Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

\"W ciągu miesiąca zarobię tyle, co niektórzy przez pół roku\". \'Słoiki\' o życiu w Warszawie

Mówią o sobie chętnie, ale nie pod nazwiskiem. Wyjeżdżają na studia lub do pracy, bo w Warszawie jest więcej możliwości – przekonują. Do wożenia \"słoików” nie wszyscy się przyznają
\"W ciągu miesiąca zarobię tyle, co niektórzy przez pół roku\". \'Słoiki\' o życiu w Warszawie
Wojciech, student warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej, pochodzi z Lublina: – Głównym powodem tego, że wybrałem Warszawę były moje studia. W Lublinie, gdzie mieszkałem przez 19 lat, nie ma takiej uczelni. Później dołączyła do mnie moja dziewczyna, obecna narzeczona. Również studiuje w Warszawie. Mam nadzieję, że nie żałuje swego wyboru.

Czy wróci Pan do Lublina? – Jeszcze nie wiem.

Warszawski magnes

Serwis Mojapolis.pl policzył, że w ubiegłym roku z województwa lubelskiego do mazowieckiego przeprowadziło się 4 587 osób. To największa fala migracji, choć Mazowsze przyciąga mieszkańców całego kraju i to już od kilkunastu lat.

– Potwierdza się rola Warszawy jako centrum życia gospodarczego, politycznego i kulturalnego – pisze na Mojapolis.pl Piotr Teisseyre, autor opracowania. – Małopolska, Dolny Śląsk, Pomorze i Wielkopolska mają własne regionalne ośrodki, które mieszkańcy tych terenów wybierają jako cel migracji równie często, a niekiedy nawet częściej niż Warszawę. Inaczej jest w przypadku Polski wschodniej – tam \"warszawski magnes” działa szczególnie silnie i nie napotyka na większą konkurencję. Innymi słowy, dla mieszkańca Lubelszczyzny, który zmienia miejsce zamieszkania, Mazowsze jest wyborem numer jeden, dla osoby z Opolszczyzny – raczej Wrocław i okolice, a dopiero potem Warszawa.

Na Mazowsze przenoszą się przeważnie osoby w tzw. wieku produkcyjnym.

Za pracą

Sławomir pochodzi z Lublina, prowadzi jednoosobową firmę budowlaną: – W Warszawie zarobić można. Podejrzewam, że w ciągu miesiąca zarabiam tyle, na co niektórzy muszą pracować przez pół roku. Ale zawsze coś jest za coś. W Warszawie jestem od poniedziałku do piątku, czasem też jeszcze w sobotę. Wyjeżdżam samochodem z Lublina o godz. 3, 4 nad ranem, wracam do domu późnym wieczorem, lub w nocy. W Lublinie zostawiłem żonę i 1,5 rocznego synka. Spędzam z nimi resztę tygodnia. Często dzwonię, komunikujemy się też przez Skype. Żyję oszczędnie. Nie śpię w super hotelach, tylko raczej koczuję po budowach. Chcę jak najwięcej pieniędzy przeznaczyć na rodzinę.

Cezary z Kazimierza Dolnego, pracuje w jednym w warszawskich urzędów: – Przyjechałem do Warszawy, bo przez dłuższy czas po studiach nie mogłem znaleźć pracy. Znalazłem ją właśnie w stolicy. Na początku kokosów nie było. Stawki były, mówiąc wprost, słabe, bo na rękę brałem 1,5 tysiąca złotych. Z czasem moja pensja wzrosła. Obecnie zarabiam ok. 2,5 tysiąca złotych.

Bożena studiuje zarządzanie, pochodzi z podlubelskiej miejscowości: – W Warszawie jest o wiele więcej możliwości rozwoju niż w Lublinie, szansy na zmianę, znalezienia dobrej pracy. Nie miałam problemu ze znalezieniem stażu. Po studiach pewnie zostanę w Warszawie, choć nie jest to miasto, w którym można odpocząć. Dlatego często wracam w rodzinne strony.

Warszawski szok

Wojciech: – Problemem nie było dla mnie samo poruszanie się po Warszawie. Bywałem tutaj, jeszcze za czasów licealnych. Szok to była skala tego miasta. Na Mokotowie, gdzie mieszkam żyje ok. 225 tys. osób, to jakieś 2/3 liczby mieszkańców Lublina. Do tego trzeba doliczyć jeszcze mieszkańców innych dzielnic. Skala jest nieporównywalna.

Bożena: – Kiedyś będąc w Lublinie szłam po zakupy do sklepu. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że idę dwa razy wolniej niż to robię w Warszawie. W tym mieście czuje się taki pęd, każdy się gdzieś spieszy, za czymś goni. To głośne miasto. Poza tym wszędzie jest daleko. Same dojazdy zajmują bardzo dużo czasu.

Karolina, prowadzi własną firmę, pochodzi ze Świdnika: – Po przeprowadzce do Warszawy wynajmowaliśmy mieszkanie na strzeżonym osiedlu. To było dziwne uczucie. Ludzie wkoło byli obcy. Teraz po latach do takiego mieszkania już się przyzwyczaiłam, nawet mi ono odpowiada. Mimo \"zamknięcia” żyjemy wśród \"swoich” –  1/4 z zaparkowanych na osiedlowym parkingu samochodów ma lubelskie rejestracje.

Podobne życie

Wojciech: – Wbrew obiegowej opinii ceny żywności są na podobnym poziomie w Lublinie i w Warszawie. A nawet, jak twierdzi moja mama, ceny ryb w Warszawie są niższe. Rzeczywiście, w porównaniu z Lublinem droższe są ceny mieszkań. Dużo więcej też kosztuje ich wynajęcie. Droższe są usługi. Znalezienie fryzjera, który skróci włosy w \"lubelskich stawkach” graniczy niemal z cudem. Za męskie strzyżenie najbiedniej trzeba zapłacić w Warszawie 40 zł. Podobnie jest z wyjściem do baru. 6 złotych płaci się za półlitrowe piwo, ale tylko wtedy, kiedy trafi się na super promocję w jakimś lokalu. Norma to raczej kwoty 10 – 12 złotych.

Sławomir: W przypadku prac remontowo-budowlanych w Warszawie stawki są wyższe o jakieś 20-30 procent. Na przykład za ułożenie glazury w Lublinie bierze się średnio 30-35 zł za mkw. W Warszawie ceny zaczynają się od 40–45 złotych wzwyż za mkw. Przyjeżdżając do Warszawy podjąłem ryzyko. Rzuciłem się na głęboką wodę. Zlecenia, które biorę są rzędu 15-30 tys. złotych. Pracuję sam, zwykle nad dwoma zleceniami naraz. Przyznam jednak, że Warszawa miło mnie zaskoczyła. Do tej pory nie miałem żadnych problemów z inwestorami. A zlecenia mam różne – od prawników, pośredników na rynku nieruchomości. W Lublinie więcej klientów zrobiło mnie \"w konia” niż w Warszawie. W rodzinnym mieście straciłem na tym biznesie więcej pieniędzy. Ale może w stolicy po prostu mam szczęście?

Do stolicy ze słoikiem

Karolina: – Nie znam osoby, która nie woziłaby słoików. Nie uważam, aby było to coś złego, czy też coś, czego trzeba byłoby się wstydzić. W moim rodzinnym domu czy u teściowej zawsze są takie smakołyki, które z chęcią zabieramy do Warszawy. Bierzemy wszystko, co dają. Pierogi przygotowane przez moja mamę albo teściową są doskonałe.

Cezary: – Tak, wożę \"słoiki”. Nie dziwi mnie jednak podejście niektórych warszawiaków do tzw. \"słoikowców”. Jeśli wybiera się już jakieś miejsce do życia to nie można tylko brać, trzeba też coś dawać. Dlatego w tym roku postanowiłem zerwać z moim \"słoikowaniem”, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Będę płacić podatki w Warszawie.

Bożena: – Rzadko zabieram jakieś jedzenie z domu. Dużo jest z tym zachodu. W Warszawie bez problemu można znaleźć miejsca, gdzie żywność wcale nie jest taka droga.

Wojciech: – Jasne, że wożę \"słoiki”, a w nich fasolę po bretońsku albo bigos. Do Warszawy przywożę też smaczne pierogi, które lepi moja mama. Z punktu widzenia studenta takie \"słoiki” to świetna rzecz.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama