Fakt, że Puławy odegrały znaczącą rolę w powstaniu styczniowym to niejako zasługa margrabiego Aleksandra Wielopolskiego. To on, jesienią 1862 r. przeniósł do Puław z Warszawy (z Marymontu) Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa. Dzięki temu, w naszym mieście powstał Instytut Politechniczny i Rolniczo-Leśny. Jako to ma związek z powstaniem?
– Przeniesienie instytutu miało charakter polityczny – wyjaśnia Robert Och, znany puławski historyk. – Władze sądziły, że przenosząc uczelnię poza stolicę, osłabią nastroje patriotyczne studentów. Tymczasem skutek był odwrotny. Młodzi ludzie nie tylko wzmocnili swoje nastroje powstańcze, ale do swoich przekonać wciągnęli również miejscowych chłopów.
Leon Frankowski
Jednym z bohaterów powstania był Leon Frankowski. W dniu wybuchu powstania miał 22 lata. Był komisarzem na woj. lubelskie i objął na tym terenie dowództwo wojskowe. 22 stycznia 1863 r. czterystu studentów złożyło przysięgę na wierność rządowi. Ta uroczystość odbyła się najprawdopodobniej przed świątynią Sybilli. Według niektórych źródeł – w parkowych grotach. Historycy nie są tu zgodni. Według Roberta Ocha, groty były zbyt małe, żeby pomieścić tak liczną grupę powstańców.
Faktem jest, że do powstania przystąpili prawie wszyscy studenci. Dołączyła do nich około setka włościan z Włostowic. Uroczystego błogosławieństwa udzielił im proboszcz Feliks Kulesza.
Frankowski wyznaczył powstańcom jeden cel: każdy oddział miał dokonać ataków zbrojnych na konkretne cele. Puławscy studenci mieli rozbroić oddział piechoty rosyjskiej w majątku Końskowola.
– Powstańcy byli kiepsko uzbrojeni – dodaje Robert Och. – Rzadko kto miał broń. Ich atutem w walce miało być zaskoczenie.
Miał im w tym pomóc m.in. Feliks Szukiewicz, Polak, który służył w armii rosyjskiej, ale współpracował z powstańcami.
Rosjanie jednak dowiedzieli się o planach ataku na ich oddział. Przygotowali się do obrony. O zaskoczeniu nie mogło być mowy. Powstańców uprzedziła młodziutka, 18-letnia Elżbieta Miller, która pomagała dziadkowi prowadzić zajazd w Końskowoli. Nocą, w siarczysty mróz wyruszyła do Puław. Udało jej się dotrzeć do Frankowskiego. Ten, kiedy dowiedział się, że Rosjanie przejrzeli ich plany – zrezygnował z ataku. Elżbieta wróciła do Puław. Niestety, wędrówka podczas mrozu miała dla niej tragiczne skutki. Przeziębiła się i mimo starań lekarzy – zmarła.
Tymczasem w oddziałach Frankowskiego zaczęły się niesnaski. Z udziału w powstaniu wycofali się chłopi z Włostowic. Z Lublina w kierunku Kazimierza, gdzie przebywali powstańcy wyruszył oddział rosyjski: 40 kozaków i 700 żołnierzy. Na wieść o tym, niektórzy chcieli stawić im czoła, inni nalegali, żeby przeprawić się przez Wisłę i dotrzeć w Świętokrzyskie do oddziałów Langiewicza. Oddział podzielił się: część udała się przez Wisłę, pozostali – w tym Frankowski – zmierzali wzdłuż Wisły na południe. W Słupczy niedaleko Sandomierza rozbili obóz. Nie wystawili jednak wart. To się zemściło. Miejscowy chłop dał się przekupić Rosjanom i wskazał im obóz powstańców. Doszło do nierównej walki. Frankowski został ranny. Zdołał jednak dotrzeć do Sandomierza. Tam rozpoznał go jeden z żandarmów.
– Był to żołnierz, który wcześniej wpadł w ręce powstańców w Kazimierzu – mówi Robert Och. – Frankowski darował mu jednak wtedy życie i puścił go wolno.
Wspaniałomyślność młodego dowódcy nie pomogła mu. Został skazany na karę śmierci, mimo że rodzina starała się o ułaskawienie. Powiesili go w Lublinie przy obecnej ul. Langiewicza na miasteczku akademickim.

Józef Broniewicz
Kiedy oddziały Frankowskiego przebywały w Kazimierzu, to swoją gościnę użyczył im Józef Broniewicz, właściciel folwarku Walencja. Ponad pięćdziesięcioletni szlachcic przyłączył się do powstańców. Sam brał udział w wielu bitwach. Pewnego razu do folwarku przybył oddział, który bezskutecznie próbował zdobyć garnizon w Lubartowie. Wycofywali się w kierunku Kazimierza. W Kurowie doszło do potyczki z Rosjanami. W jej efekcie w ręce powstańców dostał się furgon z 48 tys. rubli. Te pieniądze dotarły do Kazimierza.
– Broniewicz otrzymał niezwykle ważne zadanie: miał dostarczyć te pieniądze do Langiewicza – mówi Robert Och.
Przez wiele lat – nawet w czasach międzywojennych – chodziły słuchy, że Broniewicz nigdy tych pieniędzy nie dostarczył Langiewiczowi. Miał je rzekomo gdzieś schować.
– Fakty temu przeczą – wyjaśnia puławski historyk. – W lubelskim archiwum w „liście imiennej osób wyszłych do powstania i na powrót powróciwszy na stałe zamieszkanie do kraju” pod nr 1 jest zapis: Józef Broniewicz, lat 56, szlachcic, w oddziałach Zdanowicza i Langiewicza przez dwa miesiące przybył do kraju 1.02.1865 r.” To dowód na to, że Broniewicz był u Langiewicza. Został rozbrojony w Galicji przez Austriaków i po dwóch latach wrócił do Kazimierza.
Jan Leon Nieciengiewicz
Jest pochowany na cmentarzu włostowickim. Urodził się w 1843 r. Ojciec był leśnikiem. Całe powstanie udało mu się przeżyć bez szwanku. W 1865 r. został jednak aresztowany i zesłany do Guberni Jenisejskiej. Brał tam nawet udział w Powstaniu Zabajkalskim. Na Syberii spędził 12 lat. Po zesłaniu ożenił się, miał 3 dzieci. Zamieszkał z żoną u córki, który wyszła za mąż za Eugeniusza Kędzierskiego, nadleśniczego z Puław.
Szymon Wójcik
Znaną postacią walk o niepodległość był również Szymon Wójcik z Pożoga. Pochodził z niezamożnej, chłopskiej rodziny, mimo to rodzicom udało się go – w miarę ich możliwości – wykształcić. Codziennie pieszo pokonywał drogę do szkoły – najpierw do Końskowoli, potem do Kurowa. Interesowała go historia. Dużo czytał. W chwili wybuchu powstania sam zorganizował własny, niewielki oddział, do którego wciągnął swojego 18-letniego syna. W przeciwieństwie do studentów bliżej mu było nie do Langiewicza, ale do oddziałów Kruka, powstańczego generała.
Brał udział m.in. w słynnej bitwie pod Żyrzynem. Po jej zakończeniu wrócił do Pożoga i pomagał powstańcom: zbierał pieniądze, zajmował się rannymi, niektórych przerzucał na tereny należące do zaboru austriackiego. Rosjanie wiedzieli o jego działalności, wciąż deptali mu piętach.
– Uważali go za groźnego konspiratora – mówi Robert Och. – Wyznaczyli nawet szpiegów, którzy mieli go wytropić.
Wójcikowi udało się szczęśliwie doczekać końca powstania. Polski rząd docenił jego działalność i otrzymał osobiste, pisemne podziękowania. Wójcik schował je na strychu swojego domu (w 1921 r. przypadkowo odnalazł je jego syn).
Wójcik nie uniknął jednak aresztowania. Już po powstaniu trafił do dęblińskiej twierdzy, potem na Cytadelę w Warszawie. Zmarł w 1898 r. Wtedy to doszło w Końskowoli do dużej, patriotycznej manifestacji. Mieszkańcy pamiętali o dzielnym powstańcu z Pożoga, o którym pisała nawet Maria Konopnicka:
(…) „Wam Szymonie, kmieciu siwy
Bóg dał dni łaskawsze
I tę chatę i te niwy
Błogosławił zawsze” (…)
















Komentarze