Paula Gorycka
Urodziła się 5 listopada 1990 r. w Krakowie i jest jedną najzdolniejszych specjalistek od kolarstwa górskiego na świecie. Od 2012 r. reprezentuje barwy 4F e-vive Racing Team. Wcześniej ścigała się m.in. w CCC Polkowice. Lista jej sukcesów jest bardzo długa, a pierwsze miejsce na niej zajmują dwa brązowe medale mistrzostw świata i jeden srebrny mistrzostw Europy, zdobyte w kategorii młodzieżowej. Mimo młodego wieku, reprezentowała już Polskę na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, gdzie zajęła 22 miejsce.
• Rozmawiamy przy okazji puławskiej rundy Grand Prix Ziemi Lubelskiej w kolarstwie przełajowym. Rywalizację ukończyła pani na piątym miejscu. Chyba nie ma powodów do radości?
– Nie przesadzajmy. Dopiero rozpoczynam swoje ściganie w przełajach. Wyścig w Puławach był dla mnie trzecim w życiu w tej specjalności. Poza tym, jestem w okresie przejściowym między jednym sezonem a drugim, dlatego moja forma jest daleka od optymalnej. Występ w Puławach potraktowałam treningowo, a wynik był dla mnie sprawą drugorzędną.
• Jak oceni pani trasę w Puławach?
– Organizatorzy postarali się i przygotowali ciekawą trasę. Bardzo podobała mi się sekcja na piasku i dwa zjazdy. Występ w Puławach był dla mnie fajnym doświadczeniem.
• Do zwyciężczyni, Olgi Wasiuk, strata wynosiła prawie minutę...
– Ale ona, podobnie jak Magdalena Pyrgies startują w przełajach regularnie i znacznie dłużej ode mnie. Dla mnie to jest pierwszy sezon w tej dyscyplinie i dopiero wdrażam się w jej charakterystykę.
• Jakie są różnice pomiędzy przełajami a MTB?
– Wyścigi są znacznie krótsze, a trasy płaskie i szybkie. Rywalizacja toczy się cały czas i do końca nie wiadomo kto wygra, co na pewno jest ciekawe dla kibiców. Dzięki temu startowi mogłam przeprowadzić znakomity trening interwałowy, bo po każdym nawrocie czy przeszkodzie następuje niemalże sprint. Przełaje na pewno mi nie zaszkodzą, a mogą mi bardzo pomóc w mojej głównej konkurencji, czyli cross country.
• Wróćmy do MTB. Jaki to był dla pani sezon?
– Zdecydowanie najlepszy ze wszystkich. Wywalczyłam mistrzostwo Polski, zdobyłam brązowy medal mistrzostw świata i srebrny mistrzostw Europy oraz wystąpiłam na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Cele, które zakładaliśmy z trenerem Andrzejem Piątkiem przed sezonem, udało się zrealizować, więc jestem bardzo zadowolona z tego roku.
• Sukcesy w kategoriach młodzieżowych sprawiły, że wszyscy porównują panią
z Mają Włoszczowską. Czy nie jest to męczące?
– Porównań jest rzeczywiście sporo i to jest oczywiście bardzo nobilitujące. Mogę tylko powiedzieć, że marzę, aby osiągać takie wyniki, jak Maja Włoszczowska.
• W czym jest pani od niej lepsza?
– Maja to zawodniczka światowego formatu, od której na razie mogę się jeszcze wiele nauczyć.
• Pani trenerem jest były szkoleniowiec Mai Włoszczowskiej, Andrzej Piątek...
– To świetny fachowiec. Praca z nim jest dla mnie olbrzymim zaszczytem. To nie tylko znakomity trener, ale również świetny psycholog. Zna się na tym, co robi i robi to z pasją.
• Nie próbuje z pani zrobić drugiej Mai Włoszczowskiej?
– Nie, bo każda z nas jest inna. Oczywiście, system treningów jest dość podobny, ale poszczególne jednostki treningowe troszkę się różnią, bo każdy zawodnik jest inny. Celem naszej pracy jest zdobycie medalu na igrzyskach i tu akurat powtórzenie sukcesu Mai, a nawet poprawienie jej wyniku, byłoby bardzo fajne.
• Tylko dlaczego Andrzej Piątek ma tak niskie notowania w Polskim Związku Kolarskim?
– Sama tego nie rozumiem. Problem rozpoczął się w połowie ubiegłego roku, kiedy Maja Włoszczowska zdecydowała się zakończyć współpracę z trenerem Andrzejem Piątkiem. Polski Związek Kolarski zwolnił go wtedy z posady trenera kadry narodowej. Od tego czasu sytuacja na linii PZKol – mój trener, pozostawia wiele do życzenia. W ubiegłym roku zdecydowanie powiedziałam, że będę kontynuować współpracę z trenerem Piątkiem. Niektórym chyba się to nie spodobało i za cel postawili sobie utrudnianie nam pracy. Nie rozumiem chociażby dlaczego PZKol nie opublikował przejrzystych kryteriów kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich. Szkoda że PZKol nie wyznaczył kilku startów, które byłyby bezpośrednią konfrontacją kandydatek do reprezentacji olimpijskiej. Wtedy wybór byłby klarowny. Nie mówię, że znalazłabym się w reprezentacji, ale przynajmniej wiadomo byłoby dlaczego wybór jest taki, a nie inny.
• Ostatecznie, pojechała pani jednak na Igrzyska Olimpijskie w Londynie...
– Ale nie byłam optymalnie przygotowana do tego startu. Nominację do kadry olimpijskiej otrzymałam nieco ponad dwa tygodnie przed startem, kiedy kontuzji doznała Maja Włoszczowska. Realizowałam już wtedy program przygotowań do młodzieżowych mistrzostw świata, które odbywały się miesiąc po igrzyskach, więc trzeba było przeorganizować trening. Siłą rzeczy ciężko było o satysfakcjonujący rezultat. Myślę, że będąc w optymalnej formie byłabym w stanie zmieścić się w Londynie w pierwszej dziesiątce.
• Jak rozwiązać spór Andrzeja Piątka z Polskim Związkiem Kolarskim?
– Myślę, że osoby zainteresowane powinny spotkać się i wszystko sobie wyjaśnić. To byłoby rozwiązanie korzystne dla całego środowiska kolarskiego w Polsce.
• Zwłaszcza że kolarstwo trawi olbrzymi kryzys i nie możemy tracić tak dobrych trenerów.
– Tak. Specjalistów w Polsce mamy niewielu, więc powinno się ich szanować jak dobro narodowe. 8 grudnia odbędą się wybory nowych władz w PZKol. Mam nadzieję, że wybrane osoby będą miały pomysł na wyciągnięcie polskiego kolarstwa z kryzysu. A poza pomysłem, oczywiście, sztab ludzi znających się na swojej pracy i środki finansowe pozwalające na wdrożenie programu naprawczego.
• Sytuacja trochę jak w Polskim Związku Piłki Nożnej. Tam delegaci zdecydowali się dopuścić do władzy świeżą krew...
– To dobre porównanie. Mam nadzieję, że u nas będzie podobnie. Przez kolejne zawieruchy sponsorzy patrzą na kolarstwo coraz mniej przychylnym okiem. Na szczęście, mnie ten problem nie dotyczy, bo mam wspaniałych mecenasów w formie firm 4F i e-vive.
• Ile kosztuje utrzymanie zawodniczki?
– Na pewno dużo mniej niż zawodnika w sportach zespołowych, jak piłka nożna czy siatkówka. Główna różnica dotyczy stypendiów. W kolarstwie górskim najwięcej kosztuje program szkoleniowy, tzn. zgrupowania, konsultacje i wyścigi. Rocznie jest to koło 250-280 dni. Do tego dochodzi sztab szkoleniowy złożony z trenera, fizjoterapeuty i mechanika, zakup sprzętu i odżywek, transport itd.
• To ile czasu spędziła pani w tym sezonie w domu?
– Dokładnie piętnaście dni. Było ich tak mało, że mogę prowadzić statystyki. Sport zawodowy daje możliwość przeżywania wspaniałych momentów, ale w zamian wymaga wielu wyrzeczeń.
Reklama
15 dni w domu: Rozmowa z Paulą Gorycką
Rozmowa z kolarką 4F e-vive Racing Team.
- 07.12.2012 14:15

Reklama













Komentarze