Po tym, jak niemal na śmierć zanudziłem się przy pierwszym longplayu Nory Jones, jej kolejnych albumów słuchałem już tylko z dziennikarskiego obowiązku (niekiedy odkrywając całkiem ciekawe rzeczy, ale wciąż pozostając z pewną rezerwą).
Z takim też nastawieniem podszedłem do nowej, czwartej płyty długogrającej Amerykanki. A tu zaskoczenie!
Krążek \"The Fall” – mimo melancholijnie kojarzącego się tytułu – przynosi sporo różnorodnej stylistycznie muzyki z charakterem. Nie ma tu prawie śladu po mdłym i nijakim popowo-jazzowym graniu, charakterystycznym dla poprzednich longów córki Raviego Shankara.
Dominują kawałki z przykuwającymi uwagę i zapadającymi w pamięć melodiami oraz wyrazistymi partiami instrumentalnymi. W utworach pojawiają się elementy funkowe, country\'owe, boogie, a nawet rockowe. W każdym przypadku zostały one przepuszczone przez producencki filtr Jacquire\'a Kinga, który zadbał o spójność brzmieniową.
Wokal nowojorczanki też nabrał wyrazu. Chyba dlatego, że wreszcie przeżyła ona coś znaczącego. Kilka piosnek poświęciła rozstaniu ze swym partnerem życiowym i muzycznym Leem Alexandrem.
Reklama













Komentarze