Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Zdzisław Niedziela - legenda lubelskiej koszykówki

O jego drużynie mówiła cała Polska. \"Czerwono-czarni” pod wodzą Zdzisława Niedzieli nieraz sprawili tęgie lanie takim potęgom jak Śląsk, Wisła czy Lech. A na mecze lubelskich koszykarzy w hali MOSiR przychodziło pięć razy więcej chętnych niż było miejsc.
Lublin od zawsze kochał koszykówkę. Trzydzieści lat temu zainteresowanie tą dyscypliną osiągnęło apogeum. Sprawił to jeden człowiek – Zdzisław Niedziela i jego drużyna. To pod jego wodzą koszykarze Startu odnosili największe sukcesy w historii klubu i miasta. W 1979 i 1980 r. zdobywali brązowe medale mistrzostw Polski. Do dziś nikt nie powtórzył tego sukcesu. Pan Zdzisław – zanim został trenerem – poznał sport od podszewki. Nie było dyscypliny, w której nie spróbowałby swoich sił. I we wszystkich odnosił sukcesy. Grał w piłkę nożną, ręczną, uprawiał lekkoatletykę, siatkówkę, tenis stołowy i – oczywiście – koszykówkę. Nic dziwnego, że w 1950 r. został uznany za najwszechstronniejszego sportowca Lublina. Wyprzedził m.in. inną legendę lubelskiego sportu – Janusza Cieślińskiego, znakomitego piłkarza i późniejszego trenera. W czasie wojny grali razem w okupacyjnym zespole, którego szefem był Cieśliński. Tylko najstarsi już kibice pamiętają wyczyny Zdzisława Niedzieli na siatkarskim boisku. Jako młody chłopak wygrał mistrzostwa Lublina w grze podwójnej. Jego partnerką na boisku była Bogna Wójtowicz, późniejsza mama Tomasza Wójtowicza, jednego z najlepszych siatkarzy na świecie. Największe sukcesy odniósł jednak na koszykarskich parkietach. Do 1959 r. występował w podwójnej roli: jako zawodnik i jako trener. A grał w drużynie, której statystyki może pozazdrościć dziś niejedna drużyna, także z NBA: miała 80 proc. skuteczności z rzutów z gry! Czymś takim mogą dziś pochwalić się tylko najlepsi koszykarze, którzy – owszem – taką skuteczność osiągają, ale z rzutów… osobistych. Zdzisław Niedziela nie krył, że było to możliwe, dzięki temu, że i on, i jego koledzy często zostawali na 2–3 godziny po treningu i organizowali konkursy rzutowe. Zwycięzca dostawał słodycze. Karierę zawodnika zakończył, kiedy w jednym ze spotkań trafił mu się \"niedolot” i piłka nie dotknęła nawet obręczy. Zdzisław Niedziela zawsze był wzorem higienicznego trybu życia. Nigdy nie palił, rzadko sięgał po alkohol. Miał nienaganną sylwetkę i znakomitą kondycję. Trzy lata przed wprowadzeniem stanu wojennego w Starcie pojawił się Kent Washington, pierwszy czarnoskóry koszykarz w naszej lidze. Od tego czasu koszykówka w Kozim Grodzie stała się niezwykle popularna. Do tego stopnia, że zdobycie biletu na mecz było nie lada osiągnięciem. Zdarzały się nawet przypadki ich fałszowania. A ochrona musiała nawet kilkakrotnie interweniować na…dachu hali przy Al. Zygmuntowskich. Tam spotkania \"czerwono-czarnych” oglądali najbardziej zdesperowani. W czasie występów Kenta Washingtona kibice często stali przez całą noc w kolejce po karnety. A ta ciągnęła się od kasy przy hali aż do mostu na Bystrzycy. Zdzisław Niedziela stworzył drużynę, która wygrywała z ówczesnymi potęgami: Śląskiem, Resovią czy Wisłą. Gra była oparta na szybkości. Nic dziwnego – w Starcie nie było wielu wysokich koszykarzy. Jego słynna zona press (agresywna odmiana obrony strefowej), którą wprowadził do drużyny, sprawiała kłopoty najlepszym zespołom. Drużyna Niedzieli, w której grali m.in. Ireneusz Mulak, Zbigniew Pyszniak, Wojciech Szarata czy Jerzy Żytkowski, była jedną z najbardziej widowiskowo grających zespołów. – Trener Niedziela wyznawał prostą zasadę – wspomina Jerzy Żytkowski, były zawodnik Startu. – Macie dać z siebie wszystko i wygrać. Interesował go wyłącznie sukces. Nic innego nie wchodziło w rachubę. I sukcesy przyszły. A każdy młody chłopak chciał kozłować jak Washington albo imponować takim wsadem jak Mulak. Dzięki Niedzieli i jego chłopakom, sekcje koszykówki w Starcie, Lubliniance i AZS przeżywały oblężenie. Tylu było chętnych do gry. – Zdzisław Niedziela był najlepszym trenerem, z jakim przyszło mi pracować – wspomina Andrzej Frączkowski, były dyrektor Startu. – Takich szkoleniowców już teraz nie ma. Zawsze skromny, miał świetny kontakt z zawodnikami, niesamowicie pracowity. O takich sukcesach, jakie wówczas osiągnął, możemy dziś tylko pomarzyć. Trener Niedziela, już na emeryturze – wciąż kibicował swojemu klubowi. Często można go było spotkać na trybunach hali przy Al. Zygmuntowskich. Miał 80 lat. W Starcie przepracował 35 lat.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama