Cała sala śpiewała z Borysem
Koncert Borysa Somerschafa, Lublin, Filharmonia im. Henryka Wieniawskiego, 6.03.10
- 09.03.2010 12:01
Słuchając sobotniego występu Borysa Somerschafa w filharmonii i patrząc na publiczność, doszedłem do wniosku, że ten muzyk to dla nas prezent od losu równie wielki jak wcześniej Kazimierz Grześkowiak, Edward Stachura czy Tadeusz Kwiatkowski-Cugow.
Podobnie jak tamci artyści Somerschaf nie urodził się w Lublinie (jest Rosjaninem), związał z naszym miastem już jako dorosły człowiek i tu rozwinął skrzydła. Inaczej niż tamci, nawet tu nie zamieszkał (jest warszawiakiem). Ale i tak sprawia wrażenie człowieka z lubelskim adresem – tak dużo tu robi, tak często występuje.
Zarówno występy dyrygowanego przez niego Męskiego Zespołu Wokalnego \"Kairos”, jak i solowe koncerty są zawsze dużym przeżyciem dla publiczności. Wspaniale zharmonizowane głosy w śpiewach cerkiewnych oraz fragmentach liturgii ormiańskiej, gruzińskiej i greckiej, czy też pełny feelingu wokal w rosyjskich romansach dostarczają wyjątkowych wrażeń estetycznych.
Somerschaf i jego grupa nie spoczywają na laurach. W styczniu w kościele p.w. Dobrego Pasterza chór ujawnił nowy kierunek poszukiwań – dawna muzyka polska i zachodnio-europejska. Na jesieni na hadesowych koncertach lidera formacji pojawiły się utwory przygotowywane na jego drugi album. Sobotnim występem w filharmonii artysta promował longplay \"Powiedz, czemu...”.
Solista wykonywał romanse z należną im nutką melancholii, ale też z pasją, którą okazała się bardzo zaraźliwa i co rusz uruchamiała publiczność do wspólnego śpiewania. Doszło nawet do dyrygowania wielkim chórem na widowni. Ponad dwie godziny trwała przednia zabawa przy muzyce, która nie istnieje w głównym nurcie fonograficzno-medialnym.
Dobrze, że mamy Somerschafa, który przypomina, jak blisko nam do rosyjskiej wrażliwości i pozwala nam pielęgnować w sobie złożoność naszych kulturowych korzeni i związków.
Reklama












Komentarze