powiedzieć – szkoda. Coś pięknego i pouczającego bezpowrotnie minęło.

To oczywiste, że nauka musi się rozwijać, że trzeba iść z duchem czasu. Jednak Mikołaj Spóz odnosi wrażenie, że nie wszystko musiał \"wyrównać walec”. Nawet, jeśli robiło się wiele rzeczy dla celów propagandowych, to jednak nie wszystko musiało zniknąć bezpowrotnie.

– Ba, pamiętam nawet, jak na placu przed Pałacem Marynki któregoś roku znikła fontanna, a jej miejsce zajęły ziemniaki – mówi zdumiony. – Nie rozumiem, dlaczego akurat tam i w tym miejscu zostały posadzone. No, przynajmniej ich zniknięcie sprzed pałacu miało sens.
Wiklina też znikła

Wiosną Puławy borykały się z powodziami. Po drugiej stronie rzeki, w Sadłowicach Instytut miał swoje zakłady i pola do-świadczalne. Tam również były tereny zalewane wodą, a rzeka czyniła szkody w uprawach Instytutu. Nie raz też Wisła zabierała ludziom uprawy i dobytek bo nie było wałów ochronnych.
– Tam w Sadłowicach inżynier Białobok założył plantację wikliny – opowiada Mikołaj Spóz.

Na dawnych fotografiach widnieje uprawa i wierzby, i wikliny. Rośnie gęsto, wysoko. W odpowiednim czasie była wiązana w wiązki i ładowana na barki.

– To była plantacja na skalę nie spotykaną w kraju – mówi Spóz. – Wykorzystywano wiklinę do koszykarstwa, dla przemysłu papierniczego, ale także do umacniania brzegów rzek nie tylko na wałach przeciwpowodziowych w mieście i w powiecie puławskim lecz także w kraju. Instytut wiklinę sprzedawał, wysyłał do innych miejscowości i był z tego nawet dochód.

Plantacja też została zlikwidowana. Zbudowano później wały przeciwpowodziowe inną techniką, innymi materiałami. Wisła już nie czyni spustoszenia, nie zalewa tych terenów, po wiklinie nie ma śladu. Cóż – przestała być potrzebna, a w każdym razie już nie było popytu ani konieczności uprawiania jej w takim celu i w takiej skali.

Jak wygląda bakłażan

Młodzi i starzy chętnie odwiedzali poletka doświadczalne Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin w Puławach.

– Pani Irena Fitulska z Zakładu Roślin Specjalnych i Lekarskich prowadziła badania nad ziołami i roślinami przyprawowymi i leczniczymi – opowiada pan Mikołaj. – Trzeba sobie uświadomić, że to były lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku! Mówiła, że ma kilkaset odmian różnych roślin. To były nieduże poletka, pięknie prowadzone. Były nawet kwartały z bawełną, można było zobaczyć, jak kwitnie, były rośliny lecznicze. Przychodzili dorośli zobaczyć, jak wygląda np. bakłażan, który wtedy u nas był czymś niezwykłym, albo oglądali egzotyczne rośliny wydzielające olejki eteryczne. Podobno za okupacji Niemcy prowadzili tu jakieś doświadczenia z roślinami do produkcji kauczuku.

Jak dodaje Mikołaj Spóz, też te pięknie utrzymane, egzotyczne w tamtych latach uprawy znikły. Podobnie zresztą, jak wiele innych z których kiedyś Instytut był dumny. A na tamte czasy były to bardzo ciekawe rzeczy. Nawet i dzisiaj niektórzy chętnie pochodziliby wśród grządek przypraw i posłuchali o ich uprawie i zastosowaniu.

Na polach Instytutu w latach pięćdziesiątych uprawiano chmiel i tytoń. Jak mówi Mikołaj Spóz duża plantacja chmielu była w niedalekich Osinach. Instytut do dziś prowadzi badania nad tymi roślinami.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama