Reklama
Nie jestem fanką książek kulinarnych, ani kulinarnych powieści, opowiadań, przypowieści, nowelek, czy – nie daj Boże – pamiętników z przepisami na dobre żarcie. Choć to ostatnio bardzo modne. Nie jestem też fanką powieści o tym, jak ktoś \"odnalazł swoją tożsamość” po tym, jak rzucił świetną posadę w wielkim mieście i kupił na wsi zrujnowany dom (dwór, pałac, itd.) w Prowansji, Toskanii, czy też na Mazurach.
A jednak \"Świnia w Prowansji” to – powiedzmy sobie szczerze – takie właśnie połączenie; żarcie plus życie.
Ale to połączenie pezpretensjonalne. O dziwo, jakieś takie naturalne. Widać, że autorka potrafi świetnie pisać, a przy tym faktycznie uwielbia gotować. Widać, że tę książkę napisała przy okazji tzw. prawdziwego życia, które lubi, którym się rozkoszuje, które celebruje. I napisała ją dobrze; bo bez misji, nadęcia. Ale z sensem. Czuć w tej książce zapachy, czuć smaki, chce się jeść rękami świeżo upieczone mięsko, pić wino z beczki i chce się zobaczyć prowansalską wieś.
Po prostu – chce się żyć.
Reklama












Komentarze