– Muzyka otaczała mnie całe życie. Kiedy byłam niemowlęciem, moi rodzice (Krzysztof Sadowski i Liliana Urbańska - przyp. red.) mieli klub jazzowy. Przez dwa lata leżałam w wózku na zapleczu (śmiech). Rodzice zabierali mnie też później w trasy koncertowe. Ale nie za bardzo chcieli, żebym została muzykiem. Myśleli, że będę miała normalny zawód. Właściwie, to ja sama, jak miałam 9 lat, tupnęłam nóżką i zażądałam, by zapisali mnie do szkoły muzycznej. Teraz podobne dylematy przede mną. Nie chciałabym, by moja córka poszła w moje ślady. Z tym jednak może być trudno, bo w domu muzyczna atmosfera jest cały czas.
• Jako czternastolatka miała już pani na koncie pierwszą płytę, a jako dziewiętnastolatka wyleciała do Stanów Zjednoczonych. Woda sodowa nie uderzyła do głowy?
– To było ciekawe doświadczenie. Podpisałam kontrakt z dużą japońską wytwórnią. Wszystko mi narzucano, łącznie z tym, co mam mówić w wywiadach. Wtedy zrozumiałam, że na gwiazdkę pop się nie nadaję. Ale na początku byłam oczywiście zachwycona, bo Stany Zjednoczone, bo studio nagraniowe w Los Angeles. Po 2 latach stwierdziłam, że artystką komercyjną dłużej nie będę. Za bardzo ciągnęło mnie do muzyki autorskiej. To był mój świadomy wybór, by wrócić do Polski. Nie żałuję.
• Zamieniła pani Hollywood na \"Holly Łódź”?
– Było mi trochę głupio, że nie studiuję. W Stanach na studia reżyserskie nie było mnie po prostu stać. Poza tym amerykańscy znajomi powiedzieli mi, że przecież najlepszą szkołę filmową mam w Łodzi. Przyjechałam na egzaminy, chciałam się rozeznać, wiedziałam, że o jedno miejsce stara się ok. 300 osób. Dostałam się za pierwszym razem, co było ogromnym zaskoczeniem i chyba moim największym życiowym sukcesem. Film zawsze był moją drugą pasją. Wydawało mi się, że reżyseria będzie takim połączeniem wielu dziedzin sztuki. Nie sądziłam jednak, że to będzie mój drugi zawód.
• Jak wspomina pani łódzką filmówkę?
– Łódzka szkoła filmowa zupełnie zmieniła moje życie. Nauczyłam się wielu rzeczy o filmie, ale też o sobie. To podczas studiów zrozumiałam, jaką muzykę chcę tworzyć. Zaczęłam wtedy udzielać się na undergroundowej scenie muzyki klubowej. Byłam częścią ówczesnej rewolucji muzycznej. Ale występowałam nie tylko z Niewinnymi Czarodziejami. Zarabiałam na życie śpiewając do kotleta. To była lekcja pokory, która pozwoliła mi nabrać właściwej perspektywy do wielu rzeczy.
• Komponowanie muzyki pomaga przy robieniu filmów?
– Mam taką nadzieję, że muzyka pozwala mi być lepszym filmowcem, a film wpływa na moją muzykę. Bo tak naprawdę i film, i muzyka mają ze sobą wiele wspólnego. Liczy się rytm i jakaś historia do opowiedzenia. Tylko muzyka jest bardziej abstrakcyjna, wiele można przekazać pozawerbalnie, a w filmie musi być konkret. Ale jedno na pewno pomaga w drugim. Zresztą, do filmów \"Dzień kobiet” i \"Non-stop kolor” stworzyłam też muzykę, z której wyszły samodzielne płyty.
• \"Jazz na ulicach”, pani najnowszy krążek, to sama radość słuchania. Tak miało być?
– Po \"Dniu kobiet” chciałam odetchnąć i odreagować. Miałam ochotę się wyszaleć i wrócić do beztroskiego myślenia o sztuce. Bo ona nie musi być zawsze zaangażowana i poważna. Może powstać z czystej przyjemności. Tak narodził się \"Jazz na ulicach”. Są tu piosenki o radości życia. Zainspirowała mnie moja nieskrępowana córka, której zresztą zadedykowałam płytę. Ale dużo też czerpałam od mojego zespołu, młodych ludzi z pomysłami. Dlatego na koncertach jest moc.
• Bo jazz, jak pani przekonuje, jest dla wszystkich?
– \"Jazz na ulicach” powstał m.in. po to, by przypomnieć, że jazz to wolność, przekraczanie granic, improwizacje i umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji. Jazz to mój styl życia. Tymczasem, w ogólnym pojęciu społeczeństwa, jazz to trudna i nadęta muzyka dla snobów. To nieprawda. Polska ma wspaniałe tradycje jazzowe. O tym zapominamy. Jazz wywalczył nam wolność w latach 60-tych i 70-tych XX wieku. Nie tylko rock. Mojego tatę wywalili wtedy z uczelni, za to, że grał właśnie jazz. To była muzyka buntu. Poza tym, obecnie polski jazz to międzynarodowa marka, która dostarcza nam wielu sukcesów. Choćby nagroda Grammy dla Włodka Pawlika. Ale jest też Wojtek Mazolewski, który z Pink Freud jeździ po festiwalach na całym świecie. Przykro mi, że ludzie w Polsce trochę się od jazzu odwrócili. A przecież cała muzyka rozrywkowa ma swoje korzenie w jazzie. To, co nas buja, bierze się z jazzu.
• A co pani wzięła dla siebie z programu \"The Voice od Poland”?
– Oglądałam ten program, bo uważałam, że jako jeden z nielicznych trzyma poziom. Kiedy przyszła propozycja jurorowania, trochę się wahałam. Nie do końca po tej stronie showbiznesowej barykady stoję. Ale zobaczyłam w tym misyjną szansę. Na przykład, by propagować muzykę, którą lubię. Poza tym, mogłam też \"doedukować” muzycznie polskie społeczeństwo. Ale na siłę nie przerabiałam uczestników. Sporo z nimi pracowałam. Oni dali mi wiele energii do działania. Jednak po dwóch edycjach poczułam się dosyć wypalona, nie chciałam tam utknąć, tak jak niektórzy moi koledzy (śmiech). Teraz staram się pomagać uczestnikom. W moim chórku śpiewają dwie dziewczyny z The Voice of Poland.
• Przygotowuje pani nowy film?
– Obecnie pracuję nad trzema projektami. Przygotowuję film przygodowy dla dzieci, adaptację \"Cwaniar” Sylwii Chutnik i film o prawach kobiet. Ten ostatni jest najtrudniejszy.

(Sony Music Poland)
Reklama













Komentarze