Rada gminy w Miączynie zdecydowała o likwidacji podstawówki w Gdeszynie na początku 2011 r. Wtedy proboszcz miejscowej parafii zaproponował powołanie stowarzyszenia, które przejmie budynki i poprowadzi szkołę.
– Ksiądz przyszedł z tym do mnie – wspomina Dolantyna Dyjek, pierwsza prezes Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Gdeszyńskiej, które dziś prowadzi szkołę. – Byłam przerażona, bo budynek był w strasznym stanie. Dach przeciekał, na ścianach był grzyb, spróchniałe okna trzymały się na słowo honoru.
Pieniądze się znajdą
Na pytanie skąd wziąć pieniądze na remont ksiądz odpowiedział krótko: „Pieniądze będą”. Potem duchowny spieniężył swój fundusz emerytalny, wyjął oszczędności całego życia i wyłożył na remont ok. 200 tys. zł.
– Jak trzeba było wymieniać okna to sprzedał swój ciągnik – opowiada Tadeusz Sałamacha, dyrektor szkoły. – Kiedy indziej sprzedał plony z pola i zrobił za to plac zabaw.
– Przede wszystkim skrzyknął ludzi z całej wsi, żeby tę szkołę remontowali. To było pospolite ruszenie – wspomina Barbara Biernacka, nauczycielka matematyki. – Zresztą ksiądz sam pracował najwięcej, bo ma też wykształcenie budowlane.
W tym roku do szkoły w Gdeszynie chodzi 44 dzieci. Uczą się w ładnych przestronnych klasach. Mają plac zabaw, boisko, salę gimnastyczną i komputerową.
– Bardzo dużo księdzu zawdzięczamy. Gdyby nie on nasze dzieci musiałyby wstawać skoro świt żeby dojechać do szkoły kilkanaście kilometrów dalej – przyznaje Marzena Bury, mama uczniów klasy IV, III, II i I.

To już koniec?
Nauczyciele i rodzice obawiają się jednak, że to ostatni rok istnienia ich szkoły. Ksiądz Ryszard Ostasz został przeniesiony do parafii Świętej Anny w Tuczępiu. Właśnie się tam przeprowadza. Sprawy komentować nie chce.
– To przeniesienie to dlatego, że ludzie kopali pod nim dołki, knuli, donosili – mówi Barbara Biernacka, była parafianka. – Ksiądz podporządkował się biskupowi chociaż nie powinien. Zostawił w Gdeszynie swoje serce i oszczędności włożone w szkołę. Dlatego powinien walczyć. Bez niego tu wszystko zmarnieje.
– Wiemy dokładnie kto przez trzy lata pisał na księdza do kurii donosy. Tych ludzi kuło w oczy, że coś robi dla innych. Że daje na to swoje własne pieniądze. Bolało, że pokazują go przez to w mediach. A najbardziej zaczęli zazdrościć, jak dostał Medal Komisji Edukacji Narodowej – uważa Biernacka.
Czy donosy były rzeczywiście przyczyną odwołania księdza? – Nie będziemy komentowali przyczyn decyzji personalnych w kurii – ucina ks. kan Michał Maciołek, rzecznik prasowy diecezji zamojsko-lubaczowskiej.

Listy do biskupa
Udało nam się dotrzeć do listów wysyłanych przez ostatnie trzy lata do biskupa Rojka. Pisano w nich m.in. że ksiądz Ostasz nie przychodzi do szkoły na lekcje religii, spóźnia się na msze święte i zatrudnia tylko takie nauczycielki, które „świadczą mu usługi seksualne”. Poniża ludzi i „sieje zamęt”. Pod listami podpisywało się kilka-kilkanaście osób.
– Ja do szkoły nic nie mam. I tak upadnie, jak dzieci zabraknie – mówi jeden z mężczyzn podpisany pod kilkoma listami, który przyznaje też, że jeździł do biskupa na skargi. – Ksiądz Ustasz to zły człowiek. Mąci tylko i szczuje ludzi na siebie. Dobrze, że biskup go odwołał.
– Te zarzuty są wyssane z palca. Nie ma lepszego człowieka. Kto oddałby wszystkie swoje pieniądze żeby szkoła działała? – broni księdza Marzena Bury. – Oczerniają go, bo chcą przejąć budynki szkoły. Podobno chcą tu założyć gospodarstwo agroturystyczne albo dom weselny.
– My też pisaliśmy listy, w obronie księdza. Podpisywało się pod nimi i 300 osób. Jeździliśmy do biskupa żeby powiedzieć o tym, co dobrego dla nas robi, ale nas nie posłuchał. Mamy o to do niego trochę o to żal – przyznaje Biernacka. – Ale z drugiej strony co się dziwić, skoro i tamci pisali, oczerniali i jeździli? Pewnie biskup miał już tego wszystkiego dosyć.













Komentarze