Oba urzędy o swoich odkryciach powiadomiły prokuraturę.
– Najpierw wpłynęła do nas niekompletna dokumentacja projektowa, która stanowi podstawę do ubiegania się o pozwolenie na budowę – opowiada Piotr Deniszczuk, starosta chełmski. – Dokumenty były podpisane, ale nie zostały opieczętowane przez projektanta. Okazało się, że inwestor dokumentację zamówił w firmie projektowej. Po pieczątkę udał się już jednak nie do niej, ale bezpośrednio do projektanta. Wtedy wyszło na jaw, że nie miał on nic do czynienia z tym projektem, a jego podpis został sfałszowany. To wystarczyło, abyśmy o zdarzeniu powiadomili prokuraturę.
Niedługo później w starostwie stawił się kolejny inwestor, tym razem z pozwoleniem na budowę. Urzędnicy sprawdzili dokument w swojej ewidencji, ale go tam nie znaleźli. Numer, jakim opatrzone było pozwolenie okazał się być wzięty z sufitu, a pieczątki i podpisy nieudolnie zeskanowane.
– Mój zastępca Tomasz Szczepaniak natychmiast zorientował się, że pieczątka, której używa, na tym dokumencie została powiększona – dodaje starosta Deniszczuk. – Poza tym, dokument opatrzony był pieczątką wydziału, którego nazwę zmieniłem po objęciu stanowiska. Fałszerz użył nieaktualnej już nazwy.
Z podobnym przypadkiem mieli ostatnio do czynienia również urzędnicy Wydziału Gospodarki Przestrzennej, Architektury i Budownictwa Urzędu Miasta Chełm.
– Stawił się u nas inwestor, który wybudował dom i zgłosił go do formalnego odbioru – mówi Jerzy Dobrowolski, p.o. dyrektora wydziału. – Szybko wyszło na jaw, że nasz wydział nigdy nie wydał mu pozwolenia na budowę, a to, które nam przedstawił, było fałszywe. To wystarczyło, aby przekazać tę sprawę prokuraturze.
We wszystkich zakwestionowanych dokumentach występuje firma należąca do Przemysława Stopy, wiceprzewodniczącego Rady Gminy Chełm. W swoim czasie pracował on w Wydziale Budownictwa i Ochrony Środowiska starostwa (obecnie to Wydział Architektury i Budownictwa).
– Obejmując stanowisko nie przedłużyłem umowy z panem Stopą – mówi starosta Deniszczuk. – Miałem wtedy duże zastrzeżenia do pracy całego wydziału.
Skontaktowaliśmy się z Przemysławem Stopą.
– Świadczymy usługi na rzecz inwestorów, ale to ich obowiązkiem jest osobiste odbieranie pozwoleń na budowę czy dokumentacji do ewentualnych poprawek – tłumaczy Stopa. – Jak do tej pory nie zostałem oficjalnie poinformowany, że moja firma zamieszana jest w sprawę, którą zajęła się prokuratura. Zdecydowanie jednak zaprzeczam, że miałem cokolwiek wspólnego z fałszowaniem jakichkolwiek dokumentów.
– Na obecnym etapie śledztwa prowadzimy postępowanie w sprawie, a więc nikomu jeszcze nie postawiliśmy konkretnego zarzutu – mówi Leszek Wieczerza, prokurator rejonowy w Chełmie. – Gromadzimy dowody i przesłuchujemy świadków.
Inwestorzy, którzy postawili domy w oparciu o sfałszowane pozwolenie na budowę, muszą się liczyć nawet z jego rozbiórką. W najlepszym wypadku w rachubę wchodzi legalizacja samowoli, co kosztuje 50 tys. zł.
– Podstawowym warunkiem legalizacji jest zgodność inwestycji z warunkami technicznymi oraz zapisami planu miejscowego – tłumaczy Marzena Pomiankiewicz, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Chełmie. – Decyzje w takich sprawach należą do wojewody, który w szczególnych sytuacjach opłatę legalizacyjną może umorzyć bądź rozłożyć na raty.
Oba urzędy o swoich odkryciach powiadomiły prokuraturę.
– Najpierw wpłynęła do nas niekompletna dokumentacja projektowa, która stanowi podstawę do ubiegania się o pozwolenie na budowę – opowiada Piotr Deniszczuk, starosta chełmski. – Dokumenty były podpisane, ale nie zostały opieczętowane przez projektanta. Okazało się, że inwestor dokumentację zamówił w firmie projektowej. Po pieczątkę udał się już jednak nie do niej, ale bezpośrednio do projektanta. Wtedy wyszło na jaw, że nie miał on nic do czynienia z tym projektem, a jego podpis został sfałszowany. To wystarczyło, abyśmy o zdarzeniu powiadomili prokuraturę.
Oba urzędy o swoich odkryciach powiadomiły prokuraturę.
– Najpierw wpłynęła do nas niekompletna dokumentacja projektowa, która stanowi podstawę do ubiegania się o pozwolenie na budowę – opowiada Piotr Deniszczuk, starosta chełmski. – Dokumenty były podpisane, ale nie zostały opieczętowane przez projektanta. Okazało się, że inwestor dokumentację zamówił w firmie projektowej. Po pieczątkę udał się już jednak nie do niej, ale bezpośrednio do projektanta. Wtedy wyszło na jaw, że nie miał on nic do czynienia z tym projektem, a jego podpis został sfałszowany. To wystarczyło, abyśmy o zdarzeniu powiadomili prokuraturę.
Oba urzędy o swoich odkryciach powiadomiły prokuraturę.
– Najpierw wpłynęła do nas niekompletna dokumentacja projektowa, która stanowi podstawę do ubiegania się o pozwolenie na budowę – opowiada Piotr Deniszczuk, starosta chełmski. – Dokumenty były podpisane, ale nie zostały opieczętowane przez projektanta. Okazało się, że inwestor dokumentację zamówił w firmie projektowej. Po pieczątkę udał się już jednak nie do niej, ale bezpośrednio do projektanta. Wtedy wyszło na jaw, że nie miał on nic do czynienia z tym projektem, a jego podpis został sfałszowany. To wystarczyło, abyśmy o zdarzeniu powiadomili prokuraturę.













Komentarze