To niesamowite uczucie mieć dłoń, bez której się urodziłem i przez 32 lata funkcjonowałem. Brak mi słów, żeby to opisać, to ogromna radość! - cieszył się po zabiegu pan Piotr. - Zrobiłem to dla siebie, chciałem podnieść komfort życia, bo niestety niepełnosprawni nadal są spychani na margines społeczeństwa. Przez tyle lat przyzwyczaiłem się do tego, radziłem sobie w pracy i traktowałem to z dystansem. Nauczyłem się nawet żartować ze swojej niepełnosprawności, ale kiedy pojawiła się szansa na przeszczep, nie mogłem z niej nie skorzystać. Teraz, kiedy wszystko się udało, chcę podzielić się swoimi wrażeniami i pokazać innym ludziom w podobnej sytuacji, że można to zmienić i nie tkwić w niepełnosprawności do końca życia. Naprawdę warto o to walczyć.
Z pełnym przekonaniem
Mężczyzna dowiedział się o programie przeszczepów dr. Adama Domanasiewicza, które prowadzi wrocławska klinika, z telewizji. Kiedy okazało się, że lekarze szukają ludzi, którzy urodzili się bez kończyn i chcą poddać się operacji, postanowił spróbować.
- To była decyzja w pełni świadoma, podjęta z pełnym przekonaniem. Miałem też ogromne wsparcie w rodzinie i znajomych, nikt nie próbował mnie od tego odwieść, wszyscy gratulowali mi odwagi. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę mógł poddać się takiemu zabiegowi w Polsce - opowiada pan Piotr. - Tak skomplikowane operacje kojarzyły mi się przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi. A tu nagle taka niespodzianka. Wiedziałem, że muszę spróbować.
13 godzin
- 4 listopada pojechałem do kliniki na badania. Tydzień później wróciłem do Zamościa i już 14 grudnia dostałem telefon z kliniki, że jest dawca. To było wieczorem, byłem akurat u kolegi kiedy dostałem informację, że muszę jak najszybciej przyjechać do kliniki. Pojechałem jeszcze tego samego wieczora - wspomina Piotr Tchórz.
Pionierska operacja trwała 13 godzin. - Sytuacja u pacjenta po amputacji jest znacznie łatwiejsza niż u takiego, który urodził się bez kończyny. Po amputacji mamy do czynienia z normalną anatomią: jest odpowiednia ilość mięśni, nerwów, naczyń. W przypadku wady wrodzonej, w kikucie są one albo bardzo słabo wykształcone albo nie ma ich wcale - tłumaczy dr n. med. Adam Domanasiewicz z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, który ze swoim zespołem wykonał przeszczep. - W związku z tym jest duża dysproporcja między dawcą i biorcą. Tak było w przypadku pana Piotra, dlatego musieliśmy wykonać konkretne połączenia na różnych poziomach np. połączenie kostne powyżej nadgarstka, nerwów na wysokości przedramienia a naczyń krwionośnych na wysokości ramienia.
Proteza zamiast przeszczepu
To dlatego nikt do tej pory nie zdecydował się na wykonanie takiej operacji. - Chodzi także o „obsługę” przeszczepionej kończyny przez mózg. Były duże obawy i wątpliwości czy mózg osoby, która urodziła się z wadą wrodzoną, będzie mógł się tego nauczyć. Po operacji okazało się jednak, że pacjent porusza palcami, możemy więc mówić o sukcesie - tłumaczy dr Domanasiewicz. - W grę wchodzą także czynniki pozamedyczne. Z psychologicznego punktu widzenia, osoby, które straciły kończynę po wypadku mają znacznie większą motywację, żeby ją odzyskać. Osoby, które się bez niej urodziły, są już do takiego funkcjonowania przyzwyczajone, w związku z czym mają mniejszą motywację i więcej obaw przed zabiegiem.
Poza tym, jak zauważa dr Domanasiewicz, w krajach Europy Zachodniej, a także w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest najwięcej ośrodków transplantacyjnych, osoby, które urodziły się bez kończyn funkcjonują dzięki bardzo dobrym protezom i świetnie rozwiniętej opiece socjalnej.
- Dobra proteza to koszt około 100 tysięcy dolarów, a przeszczepu znacznie większa. W związku z tym dla państwa lepszym rozwiązaniem jest finansowanie protez dla takich pacjentów - mówi dr Domanasiewicz. - W Polsce wygląda to inaczej, bo 100 tysięcy dolarów to w naszych realiach ogromna kwota i tylko bardzo mały procent pacjentów ma szanse na taką protezę. Nawet jeśli uda się zdobyć taką kwotę, to przecież proteza może się w zepsuć. Wówczas w grę wchodzą kolejne ogromne pieniądze.
Oszukać mózg
- Tuż po zabiegu byłem bardzo zmęczony, ale organizm już powoli wraca do siebie. W szpitalu muszę zostać jeszcze około miesiąca. Zaczynam ruszać palcami i muszę to ćwiczyć co 45 minut wykonując po trzy serie. Chodzi o to, żeby nie dopuścić do zrostów, które tworzą się bardzo szybko. Im mniejsze, tym mniej ograniczone będę moje ruchy ręką - mówi pan Piotr. - Potem czeka mnie równie intensywna roczna rehabilitacja w domu, żeby uzyskać jak największą sprawność. Na razie nie mam czucia w ręce, lekarze mówią, że to kwestia kilku miesięcy, do pół roku. Jestem uparty i jeśli już podejmę jakąś decyzję trudno mnie zniechęcić. Zrobię wszystko, żeby rehabilitacja przyniosła jak najlepsze rezultaty.
- W rehabilitacji wykorzystujemy m.in. lustrzane odbicie drugiej kończyny. Pacjent widzi w lustrze ruchy prawej kończyny i stara się je naśladować lewą, która została przeszczepiona - tłumaczy dr Domanasiewicz. - Można powiedzieć, że oszukujemy w ten sposób mózg. Płyną do niego bodźce, że porusza się lewa kończyna, co powoduje automatyczny ruch.
Jak u noworodka
Czy w takich przypadkach pacjent może osiągnąć pełną sprawność? - Jeśli operacja przyniesie takie efekty jak najlepsza proteza albo lepsze to możemy mówić o pełnym sukcesie - mówi Domanasiewicz. Zaznacza, że pacjent będzie jednak doskonalił sprawność ręki przez lata. - Czeka go intensywna rehabilitacja w szpitalu, a potem w domu, ale cudów nie wymagajmy. Mózg będzie musiał uczyć się od zera kontrolowania drugiej kończyny, jak u noworodka.
Kiedy można się spodziewać kolejnych operacji?
- Wpisujemy na listę kolejne osoby, jeśli oczywiście nie ma żadnych przeciwwskazań medycznych. Chodzi tu nie tylko o sam przeszczep ale również o późniejsze przyjmowanie leków immunosupresyjnych - zaznacza Domanasiewicz. - Kolejne zabiegi determinują jednak dawcy. W przypadku transplantacji kończyn musimy też brać pod uwagę względy wizualne i zachować odpowiednie proporcje przeszczepiając rękę o podobnej wielkości.
To niesamowite uczucie mieć dłoń, bez której się urodziłem i przez 32 lata funkcjonowałem. Brak mi słów, żeby to opisać, to ogromna radość! - cieszył się po zabiegu pan Piotr. - Zrobiłem to dla siebie, chciałem podnieść komfort życia, bo niestety niepełnosprawni nadal są spychani na margines społeczeństwa. Przez tyle lat przyzwyczaiłem się do tego, radziłem sobie w pracy i traktowałem to z dystansem. Nauczyłem się nawet żartować ze swojej niepełnosprawności, ale kiedy pojawiła się szansa na przeszczep, nie mogłem z niej nie skorzystać. Teraz, kiedy wszystko się udało, chcę podzielić się swoimi wrażeniami i pokazać innym ludziom w podobnej sytuacji, że można to zmienić i nie tkwić w niepełnosprawności do końca życia. Naprawdę warto o to walczyć.
W Łęcznej przyszyją odciętą dłoń lub palec
Chory z naszego regionu, który stracił palec czy rękę, nie musi już szukać pomocy na drugim krańcu Polski. Zabiegi replantacyjne wykonują lekarze we Wschodnim Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w Łęcznej. Oficjalną gotowość oddziału do przyjmowania chorych po urazach ręki ogłosił pod koniec listopada prof. Jerzy Strużyna, konsultant krajowy w dziedzinie chirurgii plastycznej i szef łęczyńskiego ośrodka.
- Będziemy jedynym takim województwem w tej części kraju, które będzie miało własny ośrodek replantacyjny. W Łęcznej jesteśmy do tego przygotowani, mamy sprzęt i zespół lekarzy specjalistów - zadeklarował prof. Strużyna.
Zespół prof. Strużyny ma już doświadczenie w tego rodzaju zabiegach. W przypadku, gdy nie było miejsca na specjalistycznym oddziale, wówczas z konieczności do akcji wkraczał szpital w Łęcznej. Dotychczas pacjent, który utracił palec czy dłoń był transportowany helikopterem do dyżurującego w danym dniu ośrodka. Bywało, że z jednego krańca Polski na drugi, np. z Jarosławia do Szczecina lub Gdańska.
Prof. Strużyna uważa, że taki stan rzeczy należy zmienić: Przy każdym oddziale chirurgii plastycznej powinny powstać zespoły lekarskie specjalizujące się replantacjach.
(p.p.)













Komentarze