Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Grzegorz Reske: Opryński złamał mi teatrem kregosłup

Dziś w Lublinie zaczyna się największa jesienna teatralna impreza. Przyjedzie Nikołaj Kolada z \"Hamletem” i \"Wiśniowym sadem”, Tadeusz Słobodzianek z \"Nasza klasą” i Krzysztof Warlikowski z \"(A)pollonią”. – Na nic się nie wybieram. Na żaden spektakl, koncert czy seans – przyznaje Grzegorz Reske, producent Festiwalu Konfrontacji Teatralnych.
• Rozmawiamy na cztery dni przed rozpoczęciem Konfrontacji. Z dnia na dzień będzie coraz gorzej? – Napięcie rośnie, owszem. Ale dla naszych gości, którzy występują przedostatniego czy ostatniego dnia festiwalu jest jeszcze mnóstwo czasu, wymieniamy się spokojnie mejlami. • Wszystko jest zapięte na ostatni guzik? – Oczywiście, wszystko się może zdarzyć. Walczymy jeszcze o wizy dla białoruskich artystów, ale Wolha Hapiejewa i Zmicier Plan występują dopiero w przyszły czwartek. Nie takie rzeczy załatwialiśmy. Na razie Teatr Nikołaja Kolady święci triumfy w Paryżu i ma owacje na stojąco. Ciężarówki z scenografiami do spektakli Kolady pokonały już tyle granic – jechały z Jekaterynburga – że odcinek Paryż–Lublin też pokonają. W hali targów w parku Ludowym są już trzy tiry ze scenografią do \"(A)Pollonii” Krzysztofa Warlikowskiego… • Kto wymyślił, że hala targowa będzie teatrem? Pan? Warlikowski? – Już w styczniu wiedzieliśmy, że nie da się pogodzić planów Teatru Nowego z terminami Konfrontacji i Warlikowskiego w Lublinie nie zobaczymy. I tak było do czerwca. W czerwcu się okazało, że mogą przyjechać i teraz to jest nasza decyzja. A my nie mieliśmy ani pieniędzy, ani miejsca do grania. Do połowy lipca trwało szukanie pieniędzy, bo mieliśmy już budżet festiwalu zamknięty i miejsca. Im chodziło o kubaturę. Sala musi pomieścić 30-metrowej szerokości scenę, ale mieć jeszcze przestrzeń dla multimedialnych pokazów. Taka jest hala w parku, w sumie w centrum miasta. No i przy okazji okazało się, że w targach zyskaliśmy świetnego partnera. Z pewnością to nie jest ostatnie przedstawienie teatralne w tej hali. • \"Już w styczniu wiedzieliśmy”? To kiedy jest pierwsze spotkanie na temat jesiennych Konfrontacji? – Nie ma czegoś takiego, my już mamy połowę programu Konfrontacji na przyszły rok. • Tak? A co będzie? – Nie, nie, żadnych tytułów czy nazwisk. Po prostu najlepsze teatry mają kalendarze na 3–5 lat, podobnie jak organizatorzy festiwali na świecie. My pracujemy, niestety, w trybie rocznym. A nie chcemy teatrów, które mają dużo wolnych terminów, bo to znaczy że są złe. Czasami jest tak, że kogoś chcemy jednego roku, ale on jest w Lublinie dopiero w następnym. • Które to są pana Konfrontacje? – Zaczynałem jako wolontariusz przy trzeciej edycji. I to od razu od wysokiego C, bo nosiłem scenografię \"Ósemkom” (poznański Teatr Ósmego Dnia – przyp. red.), które grały na placu Zamkowym. Później, już na studiach, pracowałem w biurze. Nie było komórek, był faks i komputer bez Internetu. • Amerykańska kariera: od wolontariusza do dyrektora. Ale jeśli debiut był przed studiami, to znaczy, że Konfrontacje znają pana od liceum? – Chodziłem do Sobieskiego i Janusz Opryński miał tam zajęcia teatralne, później nawet był spektakl. No i z grupą kilku przyjaciół, którzy wówczas brali udział w zajęciach, do dziś jesteśmy jakoś związani z teatrem. Janusz Opryński złamał nam teatrem kręgosłup. • To jak wygląda dzień powszedni dyrektora-producenta na pięć dni przed godziną 0? – Pobudka o 6, kawa. W Centrum Kultury jestem koło 8. Wychodzę tak między 19 a 20. W międzyczasie siedzę przy komputerze i usiłuje to wszystko ogarnąć. Kiedy z domu o 1 czy 2 rano jeszcze wysyłam mejle i po kwadransie dostaję odpowiedź, to mam poczucie, że nie jestem samotny. • Na jakie spektakle czy projekcje wybiera się pan w czasie konfrontacji? – Na żadne. Może jak jeszcze byłem wolontariuszem to coś jeszcze oglądałem, później już nic. • Od dziesięciu lat nie był pan na niczym? To znaczy, że nie rozmawiam z osobą kulturalną? – Nie… ja te spektakle wszystkie widziałem. Po prostu nie zobaczę ich w Lublinie. • A co pan poleca? – Żeby nadrobić zaległości i przed dwa dni zobaczyć ważne lubelskie produkcje. Program tak ułożyliśmy, by w poniedziałek i wtorek je pokazać. Na pewno spektakle Nikołaja Kolady, bo to nie jest spotkanie z \"Hamletem”, którego pewnie każdy widział, tylko z osobowością reżysera. No i większa szansa, że się pojedzie do Warszawy na Warlikowskiego niż do Rosji na Ural. • Konfrontacje to nie tylko spektakle, ale też projekcje, koncerty i spotkania. Widz musi być zasypany tyloma propozycjami? – Konfrontacje to trwająca tydzień skomponowana całość, dzieło sztuki. To nie tylko spektakle. I zawsze tak było. • Jak pan się będzie czuł o północy z 23 na 24 października po zamknięciu festiwalu? – To będzie zamknięcie dla widzów. W niedzielę pracujemy, bo goście wyjeżdżają. Dla mnie Konfrontacje skończą się 20 lutego kiedy sponsorzy potwierdzą, że akceptują nasze rozliczenia. • To ja się umawiam 21 lutego na rozmowę jak było. – 21 lutego będę w Jokohamie, w ramach IETM (międzynarodowa sieć organizacji teatralnych, Informal European Theatre Meetings – przyp. red.) Będziemy poznawać kulturę Azji. • Ma pan fajną pracę. – Mam cudowną pracę, dzięki której poznaję cudownych ludzi. Baza adresów mejlowych: 2600 sztuk.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama