• Co w księdza przypadku było pierwsze? Rap, czy Bóg?
- Zawsze się modliłem, ale powołanie przyszło później. Najpierw był rap. Zaczęło się prawie 20 lat temu, w tradycyjny sposób. Z kolegami z osiedla zafascynowaliśmy się tą muzyką. To były czasy, kiedy rap docierał do Polski i niektórzy się zastanawiali, czy to w ogóle wypada, czy można rapować po polsku. Fascynowali nas ci ze Stanów, inspirowali ci z Polski. Mieliśmy z bratem potrzebę wyrażenia siebie i hip-hop dawał takie możliwości, że można to było robić w sposób bardzo prosty, przy użyciu sprzętów domowych, typu radiomagnetofon. Mogliśmy dużo powiedzieć i przekazać sporo radości. Bo pierwszy hip-hop, poza jego nurtami ulicznymi, odkrywaliśmy jako muzykę radości.
• Jakie były te muzyczne inspiracje?
- Kiedyś słuchałem głównie takich składów jak De La Soul, czy Tribe Called Quest. Nawet teraz, jeżdżąc samochodem, przypominam sobie tę muzykę, można powiedzieć dawną. Bo ona bardzo się różni od współczesnego hip-hopu. Z polskich wykonawców inspirowałem się, tak jak wówczas większość ludzi w moim wieku płytami, a raczej kasetami OMP, PWRD, czy składankami DJ 600V.
• Kiedy przyszło powołanie?
- To zaczęło się mniej więcej w tym samym czasie. Jak już wspomniałem, zawsze lubiłem się modlić. Ale przez hip-hop niestety było mi trudno przekładać swoją wiarę na codzienność. Były momenty, że idąc gdzieś z kolegami robiłem to, co oni. A później w trakcie modlitwy wiedziałem, że nie do końca powinno tak być. Chciałem być bliżej Boga i gdzieś, kiedyś wyszło mi, że to może być moja droga w realizacji mojego chrześcijaństwa. Nigdy nie należałem do żadnej wspólnoty, ale któregoś razu ksiądz w konfesjonale nie widząc mnie zapytał, czy nie chciałbym pójść tą drogą. Zrobiło mi się bardzo gorąco. Po licznych przygodach i zmaganiu się ze swoim tchórzostwem trzy lata po maturze wstąpiłem do seminarium.
• Pomysł, żeby rapować o wierze pojawił się później?
- Trochę wstyd przyznać, ale do trzeciego roku seminarium rapowałem z kolegami na tematy głupie i głupsze. Ciężko było mi oderwać się od tego. Później pisałem pracę magisterską na temat hip-hopu, bo to jest moja pasja, która łączy się ze mną. Ale musiałem się przede wszystkim utwierdzić w swoim życiowym wyborze i zachwycić panem Bogiem jako ksiądz, odnaleźć w tym siebie, żebym miał motywację do pracy. Kiedy się „zajarałem” byciem księdzem i posługą kapłańską, to pomyślałem, że czuję się na tyle powołany i związany z Bogiem, że śmiało mogę się dzielić z innymi swoją wiarą przez tak oryginalny jak na duchownego sposób i nie muszę wstydzić się tego, kim jestem. A jestem księdzem, który wywodzi się ze środowiska hip-hopowego.
• Jak zareagowali na to księdza przełożeni?
- Generalnie nie rozumieli tej muzyki i jak jedno wiąże się z drugim. Ale ja wiedziałem, po co to robię i na tyle mocno czułem się księdzem, że to łatwo mogło ze sobą współgrać. Nawet nie rozumiejąc tego, mogli z łatwością stwierdzić, że chodziło o pana Boga.
• A jakie były reakcje środowiska hip-hopowego?
- Od samego początku zwróciłem się do swoich kolegów, którzy trwają w tej pasji i są skażeni rapem. Nawet nie musiałem odświeżać tych znajomości, bo cały czas się przyjaźniliśmy. Miałem więc łatwy dostęp do podkładów, na których mogłem nagrywać swoje utwory. Kiedy ludzie z zewnątrz pytali moich kumpli „dlaczego dajesz bity księdzu?”, ci opowiadali im naszą historię. Cały czas byliśmy jedną ekipą, niezależnie od tego, co kto robił. Oni zawsze mieli kolegę księdza. Wydaje mi się, że nie zmieniłem się, jako człowiek, zawsze byłem tym zwykłym ziomeczkiem z osiedla.
• A inni raperzy, ci którzy księdza nie znali osobiście?
- Niektórzy do mnie pisali, zagadywali, czy rzeczywiście wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Dostawałem też pytania na temat wiary, bo my w Polsce w większości jesteśmy ludźmi wierzącymi, albo przynajmniej ochrzczonymi. Generalnie w moim rapowaniu jest pewien moment, w którym odchodzę na bok. Nie mam ciśnienia, żeby chodzić z innymi raperami na imprezy i zaistnieć w tym środowisku. Pod tym względem czuję się przede wszystkim księdzem.
• W swojej twórczości dużo o wierze mówi raper TAU, który mocno podkreśla to, że się nawrócił. Z nim uczestniczył ksiądz we wspólnym projekcie.
- Bardzo go szanuję i lubię. Często ludzie się zastanawiali, czy to jego nawrócenie jest czymś prawdziwym i trwałym. Po tym, jak go poznałem, mogę powiedzieć, że tak. Ale on jest przede wszystkim raperem. Bardzo się cieszę, że jest bardzo zwariowany w tę dobrą stronę. Potrzeba takich dobrych wariatów.
• A jak to rapowanie postrzegają ci, którym niesie ksiądz posługę? W jednym z wywiadów mówił ksiądz, że najbardziej przykry komentarz na ten temat napisała jakaś pani z Lublina…
- Rzeczywiście, to było na samym początku. Na jednym z katolickich portali napisała, że do takiego księdza nie chciałaby pójść do spowiedzi. Wtedy pojawiła się wątpliwość, czy to wypada. Ale im dłużej jestem księdzem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma sensu przejmować się tym, co wypada robić dla Boga i przejmować się konwenansami. Dużo ludzi do mnie przychodzi, pyta o moją muzykę. Dla wielu jest ona taką prostą formą, która dociera do nich lepiej, niż suche kazanie. To też jest ewangelizacja. A czy wypada ewangelizować? Odpowiedź na to pytanie nasuwa się sama...
• W swoje posłudze znajduje ksiądz czas na pisanie tekstów?
- To jest moje hobby i staram się poświęcać temu każdą wolną chwilę. Ostatnio odkryłem, że bez muzyki byłoby mi smutno. W Wielkim Tygodniu, który jest czasem ciszy przed świętami wielkanocnymi poczułem, że rzeczą, której mi najbardziej brakowało były te rapowe bity. Ogólnie jako ksiądz, mieszkając na plebanii, mogę sobie pozwolić na to, żeby sobie rapować, szkolić technikę i wymyślać teksty. Mam też to szczęście, że mam przyjaciół, którzy podsyłają mi podkłady i mogę się realizować.
• Do tej pory nagrał ksiądz dwie płyty. Będą kolejne?
- Miałem taką myśl, że to już koniec. Ale cały czas życie przynosi nowe pomysły i chcę kontynuować tę zajawkę. Chciałbym, żeby cały czas przewijało się dobro. Im więcej jest małolatów, którzy chcą przekazywać wartości przez muzykę i jakąkolwiek inną działalność, tym piękniej.
• Jakie były te muzyczne inspiracje?
- Kiedyś słuchałem głównie takich składów jak De La Soul, czy Tribe Called Quest. Nawet teraz, jeżdżąc samochodem, przypominam sobie tę muzykę, można powiedzieć dawną. Bo ona bardzo się różni od współczesnego hip-hopu. Z polskich wykonawców inspirowałem się, tak jak wówczas większość ludzi w moim wieku płytami, a raczej kasetami OMP, PWRD, czy składankami DJ 600V.













Komentarze