Wszyscy byli „normalni”, czytaj wysocy i nagle pojawiam się ja. Być może było to niezbyt przyjemne zaskoczenie, ale zanim trochę urosłem i zacząłem rozumieć to i owo, bliscy zdążyli się już z tym faktem oswoić - śmieje się mężczyzna. - Nigdy nikt w rodzinie nie dał mi odczuć, że coś jest nie tak i że od nich odstaję. Nie usłyszałem, że ich rozczarowałem, czy nie spełniłem jakichś pokładanych we mnie nadziei.
Kto sięgnął kiedykolwiek w życiu do podręcznika psychologii rozwojowej z całą pewnością przeczytał, że dzieci, zwłaszcza w wieku szkolnym, są szczere do bólu. Często wyśmiewają ułomności. Podkreślają różnice.
- Bzdury! - ucina Andrzej. - Nie licz na żadne melodramatyczne historie, od których czytelnikom łza się w oku zakręci. Szkoła to jeden z najfajniejszych okresów w moim życiu. Zawsze otaczało mnie bardzo wielu kolegów i przyjaciół. Nikt nie zrobił mi nigdy krzywdy jakimś niewybrednym komentarzem. Nie spotkałem się z ostracyzmem grupy. Wszystko było normalnie. Może dlatego, że ja byłem normalny. Nie epatowałem swoją innością. A może trafiałem na fajnych, wyluzowanych ludzi. Mam wrażenie, że osoby, które spotykałem i wciąż spotykam na swojej drodze nie zwracają zupełnie uwagi na mój niski wzrost. A jeśli nawet to robią, to nie są w tym nachalni i nie ranią.
Krawcowa
Prawdopodobnie właśnie dlatego Andrzej chodzi z dumnie podniesioną głową na wysokości 110 cm. Owszem, są pewne problemy z tym związane. Nie ma co ukrywać. Nawet tak banalna rzecz, jak ubranie. Jeśli ktoś jest radnym miejskim nie powinien ubierać się w sklepach z modą dziecięcą. No bo co? Kupić koszulkę z niezwykle popularnymi dziś Minionkami, czy innymi Pingwinami z Madagaskaru? Zostaje więc tylko krawcowa, która uszyje idealną koszulę i przerobi spodnie.
- I to chyba jedyna niedogodność związana z moim wzrostem, a właściwie z jego brakiem - śmieje się Andrzej. - Bo już na przykład jeśli chodzi o meble, to mam w domu normalne umeblowanie. Pełnowymiarowe. Nie ma nic dziecięcego. Jak do czegoś nie mogę dosięgnąć to włażę na stołek. To dla mnie normalne. Może dlatego, że w domu rodzinnym z racji wzrostu nie miałem nigdy żadnej taryfy ulgowej. Rodzice wychowywali mnie, jak każde dziecko. Musiałem sobie radzić.
Radny
I poradził doskonale. Od trzech kadencji pełni funkcję radnego miejskiego (bo ludziom trzeba pomagać). Jest prezesem Stowarzyszenia Klub Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych w Janowie Lubelskim oraz przewodniczący Powiatowej Społecznej Rady do spraw Osób Niepełnosprawnych w powiecie janowskim (jak wyżej). Pracuje jako księgowy (właśnie tak, bo ludziom trzeba pomagać) i jeździ rowerem po całej Europie (bo lubi rower, a ludziom trzeba pomagać).
- Jazda na rowerze to też pomoc - uważa. - Pomoc osobom niepełnosprawnym. Pokazuję im, że ich życie nie musi zamykać się w czterech ścianach. Że można wyjść w świat i ten świat nie ugryzie. Owszem, być może będzie trochę trudno, ale przecież osobom pełnosprawnym też nie zawsze jest łatwo.
Kilometry
Zaczynał od kilku kilometrów wciąż zwiększając pokonywany dystans. Pierwsza długa wyprawa trzy lata temu to 1540 kilometrów z Polski do Watykanu. Rok później dojechał do San Giovanni Rotundo pokonując aż 1809 kilometrów.
- Wbrew pozorom ta druga wyprawa była jednak prostsza. Jechałem dużym rowerem na 25-calowych kołach - opowiada. - Do Rzymu wlokłem się na 20-calówkach, bo rower dobierałem do wzrostu. Okazało się, że to był błąd, bo musiałem się znacznie więcej napedałować. Przy drugiej wyprawie szło to już znacznie szybciej.
16 dni
W lipcu tego roku wybrał się zaś z grupą 11 rowerowych pielgrzymów do sanktuarium w La Salette. Odcinkami po maksimum 150 kilometrów pokonali ją w 16 dni
- Najtrudniejszy był ostatni, 54-kilometrowy odcinek z Gap do La Salette (Francja). Jeżeli ktoś był tam samochodem, to wie jakie są podjazdy. Cały czas pod górę o nachyleniu 12 stopni. Kiedy przejechaliśmy tę trasę z pilotem i zobaczyłem, jak to wygląda postanowiłem, że w ogóle nie wsiądę na rower. To nie dla mnie. Ale znajomy mnie przekonał. Powiedział, że wyjedziemy godzinę przed naszą grupą i damy radę. Uległem, ale po pierwszych 4 kilometrach miałem ochotę rzucić rower i nawet się nie wygłupiać. Chyba na piechotę byłoby łatwiej się tam wdrapać niż pedałować.
Mimo to przetrzymał. Dojechał.
Inni rowerzyści z grupy nawet go nie dogonili. W sumie na rowerowym siodełku podczas tegorocznej trasy pokonał 1500 km.
Wyzwania
- W przyszłym roku znowu chce pojechać gdzieś daleko. Mam takie marzenia, żeby zwiedzić na rowerze całą Europę - mówi Andrzej Łukasik. - To nawet nie marzenie, tylko taka pewność, bo w życiu trzeba robić to, co się lubi i podejmować coraz to nowe wyzwania.















Komentarze