Oto jak tę historię opowiada Beata Tyszkiewicz. Wiktoria nie miała jeszcze 20 lat. W sierpniowy dzień wybrała się na przejażdżkę powozem po Berlinie. Nagle zobaczyła, że dorożkarz jadący z naprzeciwka bezlitośnie okłada konia batem.
„Ponieważ miała wrażliwą naturę, wstała w powozie, krzycząc z całych sił, by przestał. I wtedy, gdy tak stała, koniec szala, którym miała owiniętą szyję, wkręcił się w koło jadącego powozu. Udusiła się. Zginęła jak Isadora Duncan (słynna amerykańska tancerka - przyp. aut.)” - opowiada aktorka. Wiktora Jezierską osierociła dwoje małych dzieci: Irenę (babkę Beaty Tyszkiewicz - przyp. aut.) i jej brata. A na pamiątkę dzielnej Wiktorii, córka aktorki nosi jej imię.
Piękna historia. Jednak nieco inaczej relacjonowały ją ówczesne gazety. Co według dziennikarzy przydarzyło się hrabinie Wiktorii? Zaglądamy do „Kuriera Warszawskiego”, który dostał telegram o fatalnym wypadków. Otóż okazuje się, że hrabina miała 42 lata. Jak relacjonuje dziennikarz „została wyrzucona z powozu skutkiem rozbiegania się koni”. Zmarła w skutek „paraliżu płuc”.
Więcej szczegółów przyniosły niemieckie gazety, choć relacje też się różniły. Hrabina bawiła w Berlinie przejazdem. Wysiadła z pociągu na dworcu centralnym przy ul. Friedrichstrasse, wzięła jednokonną dorożkę i kazała się wieźć do hotelu Continental. Kiedy dorożka przejeżdżała przez ul. Dorotheen koń nagle poniósł, stangret utracił nad nim władzę i spadł niebawem z kozła, pojazd zaś popędził dalej w ulicę Neustadtisohe Kirchatrasse i na niej uderzył nieopodal hotelu wspomnianego tak gwałtownie o latarnię, że wywrócił się łamiąc słup latarniany” - opisuje „Kurier Warszawski”.
Hrabina Wiktoria wypadła na uliczny bruk. Nadbiegli przechodnie i przenieśli nieprzytomną do pobliskiej kliniki królewskiej na Ziegelstrasse. Jednak lekarze nie mogli już pomóc kobiecie. Wiktora odniosła zbyt poważne obrażenia wewnętrzne i po kwadransie, nim rozpoczęto operację, zmarła. Ponoć podczas wypadku skradziono rannej torbę z kosztownościami i pieniędzmi. Potem pojawiły się informacje, że woźnica był pijany i dlatego doszło do wypadku.
22-letni Jan Jezierski bawił w chwili wypadku matki w Warszawie. Przyjechał samochodem do Garbowa i ku swojemu zdumieniu zobaczył, że pałac jest opieczętowany. Od służby dowiedział się o tragicznym wypadku. „Dotknięty bolesnym ciosem, syn tym samym samochodem powrócił niezwłocznie do Lublina. Tu dopiero znalazł depeszę, wysłaną do Garbowa, opiewającą: Matka, wypadłszy z pojazdu, zmarła” - opisuje „Kurier”.
Młody hrabia jeszcze tego samego dnia wsiadł do pociągu kurierskiego jadącego do Berlina. Córka zmarłej, 14-letnia Irena, przebywała w Budapeszcie. Być może dziennikarze mylili się, a hrabina Wiktora rzeczywiście zginęła broniąc katowanego zwierzęcia.
Oto jak tę historię opowiada Beata Tyszkiewicz. Wiktoria nie miała jeszcze 20 lat. W sierpniowy dzień wybrała się na przejażdżkę powozem po Berlinie. Nagle zobaczyła, że dorożkarz jadący z naprzeciwka bezlitośnie okłada konia batem.
„Ponieważ miała wrażliwą naturę, wstała w powozie, krzycząc z całych sił, by przestał. I wtedy, gdy tak stała, koniec szala, którym miała owiniętą szyję, wkręcił się w koło jadącego powozu. Udusiła się. Zginęła jak Isadora Duncan (słynna amerykańska tancerka - przyp. aut.)” - opowiada aktorka. Wiktora Jezierską osierociła dwoje małych dzieci: Irenę (babkę Beaty Tyszkiewicz - przyp. aut.) i jej brata. A na pamiątkę dzielnej Wiktorii, córka aktorki nosi jej imię.















Komentarze