W Puławach było wiele struktur Solidarności. Właśnie tutaj jako jedno z pierwszych w kraju rozpoczęło nadawanie radio Solidarności. Tak się szczęśliwie złożyło, że podziemne media – prasa i radio przez cały okres stanu wojennego nie były zde-konspirowane. A Wydawnictwo Familia rozpoczęło pracę niemal od pierwszych dni po jego ogłoszeniu. Jeszcze w 1981 roku pod-ziemna drukarnia wypuściła (i dostarczyła) karty świąteczne dla internowanych we Włodawie.
Troje w Lesie Liściastym
– Wydawnictwo Familia podobnie jak radio powstało spontanicznie, ale też było odpowiedzią na potrzeby społeczeństwa – mówi Robert Och, historyk. – Wydawnictwo zostało założone przez parę osób, które nie zostały internowane. Przypominało władzy, że nie ma zgody na zniewolenie i dawało nadzieję rodakom, że nie wszystko stracone. Od początku było związane z Solidarnością, ale nie połączyło się z żadną z jej struktur. Na przełomie lat 1983/84 w Puławach była wielka wsypa wszystkich organizacji, ale wydawnictwo nigdy nie zaliczyło żadnej wpadki. Może właśnie dlatego, że było niezależne i wiedzieli o nim nieliczni. Sama nazwa z jednej strony nawiązywała do historycznej tradycji Puław – Familii Czartoryskich, z drugiej oddawała stosunki panujące między założycielami. Była to grupa przyjaciół ufających sobie bez zastrzeżeń.
Oficjalną nazwą była Familia, ale używano też innych – propagandowo, żeby stworzyć wrażenie, że ruch wydawniczy jest w Puławach bardzo silny, że jest wiele oficyn no i to był niezły kamuflaż. Familia więc sygnowała się też jako Oficyna w Suterynie, Samodzielna Grupa Operacyjna, Niezależna Oficyna Wydawnicza w Lesie Liściastym, Nowa Bis. A Familię założyły raptem trzy osoby: Stanisław Głażewski, Bogdan i Maria Szewczykowie. Później dołączyli Zdzisława Głażewska i Ireneusz Ostrokólski.
– Ta piątka tworzyła trzon wydawnictwa – wyjaśnia Robert Och. – Z czasem współpracowali z nimi Wacław Hennel, Józef Gądor, Krzysztof Małagocki, Bogdan Oroń i Alicja Skiba. Tak programowo, jak finansowo była to grupa w pełni autonomiczna.
Twaróg z mlekiem
Na przełomie lat 1981/82 korzystali z materiałów wcześniej zgromadzonych przez różne struktury Solidarności. Później uzyskali samodzielność finansową.
– Ta niewielka grupa osób musiała zrobić wszystko – przygotować projekt, opracować teksty, zaopatrzyć wydawnictwo w papier – opowiada historyk. – Trzeba było znaleźć bezpieczne mieszkanie, przepisywać wszystko na maszynie, zapewnić kolportaż. Dopóki jeszcze był, kupowali papier. Nie więcej niż jedną ryzę w jednym sklepie. Większe trudności były z dostaniem klisz pozytywowych, pigmentów, farby. Mieli ścisły podział zdań – Bogdan Szewczyk miał ciemnię więc sporządzał matryce, przygotowywał farby. Jego żona – plastyczka robiła projekty rysunki, zajmowała się kolportażem. Głażewski i Ostrokólski wyszukiwali mieszkań na drukowanie, przechowywanie sprzętu i gotowych gazet. Głażewski też redagował teksty.
Podstawą był sitodruk. W praktyce okazało się, że dobrze wykonana matryca wytrzymywała druk do 1 tys. arkuszy.
Najbardziej pożądanym materiałem były farby. Rozcieńczano je olejem sojowym albo pastą komfort.
– Pasta śmierdziała okropnie – śmieje się Robert Och. – No, ale w tamtych czasach \"opracowano” wiele wynalazków, na przykład farbę temperową z chudego twarogu macerowanego mlekiem wapiennym. Do tego sadza, albo pigmenty – jeśli były.
Dla bezpieczeństwa starano się znaleźć kilka mieszkań. Swoje udostępnili Janina Dutkiewicz, Jadwiga i Leonard Zinkiewiczowie, Izabela Bronikowska, Alina Hennel, Jerzy Ciepielowski, Krzysztof Małagocki, Stanisław Głażewski. Drukowano też w domu Marii i Bogdana Szewczyków.
Pan w futrze
Początkowo to, co wydrukowano przekazywano do rozprowadzenia bezpłatnie do Warszawy do ROBCIO czyli Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Materiały odbierał Bogumił Studziński, regularnie Władysław Brykczyński.
– Władysław Brykczyński przyjeżdżał na delegację do Instytutu – mówi Robert Och. – We wspomnieniach Stanisław Głażewski tak pisze: \"Zimą Władysław Brykczyński, starszy, nobliwy, korpulentny pan zwykł nosić obszerne futro, pod którym ukrywał trzy płócienne sakwy wykonane przez Marię Kapturkiewicz-Szewczyk. – W tych sakwach pocąc się niemiłosiernie wobec konieczności siedzenia w futrze, bez zwracania uwagi potrafił przewieźć pociągiem kilka ryz zadrukowanego papieru. Latem brał jednorazowo mniej, ale za to częściej przyjeżdżał”.
Stan wojenny ogłoszono 13 grudnia, a już przed świętami Bożego Narodzenia Familia wydrukowała kartki z życzeniami dla internowanych i aresztowanych.
– Udało się je przemycić do Włodawy – dodaje Robert Och. – Tyle tego tam przerzucono, że internowani demonstracyjnie okleili nimi drzwi. Wybuchła afera, zaczęły się przeszukania, bo sądzono, że taka ilość mogła powstać tylko tu, na miejscu.
Na przywieszkę
Na początku drukowano bardzo dużo ulotek. Czasem były to karteczki malutkie, jednozdaniowe, wykonane pieczątką wyciętą z linoleum. Czasem był tam tylko symbol Solidarności.
– Robiono tego ogromne ilości i rozrzucano oryginalną metodą \"na przywieszkę” – wyjaśnia Robert Och i cytuje instrukcję Głażewskiego: \"ułożony w wachlarz plik ulotek należało przemyślnie obwiązać nitką, która opierała się na papierosie koniecznie jakiejś zachodniej marki. Po dokonaniu tych czynności papieros należało zapalić natychmiast opuszczając miejsce wyrzutu. Jako środek transportowy wykorzystywałem dziecinne baloniki wypełnione wodorem. Do uniesienia każdego pliku ulotek wystarczały zazwyczaj trzy baloniki. Po pewnym czasie papieros przepalał nitkę uwalniając ulotki, które rozsypywały się na przestrzeniach tym większych, im większa była wysokość punktu i siła wiatru”. – Papieros musiał być zagraniczny, bo polskie gasły i nie przepalały nitki – dodaje historyk.
Najczęściej wypuszczano baloniki z ogródka Instytutu przy ul. Czartoryskich.
W 1982 roku następuje pewna stabilizacja. Nawiązano kontakt z warszawską redakcją Tygodnika Wojennego. W tym samym roku Familia wydała cykl plakatów autorstwa Marii Kapturkiewicz-Szewczyk i Ireneusza Ostrokólskiego przypominających wprowadzenie stanu wojennego. Drukowane są cegiełki na budowę kościoła pw. Miłosierdzia Bożego w Puławach i broszura sześciostronicowa z tekstem Stefana Kisielewskiego \"Bić się czy rozmawiać”.
Znaczki, plakaty, ulotki
– Najbardziej udany był rok 1983 – mówi Robert Och. – Rozwiązano problem finansowy – postanowiono rozpocząć druk i kolportaż znaczków podziemnej Solidarności projektowanych przez Marię Kapturkiewicz-Szewczyk oraz Krzysztofa Mała-gockiego i Zbigniewa Znojkiewicza. Drukowano w domu Szewczyków. Wydano 19 edycji znaczków poczty podziemnej i to był sposób na pozyskiwanie środków finansowych – były bardzo poszukiwane. W sumie wydrukowali ich ok. 1 tys. arkuszy. Część oczywiście była bezpłatna, część nie. Cały czas drukowane były plakaty, ulotki – też okazjonalne np. w rocznicę Sierpnia, września 1939 czy – 1 Maja. W tym roku wypuszczono także cegiełki na fundusz pomocowy dla aktorów, którzy bojkotowali telewizję. Rok później wydano broszurę \"Nie było miejsca dla Ciebie”, a dotyczyła protestu uczniów szkoły rolniczej w Miętnem, przeciw zdejmowaniu wiszących w klasach krzyży.
Familia wydawała także pocztówki świąteczne. Sygnowane jako Samodzielna Grupa Operacyjna, przez niektórych odczytywana jako Samodzielna Grupa Opozycyjna. W gruncie rzeczy sygnatura pochodziła od pierwszych liter autorów – Szewczyk, Głażewski, Ostrokólski.
Wydawnictwo funkcjonowało dokładnie 41 miesięcy. Zadrukowano 486 ryz sitodrukiem – część – np. znaczki, była wielobarwna. Wydano 147 wzorów znaczków. Cała ta działalność niewielkiej grupy osób wymagała od nich poświęcenie czasu, zdrowia, narażała ich i ich rodziny na represje.
Jak Familia balony wypuszczała. O podziemnym wydawnictwie w Puławach
O podziemnym wydawnictwie w Puławach opowiada Robert Och, historyk.
- 27.02.2015 18:10

Reklama













Komentarze