• Korzenie rodzinne?
- Lublin. Pradziadek Feliks Franczak był naczelnikiem finansowym Województwa Lubelskiego. Dziadek Tadeusz Franczak profesor medycyny. Franczakowie pochodzą z okolic Żółkiewki, jesteśmy blisko spokrewnieni z Józefem Franczakiem „Lalkiem”. To cioteczny brat mojego dziadka.
• Edukacja?
- Szkoła Podstawowa nr 22 na Rzeckiego. III Liceum im. Unii Lubelskiej. Później ekonomia na UMCS. I biznes. Przerwałem studia. Patrzyłem na sfrustrowanych i niekompetentnych asystentów i wykładowców, zajęć praktycznych na ekonomii brak, nie czułem się dobrze.
• Jak to?
- W wieku osiemnastu lat założyłem pierwszą firmę, zarabiałem ok. 10 tysięcy miesięcznie. W 2000 roku. Produkowaliśmy z kolegą odzież hip-hopową. Szerokie spodnie, bluzy z kapturem. To był pierwszy poważny biznes, choć smykałkę do przedsiębiorczości miałem od małego. W drugiej klasie podstawówki zaczął się handel. Na Politechnice odbywały się wówczas targi motoryzacyjne. Hitem były naklejki. Zbierałem ze stoisk i sprzedawałem w szkole. Miałem z tego swoje pieniądze. W czwartej klasie podstawówki rozpocząłem robić interesy międzynarodowe.
• Chyba pan żartuje?
- Kiedyś sąsiadka mojej babci przyniosła cukierki na gardło. Babcia mówi: Bierz, bo to bardzo dobre. Od synowej z Austrii, która ma aptekę. Sąsiadka ma tego całe kartony. Poszedłem do sąsiadki i pytam: Jakbym chciał kupić, to po ile pani policzy? Synciu, gdzież kupić, weź sobie jedno opakowanie, dwa. Nie rozumiemy się - mówię. Ja będę to od pani kupował na stałe. I tak się stało. Sprzedawałem każdą ilość. Zarobiłem, jak na czwartoklasistę, „ciężkie” pieniądze.
• Wróćmy do poważnego biznesu.
- Gdy tylko odebrałem dowód. Zaczynałem od 1000 zł, pożyczonego od ukochanej babci. Po roku sprzedawaliśmy odzież naszej marki w 26 miastach Polski. Ale był problem z odbiorcami. Małe sklepiki, często bankrutowały. Z dnia na dzień zamknąłem interes. Zacząłem wyprzedawać odzież z magazynów. Trwało to dwa lata. Starczało na życie i wakacje. Któregoś dnia poszedłem do znajomego, który pracował w warsztacie samochodowym. A tu właściciel mówi, że właśnie przeszedł na rentę i odda interes na wynajem. Wynająłem, choć wyszedłem z domu, żeby się przejść i nie miałem pojęcia o samochodach. Przez 8 miesięcy prowadziłem zakład mechaniki samochodowej. Znowu jakieś pieniądze wpadały. Zostawiłem świetnie prosperujący warsztat swojemu mechanikowi. Dziś umiem sam wymienić skrzynię biegów w Fordzie Transit.
• Co było dalej?
- Wróciłem na studia. Poszedłem do pierwszej pracy w życiu. Pomyślałem, że to już czas, żeby zająć się czymś poważnym. Zacząłem pracować w agencji, która obsługiwała jeden z banków. Sprzedawaliśmy karty kredytowe. Po 2 miesiącach okazało się, że sprzedaję te karty najlepiej w Polsce. Miałem skuteczność 97 proc.
• Talent?
- Zawsze potrafiłem rozmawiać z ludźmi. Myślę, że pomogła mi też zasada, której się trzymam.
• Jaka?
- Żeby nigdy nikogo nie oszukać. Byłem dla klientów wiarygodny. Doszło to tego, że przyjeżdżali z centrali mnie oglądać. Czy na pewno robi to jeden człowiek, a nie cała grupa raportująca na jeden kod sprzedażowy. Zrobili mnie szefem regionalnym. Zrekrutowałem i wyszkoliłem sobie kilkunastu świetnych ludzi do sprzedaży. I „zamietliśmy” całą Polskę. W międzyczasie zrobiłem licencjat z ekonomiki przedsiębiorstw w Wyższej Szkole Ekonomii i Innowacji. W końcu dziadek profesor, ojciec doktor, mama sędzia. Niby licencjat nic nie zmienił, bo to żadne studia, ale presja rodziny była spora. Dla ludzi z tytułami prywatny interes z założenia jest porażką. Zdolni ludzie nie robią takich rzeczy. Taki biznesmen to do końca nie wiadomo kto, może cwaniak, kombinator, jeszcze skacze po branżach? Zresztą do momentu założenia Spiropharmu (firma, która pilotuje projekt spiro.life - przyp. aut.) na pytanie: Kim jesteś, odpowiadałem sam sobie z trudem, w poczuciu jakieś niższości. No bo kim? Człowiekiem, który potrafi zarabiać pieniądze? Patrzyłem i do dziś patrzę na kolegów lekarzy z zazdrością.
• Dlaczego?
- Mieli jakiś cel, jakąś misję. Dążyli do czegoś, rozwijali się. Pomagali ludziom. A do czego dąży przedsiębiorca? Do tego, żeby zarabiać więcej pieniędzy, mądrze inwestować. Kiedy okazuje się, że to zarabianie przychodzi łatwo, że w młodym wieku człowiek ma o wiele więcej niż jest mu potrzebne - musiała przyjść refleksja. Jakieś ziarno się zasiało.
• Wróćmy do kart kredytowych.
- Mój zespół bił rekordy. Przyjechał mnie zobaczyć właściciel firmy. Zapytał, jak ty to robisz, że zarabiacie, gdy do innych oddziałów trzeba dokładać? Panie prezesie, może umówmy się, że ja to panu zrobię we wszystkich 12 biurach w całym kraju. A kiedy byś mógł przyjechać do Warszawy pracować? Co dzisiaj jest, piątek?. To w poniedziałek mogę być. Nie, mówi, nie rozumiemy się, ja mówię tak na stałe do pracy w stolicy. Rozumiemy się, na stałe, do pracy, od poniedziałku. To było na początku 2007 roku.
• I co?
- W poniedziałek byłem w Warszawie. Zacząłem robić dwa projekty. Bank i współpracę z firmą telekomunikacyjną. Wycofaliśmy się z usług finansowych. Poszliśmy w telekomunikację. Zaczęły się zmieniać realia biznesowe. Prezes zaczął wątpić. Poszedłem i mówię: chyba na mnie już czas. Mogę odejść, ale chyba będzie lepiej jak ja to od ciebie wezmę, powiedz za ile. Tak się stało. Popatrzyłem, zamknąłem kilka oddziałów, zostawiłem sobie 4 najlepsze. Podpisałem duży kontrakt, przebranżowiłem się na biura typu call center. Poszło szybko. Firma roku, najlepszy zespół, najlepszy sprzedawca tego, tamtego. W 2011 duży kontrakt. Kolejne spółki. Zarabiałem duże pieniądze. Wybudowałem dom, kupiłem mieszkanie w Warszawie, samochód sobie kupiłem, jeden, drugi. Doszedłem do pewnego etapu.
• Jakiego?
- Do pytania: co więcej, co dalej? Któregoś dnia, podczas zabawy sylwestrowej w Krynicy ktoś zaprosił mnie do zagrania w pokera. To był poker w wersji Texas Holdem, gra intelektu, bardzo wielopoziomowa. To, w co gram, to poker turniejowy, w niczym nie związany z hazardem czy stereotypem z kultowego filmu „Wielki Szu”. Najlepsi gracze na świecie są wybitnymi umysłami, matematykami, byłymi szachistami. W 2015 roku byłem najwyżej sklasyfikowanym Polakiem w rankingu. Stworzyłem pierwszą polską zawodową drużynę Silent Sharks Team Pro.
• Co panu dało kolejne doświadczenie?
- Żeby grać w pokera turniejowego, trzeba cały czas liczyć. Nabywa się umiejętności z matematyki, logiki, psychologii. Pomaga szybko podejmować trafne decyzje na co dzień. Każda decyzja powinna mieć swoje uzasadnienie matematyczne, kiedy wiadomo, że w dłuższym okresie jest opłacalna czy nie. Pomaga w trudnych negocjacjach biznesowych, kiedy szybko wyczuwam przeciwnika. Wiem, czy prowadzę, czy on prowadzi.
• Gdzie pan spotkał Yoannę Kobayashi, która stała się inspiracją dla projektu Spiro.life?
- W Lublinie. Przyjechała na studia medyczne z Japonii, gdzie się urodziła. Zachwyciła mnie jej niespotykana uroda. Jest lekarzem. Tyle.
• Zmieniła pana?
- Zmieniło się moje postrzeganie rzeczywistości. Okazuje się, że są ludzie, którzy mają całkiem inaczej wszystko poukładane. W środku są zbudowani w zupełnie inny sposób. To jest zadziwiające. To skłania do refleksji. Blisko Ciebie jest człowiek ulepiony z innej gliny. Szok. Rzeczy, które kiedyś były dla mnie najważniejsze, przestały być ważne. A rzeczy, o których wcześniej nie myślałem jako o rzeczach ważnych, stały się ważne.
• Pomysł na Spiro.life zrodził się ze spopularyzowanej w japońskiej Toyocie filozofii Kaizen. Na czym polega?
- Na stawianiu małych kroków. I osiąganiu postawionego celu, związanego ze swoim codziennym życiem. Na zrobieniu na przykład jednej, dobrej, małej rzeczy dla siebie. Na nowej ścieżce towarzyszą człowiekowi health partnerzy ze Spiro.life, doradzając w bardzo zaangażowany sposób zapracowanym i nie zawsze mającym czas klientom w sześciu obszarach, m.in. odżywianie, aktywność fizyczna i motywacja. Pracujemy z klientami z całej Polski zdalnie. Przez telefon, aplikację, skype.
• Wracając do gry. Kiedy kolejny, poważny turniej?
- Grand Final European Poker Tour w Monte Carlo na przełomie kwietnia i maja.
• Korzenie rodzinne?
- Lublin. Pradziadek Feliks Franczak był naczelnikiem finansowym Województwa Lubelskiego. Dziadek Tadeusz Franczak profesor medycyny. Franczakowie pochodzą z okolic Żółkiewki, jesteśmy blisko spokrewnieni z Józefem Franczakiem „Lalkiem”. To cioteczny brat mojego dziadka.
• Edukacja?
- Szkoła Podstawowa nr 22 na Rzeckiego. III Liceum im. Unii Lubelskiej. Później ekonomia na UMCS. I biznes. Przerwałem studia. Patrzyłem na sfrustrowanych i niekompetentnych asystentów i wykładowców, zajęć praktycznych na ekonomii brak, nie czułem się dobrze.
• Jak to?
- W wieku osiemnastu lat założyłem pierwszą firmę, zarabiałem ok. 10 tysięcy miesięcznie. W 2000 roku. Produkowaliśmy z kolegą odzież hip-hopową. Szerokie spodnie, bluzy z kapturem. To był pierwszy poważny biznes, choć smykałkę do przedsiębiorczości miałem od małego. W drugiej klasie podstawówki zaczął się handel. Na Politechnice odbywały się wówczas targi motoryzacyjne. Hitem były naklejki. Zbierałem ze stoisk i sprzedawałem w szkole. Miałem z tego swoje pieniądze. W czwartej klasie podstawówki rozpocząłem robić interesy międzynarodowe.













Komentarze